- Przed bardzo ważnymi wydarzeniami zawsze ginęły dzieci. Coś wielkiego będzie się musiało stać – mówi portalowi Fronda.pl założyciel partii „Wrogowie aborcji”, pastor Ludvig Nessa.

 

Fronda.pl: Pastorze, proszę mi opowiedzieć o rozłamie w luterańskim kościele państwowym? Jak to się stało, że zostaliście z niego wykluczeni za walkę z aborcją?

Pastor Ludvig Nessa: Zaczęło się od dyskusji nad pastorkami w latach 60-tych XX wieku. Także wtedy rozpoczęło się zmiękczanie prawa związanego z aborcją. Bodaj w 1960 roku wprowadzono przepis o możliwości zabicia płodu z "poważnymi wadami dziedzicznymi", jak to wtedy nazwano. W 1964 roku już to prawo funkcjonowało, znalazła się furtka, by dokonywać aborcji najpierw na płodach upośledzonych. Od tamtego czasu prawo stopniowo liberalizowano dzięki ciężkiej pracy orędowników zabijania. Za aborcję można było dostać do trzech lat więzienia, ale dzięki działaczom takim jak Katti Anker Møller (1868-1945), włościance z dobrego domu, która przekonała kilku pastorów do słuszności zniesienia zakazu aborcji już w 1913 roku. Tama pękła w 1960 roku, a w 1975 roku aborcja była już niemal zupełnie dozwolona. W dalszym ciągu trzeba było starać się o zgodę, ale w praktyce każdy chętny ją dostawał. W 1978 roku nie było już żadnych formalności. Aborcja była zupełnie legalna.

 

W tamtym czasie pastorem luterańskiego kościoła państwowego był już Børre Knudsen. Najpierw w 1975 roku biskup Per Lønning złożył urząd i wycofał się w proteście przeciwko prawu aborcyjnemu, w 1978 roku Knudsen zaczął protestować na północy Norwegii. Najpierw się modlił podczas nabożeństw w modlitwie wiernych, co opisano wówczas w gazecie "Nordlys" (Zorza Polarna) z Tromsø. Pastor Knudsen postanowił zrobić to, co uczyniła większość luterańskich biskupów i pastorów w Norwegii podczas II Wojny Światowej, czyli zrezygnować z funkcji urzędniczej. Pastor pełni funkcje pastoralne i urzędowe w kościele państwowym, a oni składali państwu wymówienie i nadal pracowali jako duszpasterze. Quislinga i spółkę zalewała z tego powodu krew, więc pastorzy musieli uciekać pod koniec wojny do Szwecji. Børre sam był świadkiem takiej ewakuacji w wieku 5 lat, bo jego ojciec, też pastor, uciekał z całą rodziną kutrem rybackim z Telemarku do Strömstad i to pod niemieckim ostrzałem. Teraz Knudsen chciał postąpić tak, jak jego ojciec. Uznał, że czasy, gdy my odbieramy życie swoim nie są w niczym lepsze od czasów, gdy Niemcy odbierali życie nam, Norwegom. Złożył swe funkcje urzędnicze na piśmie i rozpętała się burza.

 

Ja zostałem pastorem właśnie w tym czasie, czyli w 1978 roku. Przyglądałem się całej sytuacji z uwagą. Równocześnie kościół państwowy wstrząsany był sprawą pastora Helge Hognestad, który sympatyzował z ruchem New Age. Pobłażliwość z jaką kościół państwowy potraktował Hognestada i surowość wobec Knudsena była rażąco niesprawiedliwa. W 1984 roku zebrała się pokaźna rada duchownych w podziemiu kościoła na Majorstuen w Oslo. Wydawało się, że ta grupa coś będzie chciała zrobić. Skończyło się na gadaninie i wyłonienia komitetu. Jeśli diabłu zależy, żeby nic się nie działo, zakłada komitety (śmiech). Byłem sfrustrowany, nie wiedziałem jak mam się do sprawy odnieść, po paru miesiącach przeczytałem, że jeden z pastorów zachęca kolegów do wygłoszenia antyaborcyjnego kazania w święto narodowe Konstytucji 17 Maja. Spodobał mi się ten pomysł. Zdecydowałem, że wezmę w tej akcji udział. Tak się złożyło, że gdy studiowałem teologię wysłano mnie na stypendium do Niemiec, gdzie przez parę miesięcy uczestniczyłem w seminarium w Celle (Dolna Saksonia) bardzo blisko dawnego obozu Bergen-Belsen. Oczywiście odwiedziłem wtedy obóz.

