Każdy kolejny zamach terrorystyczny uruchamia medialną i polityczną falę zrytualizowanych deklaracji oraz gotowych wytartych, poprawnie politycznych frazesów. Niezależnie od zaklęć redaktorów, lewicowych intelektualistów, dyżurnych ekspertów i „proeuropejskich” polityków krew leje się coraz szerszym strumieniem. Po każdym akcie terroru muzułmanie gotowi zabijać w imię religii stawali się silniejsi, a świat Zachodu słabł. Słabł z winy ludzi pokroju minister ds. równości Małgorzaty Fuszary, red. Renaty Kim(„Newsweek”), czy red. Romana Pawłowskiego („Gazeta Wyborcza”) i wielu innych ekspertów, dziennikarzy i polityków, zapewniających wbrew faktom o pokojowym charakterze islamu.
Żołnierz bez munduru
Po tym, jak muzułmański fanatyk zabił angielskiego żołnierza, brytyjscy wojskowi dostali instrukcję, żeby nie afiszować się w mundurach na ulicy. Pogrzeb ofiary został odłożony w czasie, zaś władze robiły wszystko, żeby uroczystości pogrzebowe nie przerodziły się w manifestację patriotyczną. Bardziej niż islamskich terrorystów rządzący bali się krytyków islamu. David Cameron oświadczył wówczas: „To nie tylko atak na Brytanię i brytyjski sposób życia. To także zdrada islamu i muzułmańskich społeczności, które dają tyle naszemu krajowi. W islamie nie ma niczego, co usprawiedliwiałoby ten naprawdę straszny czyn”. Brytyjski premier kłamał. Nie chciał przyjąć do wiadomości, że zamachowiec swoją zbrodnię usprawiedliwiał, odwołując się do zapisów świętej księgi muzułmanów. Jest wiele wersetów w Koranie, dotyczących niewiernych – mówił w swoim nagraniu zamachowiec, trzymając w ręku zakrwawiony nóż. Część telewizji informacyjnych ocenzurowała jego słowa, gdyż mogłyby u niektórych zasiać ziarno niepewności wobec polukrowanego wizerunku „religii pokoju”.
Pismo satyryczne bez karykatur
Po 14 listopada odżyły niedawne wspomnienia zamachu na redakcję satyrycznego tygodnika “Charlie Hebdo”. Wielu z nas ma w pamięci marsz przeciwko terroryzmowi, tłumy ludzi na ulicach z ołówkami w ręku. Niewielu jednak pamięta, że w tym samym czasie tysiące muzułmanów w stolicy Czeczeni poparło zamachowców w ulicznej demonstracji. W Nigerii zabito 10 chrześcijan i spalono 45 kościołów w gwałtownych protestach przeciwko tygodnikowi. Swoją solidarność z zamachowcami demonstrowali także Afgańczycy. Organizacja Współpracy Islamskiej zapowiedziała zaś pozew przeciw pismu. Amerykański „New York Times” odmówił przedruku karykatur Mahometa. Terroryści osiągnęli swój cel. W końcu także wydawca „Charlie Hebdo” zrezygnował z publikowania krytycznych wobec islamu karykatur. Myślano zapewne, że ograniczając wolność słowa zapewnią sobie bezpieczeństwo. Nic bardziej mylnego. Warto przypomnieć również o tym, że prezydent Hollande na rok przed zamachami zapewniał, że „islam we Francji współgra całkowicie z wartościami Republiki”.
Europejskie elity bez rozumu
Najpewniej przynajmniej jeden terrorysta, który zabijał w Paryżu, przedostali się do Europy w tłumie imigrantów. Przez Grecję trafił do Francji. Portal Euroislam.pl w swojej kampanii plakatowej przed takim scenariuszem ostrzegał już w maju tego roku. W przeciwieństwie do zaślepionych ideologią dziennikarzy tzw. liberalnych mediów poważnie potraktowaliśmy oświadczenie przywódców Państwa Islamskiego: „Zalejemy Europę imigrantami z Libii i zmienimy ją w piekło”.
Lecz nawet dziś, w obliczu setek ofiar tych piekielnych aktów terroru, politycy dalej lansują skompromitowany model przyjmowania migrantów. Przewodniczący Komisji Europejskiej Jean-Claude Juncker oświadczył, że „zamachowcy byli kryminalistami, a nie migrantami”. Otóż krótki kurs logiki wystarczy, żeby wykazać bałamutność takiego dowodzenia. Można być jednoczenie migrantem i terrorystą (kryminalistą). To nie są pojęcia rozłączne. Reuters, powołując się na źródła wywiadowcze i policyjne, pisze, że jeden z terrorystów samobójców miał dotrzeć do Grecji, udając syryjskiego uchodźcę i 3 października został zarejestrowany na wyspie Leros. Inne media wskazują na dwóch. Niepotrzebne są tu zresztą żadne domniemania. Dziś już wiemy na pewno, że terrorysta tunezyjski dwukrotnie przekraczał włoską granicę w łodzi z “uchodźcami”.
Przeraża poziom ideologizacji mediów zachodnich w tej sprawie. Dziennikarz, który połączył kwestię nieograniczonej migracji, wskazując na jednocześnie na ogromną liczbę niezarejestrowanych przybyszów, z terroryzmem, stracił pracę w redakcji „Die Welt”. A przecież nie trzeba być specjalistą, by odpowiedzialnie twierdzić, że tysiące anonimowych imigrantów wpływają negatywnie na kwestię bezpieczeństwa w Europie.
Niepokojące jest jednak to, że wielu polskich polityków bezkrytycznie powtarza, iż kwestia tzw. uchodźców nie jest wprost powiązana z problemem terroryzmu. Ilu jeszcze musi zginąć ludzi, żeby elity przestały karmić opinię publiczną niebezpieczną ideologią?
Może niektórzy parlamentarzyści powinni przypomnieć sobie rotę ślubowania poselskiego. Dziś jest już przecież jasne, że ci, którzy chcą sprowadzać do Polski migrantów, sprzeniewierzają się słowom – „czynić wszystko dla pomyślności Ojczyzny i dobra obywateli”.
Polityk bez strachu
Pocieszające jest jednak to, że nowy minister ds. europejskich Konrad Szymański miał odwagę powiedzieć, że w obliczu zagrożenia terroryzmem kwestia relokacji imigrantów jest niewykonalna. Miejmy nadzieję, że dotrzyma słowa. Presja jest jednak duża. Elity europejskie chcą, żeby także kraje Europy Środkowej poszły na dno – solidarnie.
Piotr Ślusarczyk