Prezydent Ukrainy zapowiedział przeprowadzenie referendum dotyczącego przystąpienia Ukrainy do NATO. Sądzi Pan, że możliwe jest w ogóle przystąpienie Ukrainy do NATO?
Gen. Roman Polko: Tak naprawdę jest to gra na użytek wewnętrzny, może też ma posłużyć do budowania pozycji międzynarodowej. Referendum może zostać przeprowadzone, ale co później? Wątpliwe, by Sojusz chciał przyjmować w swoje struktury Ukrainę, kraj, który jest w tej chwili bardzo niestabilny. Pytanie, jak Donald Trump podejdzie do tego zagadnienia. Rzeczywiście dla Ukrainy jest to duże wyzwanie. Myślę, że sam pomysł referendum jest dobry, żeby społeczeństwo mogło się wypowiedzieć. Wówczas prezydent Ukrainy będzie miał argument w ręku, dzięki któremu będzie mógł podeprzeć się wolą narodu. Ktoś taki jak prezydent Donald Trump, przywódca kraju, który szczyci się demokracją, z pewnością z takim głosem będzie się musiał mocno liczyć.
Czysto teoretycznie, co musiałoby się wydarzyć, aby możliwe było realne rozpatrywanie przystąpienia Ukrainy do NATO?
Przede wszystkim, Rosja będzie robiła wszystko, aby Ukraina do tego Paktu nie przystąpiła. Aneksja Krymu, destabilizacja Donbasu, podważanie wiarygodności polityków ukraińskich to tylko część tego typu działań. Z pewnością uaktywnią się różnego rodzaju „zielone ludziki”, które będą w różny sposób podważać przede wszystkim wiarygodność władz Ukrainy. Można wyobrazić sobie szerokie spektrum działań o charakterze dywersyjnym ze strony Rosji.
Sama Ukraina, jeśli chciałaby znaleźć się w NATO, musiałaby najpierw zabrać się za odnowę swojego parlamentu, który powinien mówić jednym, silnym głosem wraz z prezydentem. Myślę, że w tym kierunku idzie też to referendum. Konieczne jest także ograniczenie władzy oligarchów po to, aby to nie oni mieli prywatne armie, ale żeby w końcu to Ukraina sama zbudowała własną armię, która jest zdolna rozwiązywać problemy, też na mniejszą skalę. Mówiąc wprost – niektóre działania armii ukraińskiej, jak na jej wielkość i wyposażenie, nie robią wrażenia. Widać, że nie radzą sobie nawet z mniejszymi problemami. Myślę, że same władze Ukrainy muszą uporządkować to, co od lat męczy ten kraj. Przede wszystkim – korupcję, fakt, że armia oligarchów jest silniejsza od armii państwowej, destabilizację kraju i w końcu szczelność, jeśli chodzi o informację. Gdy tylko jakaś pomoc była Ukrainie udzielana podczas walk w Donbasie, czy pojawiali się doradcy, natychmiast informacje te trafiały w jakiś sposób do Putina. Krótko mówiąc – wewnątrz władz Ukrainy Rosja ma swoich kretów.
Jaka powinna być rola Polski jeśli chodzi o starania Ukrainy?
Przede wszystkim trzeba mieć własną strategię. Taką strategię miał Ś.P. Lech Kaczyński, który myślał zawsze kilka ruchów do przodu. Budował bardzo pozytywne relacje, bo wiedział, że jeśli będziemy się trzymać razem, nasz głos będzie mocniejszy. Poza tym musi być to działanie spójne. Z tego nic nie wyjdzie, jeśli raz Ukrainę będziemy wspierać, raz nie. To nie może też mieć charakteru biznesowego. Niektórzy politycy niestety wspierają Ukrainę dlatego, że wietrzą tam prywatne biznesy z oligarchami, a co potem znajduje odzwierciedlenie w zatrudnieniu tam niektórych ludzi. Bardzo ważne jest budowanie relacji, zakopywanie podziałów z Ukrainą. Rosja bardzo chętnie wykorzystuje je do tego, żeby pozbawiać Ukrainę polskiego wsparcia i budować podziały między Polską a Ukrainą, odsuwając w cień zagrożenie, jakie wiąże się z ponownym trafieniem Ukrainy w strefę wpływów Rosji. Krótko mówiąc – dyplomacja, trudna dyplomacja, na dobrym poziomie, budowanie relacji osobistych i być może jakieś elementy szkolenia, współdziałania, które przygotowywałyby do ewentualnego współdziałania z Sojuszem. Sam mam taki epizod, w którym dowodziłem ukraińską kompanią i przyznam, że świetnie się z nimi współdziałało. Przez takie relacje i chociażby wspólną realizację misji o charakterze pokojowym można coś wspólnie budować.
Dziękujemy za rozmowę.