 

[video:http://www.youtube.com/watch?v=nijvlYbPqmg'/>

 

W kazaniu na 17 Maja 1984 roku postanowiłem posłużyć się wrażeniami z wizyty w Bergen-Belsen. Całym sumieniem czułem, że wolna aborcja to zniewaga konstytucji i po prostu morderstwo. Przyszły mi na myśl obrazy z parku na miejscu dawnego obozu koncentracyjnego. Tam jest tylko park, bo obawiano się tuż po wojnie epidemii. Chodziłem od nagrobka do nagrobka, było tam napisane, że tu spoczywa 500 ofiar, tu spoczywa 700 ofiar, tu tysiąc, na jednym było napisane 5 tysięcy. Gdy chodziłem wśród tych pomników myślałem o potworności, o koszmarze. Wcześniej odwiedziłem jeszcze niewielkie muzeum, właściwie wystawę zdjęć. Zdjęcia i dokumenty dotyczące Bergen-Belsen. Wsiadłem do auta, przejechałem kilkaset metrów i już byłem w pobliskiej wsi. Zatrzymałem się, rozejrzałem się po ludziach i pomyślałem: - Na Boga, dlaczego nikt nic nie zrobił? Dlaczego nikt nie powstrzymał tego diabelstwa, to przecież pod waszą chałupą się działo! Musieliście choć wiedzieć! - myślałem wstrząśnięty. I choć nie mam jakichś złych skojarzeń z Niemcami, urodziłem się po wojnie, studiowałem tam, to jednak zacząłem się zastanawiać, wyjechałem na autostradę i musiałem wyjeździć swój gniew. Dopiero gdy się uspokoiłem przyszło pytanie, czy gdybym ja mieszkał wtedy w Bergen-Belsen i wiedział o zbrodniach, czy miałbym śmiałość, by zaryzykować życie tylko po to by zaprotestować? Wtedy przyszła pokora i prysnęła pewność siebie.

W końcu jednak zdobył się Pastor na odwagę.

Opowiedziałem to wszystko z ambony kościoła w Torsnes pod Fredrikstad, o ironio, kościoła gdzie pochowana leży matka prawa aborcyjnego Katti Anker Møller. Zakończyłem kazanie mówiąc, że zbrodnia trwa nadal i tuż obok nas, we Fredrikstad mordu dokonuje się codziennie, nieopodal w Sarpsborg dzieje się to samo, wiele razy w tygodniu, a na wschód w Halden jest też tak samo. I co my robimy, żeby to zatrzymać? Był tłum ludzi w kościele, jak to na święto narodowe, obchody zaczynają się od nabożeństwa, tłum w środku i na zewnątrz. Mało brakowało i nie wygłosił bym kazania, bo pewna pani z rady parafialnej miała męża Niemca, który podczas wojny służył we Fredrikstad. Po wojnie zostali stamtąd przegnani cepami i zdecydowali się na powrót do Norwegii dopiero na stare lata. Znałem ich historię, wiedziałem też, że ów Niemiec nie jest religijny, nie widziałem go nigdy w kościele i tuż przed nabożeństwem widzę z za rzeźbionego ołtarza, że sobie ten stary Niemiec siedzi na samym przodzie. Przeszyła mnie myśl, że „nie mogę, no nie mogę mówić o tym obozie zagłady, rozgrzebywać ran w dniu gdy człowiek przyszedł wreszcie do kościoła". Wystraszyłem się, bo w Dzień Konstytucji składa się po nabożeństwie wieńce na pomniku bohaterów walki z niemieckim okupantem na przykościelnym cmentarzu. Ale do kazania zawsze jest około 10 minut liturgii przed ołtarzem i przez ten czas przyszedł spokój, bo wprawdzie tego pana widzę tu wreszcie, ale moim przesłaniem ma być fakt, że w Norwegii dziś nie dzieje się lepiej niż w nazistowskich Niemczech podczas wojny! Poza tym z parafii w Torsnes podczas wojny zginęło 11-12 osób, o ileż mniej, niż ginie wedle aborcyjnych statystyk każdego dnia. Muszę to powiedzieć. I powiedziałem.

Luterański pastor pod czujnym okiem Matki Boskiej Częstochowskiej.

