Wypowiedź arcybiskupa Piero Mariniego napełnia przerażeniem. Jeśli ważny watykański hierarcha mówi o poprzednich pontyfikatach, że reprezentowały one „ciężkie, bagniste powietrze”, a dopiero Franciszek wniósł powiew świeżości, to trudno nie zadać pytania, czy arcybiskup nie ma poczucie, że w ten sposób obraża papieża emeryta i błogosławionego Jana Pawła II. A gdy arcybiskup uzupełnia, że napełnia go radością, że „Kościół stał się mniej polemiczny”, to trudno nie zadać pytania, czy hierarcha nie cieszy się z tego, że katolicy przestali głosić prawdy, które są niewygodne dla współczesnego świata. Jeśli zaś do tego dodać fakt, że o sprawie, w zasadzie bez komentarza, Radio Watykańskie, to atmosfera robi się dość ponura, bo można odnieść wrażenie, że łagodny styl pontyfikatu Franciszka, sprawił, że myszy zaczęły harcować.
Hierarchowie na froncie walki z nauczaniem Kościoła
Wypowiedź arcybiskupa Mariniego jest zresztą tego doskonałym przykładem. Hierarcha ten bowiem nie tylko dyskredytuje poprzednie pontyfikaty, ale też wypowiada opinie sprzeczne z katolicką ortodoksją, wzywając wierny moralności kraj, jakim jest Kostaryka, do uznania związków osób tej samej płci. „Istnieje wiele par, które cierpią, ponieważ nie uznaje się ich cywilnych praw” – powiedział abp Marini. I niczego nie zmienia w ocenie tej wypowiedzi fakt, że arcybiskup zastrzega, że związki takie nie powinny nazywać się małżeństwami.
W głoszeniu tej formy homoherezji nie jest arcybiskup Marini pierwszy. Wcześniej podobne opinie wyrażał nieżyjący już kardynał Carlo Martini. „To nie jest złe, gdy dwie osoby, zamiast tworzyć przypadkowy związek homoseksualny, mają zapewnioną pewną stabilność. W tym sensie państwo mogłoby im sprzyjać” - napisał Martini w książce „Credere e Conescere”. „Nie podzielam stanowiska osób w Kościele, które sprzeciwiają się związkom partnerskim” - uzupełnił. A dosłownie kilka dni temu metropolita Wiednia kardynał Christoph Schönborn wyraził podobną opinię podczas przemówienia w brytyjskiej National Gallery. - Istnieją związki osób tej samej płci i one powinny być szanowane, a nawet powinny mieć prawną ochronę – podkreślał kard. Schönborn. - Ale, chciałbym być dobrze rozumiany, powinny być one trzymane z daleka od małżeństwa. To ostatnie jest bowiem trwałym związkiem mężczyzny i kobiety, otwartym na życie – mówił hierarcha. - Powinniśmy stosować jasne definicje, ale także szanować potrzeby osób żyjących w związkach partnerskich – dodał.
Niejasne pozostają też intencje przewodniczącego Papieskiej Rady ds. Rodziny arcybiskupa Vincenzo Pagli, który pół roku temu, w zaskakującym wywiadzie najpierw długo bronił rodziny, a na koniec wspomniał coś o prawach jednostkowych, jakie powinny mieć osoby żyjące w homoseksualnych związkach partnerskich. Od tej opinii do przypisywanego mu w mediach stwierdzenia, że popiera on związki osób tej samej płci droga jest wprawdzie daleka, ale... w niczym nie zmienia to faktu, że sama myśl jest najdelikatniej rzecz ujmując nieostra i pozostawia liberalnym mediom ogromne pole interpreracji.
