Na naszych ekranach gości już "Historia Roja" Jerzego Zalewskiego, film ważny, ale niepozbawiony wad. Przedstawiamy naszą recenzję tego obrazu o Żołnierzach Wyklętych.
"Historia Roja" była kręcona z wielkimi problemami od wielu lat. Filmowi odmawiano wsparcia, a ekipa wielokrotnie wchodziła na plan, by potem z niego zejść z braku możliwości kontynuowania produkcji. Temat Żołnierzy Wyklętych choć przecież powinien wydawać się atrakcyjny wszelkim sponsorom, natykał się na opór. "Historia Roja" powstawała w bólach i trudach, ale w końcu powstała. Jaki jest efekt?
O wszystkich problemach realizacyjnych, z jakimi musiał mierzyć się reżyser Jerzy Zalewski i jego ekipa warto pamiętać, podczas seansu, chociaż nie zmieniają one faktu, że w ostatecznym rozrachunku historia Mieczysława "Roja" Dziemieszkiewicza i innych Wyklętych pełna jest wad tak scenariuszowych, jak i związanych z wykonaniem i choć pozostaje wiernym hołdem złożonym polskim bohaterom, jako film sprawdza się co najwyżej średnio. Ale po kolei.
Głównym słowem jakie świta w głowie podczas seansu "Roja" jest "chaos". Chaos wynikający nie tylko z istoty świata w jakim zastajemy naszych bohaterów - żołnierzy, którzy w 1945 roku po zdałoby się zakończeniu wojny stają przed nowym problemem - co robić dalej obliczu nadchodzącej grozy komunizmu? Czy wojna rzeczywiście się skończyła? Jak walczyć dalej i czy ma to sens? Takie pytania pojawiają się u "Roja" i jego kompanów w zawierusze roku 1945 trwającej aż do kresu jego działalności na początku lat pięćdziesiątych. Nierówna walka toczona z tworzącą się PRL, tak fałszywą i nieprawomocną, siedzenie w lesie, wątpliwości, chęć ujawnienia się niektórych w związku z zapowiadaną amnestią i wiele innych zdarzeń - wszystko miesza się jak w kalejdoskopie, przelewa się niczym w kotle. Życiem bohaterów wstrząsa chaos, który starają się opanować, oddając się patriotycznej walce o wolną ojczyznę. Niby wszystko dobrze, ale...
Sęk w tym, że ów chaos wybija z filmu Zalewskiego również z układu fabuły, prezentacji bohaterów, układu dialogów, prezentacji scen walk, właściwie z każdego zakamarka. Narracja zbudowana jest z poszatkowanych scen, kolejne sekwencje często się ze sobą nie łączą w spójny sposób, akcenty dramatyczne, patetyczne i humorystyczne są nieumiejęnie przemieszane. Siłą rzeczy bardzo często podczas seansu może nam towarzyszyć wrażenie przypadkowości, braku logiki w rozwoju filmowej fabuły, bo choć ta prezentuje kolejne zdarzenia chronologicznie wraz z rozwojem kolejnych lat, częściej przypomina przypadkowy zlepek scen i dialogów, niż przemyślaną koncepcję filmowego obrazu. Cierpi na tym również charakterystyka bohaterów, których przez pewien czas trudno w ogóle rozróżnić, często zlewają się oni ze sobą w jedną ludzką masę i niełatwo złapać więź z którymś z nich.
Ten chaotyczny montaż i bolączki scenariusza można jakoś zrozumieć przez trudności w produkcji. Niełatwo bowiem jest posklejać spójny film z kawałków rozsianych po kolejnych latach realizacji "Roja" (co stanowi nawiasem mówiąc niezamierzoną symboliczną paralelę z historią filmowych bohaterów), co jednak nie zmienia faktu, że film ogląda się miejscami po prostu ciężko. Sceny dialogowe są przy tym często przydługie, zaś sceny akcji kręcone w sposób mało interesujący z użyciem szybkiego rwanego montażu i chyboczącej się kamery, co miało nadać zapewne wrażenia realizmu, lecz ostatecznie sprawia, że akcje Wyklętych bardziej nużą, niż fascynują. Ten problem też wynika z kłopotów realizacyjnych, jednak problemem pozostaje.
Aktorstwo jest tu nierówne. Przyzwoite role drugoplanowe, czy epizodyczne jak kreacja Mariusza Bonaszewskiego w roli "Młota" tracą blask przy co najwyżej średnich rolach głównych postaci. Debiutujący na wielkim ekranie Krzysztof Zalewski w roli tytułowej daje z siebie wszystko, jednak nie jest w stanie stworzyć kreacji prawdziwe energetyzującej, krwistej i prawdziwej. Lepiej pod tym wzgledem wypada Piotr Nowak w roli ubeka Wyszomirskiego.
Nie oznacza to, że wszystkie elementy inscenizacji i scenariusza są złe. Wyróżnia się klimatyczna muzyka Michała Lorenca oraz dobre kostiumy i scenografia. Wiele scen jest interesujących i dramaturgicznie wartościowych (jak przesłuchanie brata "Roja" przez UB, libacja ubeków, czy ciekawie pomyślana sekwencja snu "Roja" z końcówki filmu), jednak wszystko to sprawia wrażenie niedopasowanego, nieprzystającego do siebie, niespójnego, a przez to fałszywego i męczącego.
"Historia Roja" jest bez wątpienia filmem ważnym ze względu na temat i wyjątkowym jako pierwsza fabuła podejmująca temat Żołnierzy Wyklętych. Z jednej strony niezależnie od licznych mankamentów jest to obraz, który powinni zobaczyć młodzi, niezaznajomieni z tym aspektem naszej historii, a także starsi, którzy od lat czekali, aż "Rój" w końcu wkroczy na ekrany. Z drugiej strony trzeba być wobec uczciwym wobec finalnego efektu starań Jerzego Zalewskiego. Tak jak niektórzy z miejsca brukają ów film za to, że nie jest zgodny z ich politycznym światopoglądem, tak inni z miejsca obsypują go peanami tylko i wyłącznie za temat. Obie postawy są jednak nieuczciwe tak wobec widzów, jak i wobec twórców. Dzieło filmowe zasługuje bowiem na rzetelną ocenę, a taka dla "Historii Roja" jest średnia, jako że jest to tytuł z wieloma wadami - chaotyczny i niespójny. Niezwykle trudna realizacja pozwala zrozumieć, skąd te wady mogły się wziąć, jednak ich nie eliminuje.
Czy tym samym warto zobaczyć "Historię Roja"? Na pewno warto poznać historię Wyklętych, nawet jeśli została przedstawiona w sposób odbiegający od ideału. Bo poza wszystkim, które polskie filmy obecnie do tego ideału się w ogóle zbliżają?
ds/Fronda.pl