Zazwyczaj po nabożeństwach zwykłem chodzić w pochodzie. Od razu spotkałem się z dwoma reakcjami. Pani, której dzieci śpiewały w chórze, powiedziała: „Ale dziś byłeś okrutny, Ludvigu". Podszedł też do mnie pewien zielonoświątkowiec, który na nabożeństwie był tylko z racji święta i powiedział: „Wspaniałe kazanie dziś wygłosiłeś!" i tyle, a po paru dniach zadzwonił znajomy i mówi mi, że jest artykuł o mnie w „Demokracie". We Fredrikstad liczą się dwie gazety: "Fredrikstad Blad" (Gazeta Fredryksztadzka) - prawica i "Demokraten" (Demokrata) - lewica. Nigdy wcześniej nie byłem w gazecie, więc dziwnie mi było, głupio mi było iść do kiosku. Tym bardziej, że zdjęcie było na pierwszej stronie, poprosiłem więc przyjaciół o kupno. Przynoszą mi, a tam wielkimi literami „Ludvig Nessa głosi 17 Maja, że aborcja to mord". Pomyślałem, że to „strzał w dziesiątkę"! O to mi chodziło, nie mogło być lepiej. Zatem udało się przekazać całej okolicy! Odczułem wtedy radość, ale nie minęło wiele czasu, gdy dziennikarze zaczęli do mnie wydzwaniać. Najpierw z lokalnej "Demokraten" i z "Fredrikstad Blad", pytali czy powiedziałem to na poważnie i chcieli, żebym zaprzeczył, albo wygładził wypowiedź. To była nawet jakaś pokusa. Zachować się jak tchórz. Ale nie mogłem, bo nie widzę różnicy między wyrywaniem nienarodzonych z ciała matki a w niemieckimi zbrodniami. Dopiero wtedy pojawiły się wielkie nagłówki, zaczęto posyłać mnie do psychologa, bo to przecież niemożliwe żebym był normalny. Nie dałem się. W tamtym czasie byłem prezesem w organizacji FBB (Dla Biblii i Wyznania) byłem szefem na  region Østfold, tym bardziej nie mogłem się opędzić od dziennikarzy. Publikowano wszystko, że jestem przeciwnikiem pastorzyc i innych nowinek. Zarząd FBB zdecydował o zaproszeniu pastora Børrego Knudsena na prelekcje z serii "Tak dla życia". Jako prezes zadzwoniłem do niego i to był pierwszy raz, gdy z nim rozmawiałem. Od razu się zdecydował przyjechać. Mieszkał u mnie na farze, woziłem go na te wszystkie prelekcje. Świetnie się dogadywaliśmy i od razu zostaliśmy dobrymi kolegami. Od tamtej pory byliśmy jak para koni u wozu. Od razu postanowiliśmy robić akcje szpitalne, w USA mówią na to „rescue". Pierwszą akcję przeprowadziliśmy na oddziale położniczym szpitala Ullevål przy ul. Królowej Józefiny [jedynej katolickiej królowej Norwegii po reformacji - przyp. MK'/> w Oslo. Jak na ironię, jeden z synów Børrego Knudsena się tam urodził, ale w latach osiemdziesiątych trudniono się tam już wyłącznie zabijaniem. Weszliśmy w sutannach z krzyżami, żeby nikt nie miał wątpliwości, że jesteśmy pastorami, choć nie mieliśmy już należnej pastorom władzy urzędniczej. W recepcji zapytaliśmy o ordynatora. Zapytaliśmy go, czy wie, że są tu dokonywane aborcje. Personel wpadł w panikę i wezwał policję na ratunek.

To był chyba dla Was początek prawdziwych nieprzyjemności?

Policja przyjechała natychmiast, ale funkcjonariusze nie wiedzieli jak się mają zachować. Nie było dotychczas precedensu. Przyszło dwóch pastorów, nie przekroczyli prawa. Policjanci przesłuchali recepcjonistki, dzwonili tam i z powrotem na komisariat. Po dłuższej chwili okazało się, że szpital Ullevål ma pismo, że właśnie nam dwóm nie wolno przebywać w ich placówkach (śmiech), więc mogli nas zatrzymać za przebywanie na terenie prywatnym, albo za niepodporządkowanie się poleceniom funkcjonariuszy, którzy nakazali nam dobrowolne opuszczenie lokalu. Powiedzieliśmy, że chętnie opuścimy lokal, ale pod warunkiem, że policja dopełni swoich obowiązków i upewni się, czy w budynku nie będzie się dziś zabijało dzieci. Zaczęły się znów telefony do komisariatu po których powiedziano nam, że jeśli w ciągu trzech minut się nie zmyjemy zostaniemy aresztowani.