Jasne stanowisko Magisterium Kościoła
I trzeba mieć świadomość, że wypowiedzi te są w całkowitej sprzeczności z nauczeniem Magisterium Kościoła. Według niego akt homoseksualny jest grzechem ciężkim, skłonność homoseksualna jest zaś „obiektywnym nieuporządkowaniem” (pominę tu jasne określenia Pisma Świętego). Tylko z tych dwóch stwierdzeń jasno wynika, że Kościół nie może wspierać związków, które mogą prowadzić ludzi w nich uczestniczących ku potępieniu. Nie ma zatem możliwości, by ktoś, kto rzeczywiście wyznaje wiarę katolicką wspierał takie związki. Jasno przypominają o tym zresztą dokumenty Kongregacji Nauki Wiary. „Kościół naucza, że szacunek dla osób homoseksualnych nie może w żadnym wypadku prowadzić do aprobowania zachowania homoseksualnego albo do zalegalizowania związków homoseksualnych. Wspólne dobro wymaga, aby prawa uznawały, popierały i chroniły związki małżeńskie jako podstawę rodziny, pierwszej komórki społeczeństwa. Prawne uznanie związków homoseksualnych albo zrównanie ich z małżeństwem oznaczałoby nie tylko aprobatę zachowania wewnętrznie nieuporządkowanego i w konsekwencji uczynienie go modelem dla aktualnego społeczeństwa, ale też zagubienie podstawowych wartości, należących do wspólnego dziedzictwa ludzkości. Kościół nie może nie bronić tych wartości ze względu na dobro ludzi i całej społeczności” - napisała Kongregacja Nauki Wiary w „Uwagach dotyczących projektów legalizacji związków między osobami homoseksualnymi” w 2003 roku.
W dokumencie tym można też znaleźć stwierdzenia wprost odnoszące się do niebezpiecznych opinii hierarchów. „Tym, którzy w imię tej tolerancji chcą podejmować działania na rzecz przyznania określonych praw osobom homoseksualnym współżyjącym ze sobą, należy przypomnieć, że tolerowanie zła jest czymś zupełnie odmiennym od aprobowania i legalizowania zła” - podkreślają autorzy dokumentu Kongregacji Nauki Wiary. I jeszcze jeden fragment, którego nie należy pomijać. „W wypadku prawnego zalegalizowania związków homoseksualnych bądź zrównania prawnego związków homoseksualnych i małżeństw wraz z przyznaniem im praw, które są właściwe temu ostatniemu, konieczne jest przeciwstawienie się w sposób jasny i wyrazisty. Należy wstrzymać się od jakiejkolwiek formalnej współpracy w promowaniu i wprowadzaniu w życie praw tak wyraźnie niesprawiedliwych, a także, jeśli to możliwe, od działania na poziomie wykonawczym. W tej materii każdy może odwołać się do prawa odmowy posłuszeństwa z pobudek sumienia” - napisała Kongregacja Nauki Wiary.
Coraz mniej zakamuflowana antropologiczna schizma
Nikt zatem, kto zna nauczanie Kościoła w sprawie homoseksualizmu i związków osób tej samej płci nie może mieć wątpliwości, że arcybiskup Marini czy kard. Schönborn występują przeciwko jasno określonej doktrynie antropologicznej. Zasada miłosierdzia dla grzeszników nie może być tu wyjaśnieniem. Miłosierdzie nie opiera się bowiem na fałszu, ale na prawdzie. A ta jest taka, że aprobata dla homoseksualnego stylu życia, pozbawiona jasnej oceny i wezwania do nawracania się, jest skazywaniem osób homoseksualnych na niebezpieczeństwo wiecznego potępienia. Pasterze Kościoła nie są zaś od tego, by prowadzić ludzi – w imię wygodniejszego życia – ku piekłu, ale by wciąż na nowo nawoływać ich do nawrócenia i życia w zgodzie z naturą i wolą Bożą.
Dlatego niezwykle ważne jest, by Stolica Apostolska, jak najszybciej, przywołała wspomnianych hierarchów do porządku. Tolerowanie głoszenia przez pasterzy realnych herezji w imię „stępienia ostrza polemicznego” nie może skończyć się dobrze. Pontyfikat Pawła VI, który – przy całej swojej osobistej świętości i pomimo głoszenia jasnych poglądów – tolerował sytuację, w której niemała część hierarchów niemieckich, kanadyjskich, amerykańskich czy holenderskich głosiła poglądy sprzeczne z Magisterium i Tradycją czy wręcz odrzucała „Humanae vitae” skutkował ogromnym kryzysem, z którym Kościół musiał się mierzyć przez całe lata pontyfikatu Jana Pawła II, a nawet Benedykta XVI. I nie ma powodów, by w imię źle pojętego miłosierdzia czy pseudotolerancji, powtarzać tamte błędy. Wierzę, że Ojciec święty Franciszek i jego najbliżsi współpracownicy, choćby z grupy kardynalskiej, na to nie pozwolą. I że jasne głoszenie prawdy antropologicznej nie będzie zaciemniane przez harcujące myszy homoherezji.
Tomasz P. Terlikowski