Pogrzeb nienarodzonej dziewczynki w 1987 roku. Ludvig Nessa (na pierwszym planie) i Børre Knudsen (trzyma krzyż) chwytani przez policję.

To był 1987 rok. Równy rok wcześniej mieliśmy ogromną demonstrację w Oslo, największy protest jaki zorganizował Knudsen, ok. 15 tysięcy ludzi wzdłuż Karl Johans gate - głównej ulicy miasta. Zostaliśmy wtedy aresztowani, poddano nas przesłuchaniom. Po akcji przy Królowej Józefiny byliśmy już recydywistami, więc zaczęto nakładać na nas wysokie kary. Naturalnie ich nie płaciliśmy, więc robiły się z tego procesy sądowe. Skazywano nas na jeszcze większe kary pieniężne, a ponieważ nie udawało im się od nas nic wydusić to dostawaliśmy kary więzienia. Børre i ja siedzieliśmy więc w krótszych okresach, on już dwa razy, ja miałem za sobą jedną odsiadkę, a miałem wtedy jechać do Anglii. Nie mogłem trzymać pieniędzy na koncie, żeby mi państwo nie zajęło na te kary. Chodziłem więc z 10 tysiącami koron w portfelu, a to była wtedy zbyt wysoka suma na wywóz w gotówce z kraju, więc bałem się, że mnie złapią za przemyt gotówki. Bałem się nie tyle złapania, co ewentualnych reperkusji w mediach, wpłaciłem więc na swe konto tuz przed wylotem i zaraz po wylądowaniu w Londynie okazało się, że już pieniędzy nie mam. Dostałem powiadomienie, że muszę się zgłosić do więzienia, ale nie miałem zamiaru, bo ani prawnie, ani w sumieniu nie czułem, że zrobiłem coś złego. Korzystałem więc z "azylu kościelnego", ukrywałem się w kościołach i u przyjaciół, więc minęło sporo czasu nim mnie dorwali.

Ale jednak dorwali.

Dowiedziałem się od dziennikarza z Fredrikstad, że policja nie będzie na mnie polować tylko zwinie mnie przy okazji jakiejś rutynowej kontroli, np. samochodowej. Uspokoiło mnie to, więc pewnej soboty siedziałem w zielonoświątkowym zborze i kończyłem kazanie na niedzielę. Koło północy zgłodniałem więc zszedłem do ich piwniczki, ukroiłem chleba i nastawiłem kawę, słyszę wtedy, że ktoś się włamuje do drzwi. Najpierw szarpanie klamką, potem wyważa łomem. Pomyślałem, że to narkomani, albo żule, więc wystraszyłem się, że po włamaniu przyjedzie policja i mnie w to włamanie wrobi, albo że jeśli żuli jest więcej to mnie zatłuką za zawartość piwnicznej lodówki. Najpierw ukryłem się w schronie, który był pod tym starym budynkiem, ale po chwili namysłu przyszło mi do głowy że znajdą mnie tam, więc uciekłem drogą pożarową. Byłem zaskoczony swoją formą fizyczną, przeskakiwałem żywopłoty i siatki ogrodzeniowe jak sarna, Ukryłem się w czyimś ogródku pod ławką. Zimno było, bo nie zdążyłem się ubrać i zostawiłem w zborze swój telefon. Po pewnym czasie nadjechały samochody z mocnymi światłami i wtedy zrozumiałem, że to była policja. Zatem to policja się włamywała, żeby mnie pochwycić. To policjanci mnie tropili! (śmiech) Ponieważ musiałem wrócić, by odprawić nabożeństwo z kazaniem zgarnęli mnie, ale ze strachu przed dziennikarzami, wywieźli mnie okrężną drogą aż do więzienia w Ringeriket, najsilniej strzeżonego zakładu penitencjarnego w całej Norwegii. Było świetnie: własny prysznic, przestronna cela z pięknym widokiem. A jacy byli usłużni, naprawdę bardzo mili! - Czy ma Wielebny ochotę na lekturę - pytali mnie i zabierali do biblioteki. Przyznam, że cieniem na całym pobycie w więzieniu rzuciła się powitalna kontrola proktologiczna, czy aby nie przemycam jakichś narkotyków. Siedziałem tam krótko, przewieziono mnie do lokalnego więzienia w Tønsberg przed Bożym Narodzeniem. Swoje pięćdziesiąte urodziny świętowałem za kratkami. Czułem się jak rasowy dysydent, bo w dniu moich urodzin zorganizowano spore demonstracje.

Proszę opowiedzieć, jak to wyrzucenie z kościoła państwowego wyglądało od strony formalnej. Czy otrzymał Pastor jakieś konkretne dokumenty powiadamiające o usunięciu?

Precedens stworzył Børre, którego pozbawiono wszelkich praw w 1983 roku, z wyjątkiem praw pastorskich, bo te mu pozostawiono z obawy przed reakcją wiernych. Odebrano mu także parafię w Balsfjord, w której pracował od 1968 roku. Podobnie uczyniono z Perem Kørnerem, ale stała się rzecz nieoczekiwana. Zostałem suspendowany 20 maja 1988 roku. Ani Knudsen, ani Kørner, ale ja zostałem suspendowany. Musiałem się zgłosić we Fredrikstad, dowiedziałem się, że państwowa telewizja NRK chce uczestniczyć w moim ostatnim nabożeństwie, a mówimy o czasach gdy w Norwegii nie było zbyt wielu kanałów TV, wszyscy oglądali NRK. Postanowiłem rozesłać kilkadziesiąt listów, m.in. do biskupów kościoła państwowego. Zawierały one modlitwę, a także plastikową torebkę z kauczukowym modelem poćwiartowanego embrionu w keczupie. To naprawdę wyglądało jak wyabortowany ludzki płód. Niektórzy po otwarciu przesyłki przeżyli szok. Przez kilka dni wydawało mi się, że akcja się nie powiodła, aż dostaliśmy w gębę. Cała pierwsza strona dziennika VG i wielki materiał w dzienniku telewizyjnym, w życiu nie mieliśmy większej reklamy dla naszej sprawy. Tego było za wiele, więc 20 maja zostałem suspendowany, wezwano mnie do biura diecezjalnego, dostałem dokumenty. Gdy stamtąd wyszedłem otaczał mnie wianuszek dziennikarzy. Największy dziennik Aftenposten był z całą ciężarówką do nadawania zdjęć bezpośrednio do Oslo - to czasy przedinternetowe, gdy nie było to takie proste. Zrobiłem to, co w swoim czasie zrobił Marcin Luter (śmiech). On podpalił bullę potępiającą, więc ja też wziąłem dokumenty o wyrzuceniu, sfajczyłem je i zapowiedziałem, że nabożeństwo w Zielone Świątki odbędzie się w kościele w Torsnes zgodnie z planem.

 

Za sprawą mediów miałem tej niedzieli pełny kościół i spory tłum przed kościołem. Był tam także młody wikary, którego biskup przysłał, aby mnie zastąpił. Wszedłem do nawy, w chrzcielnicy ułożyłem model trzymiesięcznego płodu na wielkim kartonowym sercu i zwróciłem się do parafian słowami: "Czas opuścić obóz", wyszedłem z kościoła, a za mną prawie wszyscy wierni. Na cmentarzu odbyliśmy improwizowane nabożeństwo. I tak powstała pierwsza parafia „Kościoła na wygnaniu". Na cmentarzu w Torsnes, w Zielone Świątki 1988 roku. Wkrótce powtórzyliśmy nabożeństwo na wolnym powietrzu, w ogrodzie jednej z far, ale już ze starannie przygotowanym ołtarzem w altanie. Znowu był tłum ludzi. Byłem wtedy bardzo wycieńczony, również za sprawą wywiadów, całej tej medialnej burzy. Zdecydowałem się na urlop, po którym odprawiałem nabożeństwa w jednym z budynków parafialnych, aż do skazania mnie w 1991 czy 1992 roku. Wszystkie rozprawy przegrałem, więc poproszono mnie o opuszczenie wszelkich budynków należących do kościoła państwowego. Co do spraw dotyczących mojego urzędu, nie miałem najmniejszego żalu, ale poczucie krzywdy przyszło, gdy skazywano mnie i pozbawiano mnie mojego duszpasterstwa. Nie czułem żadnej winy. Nie przywoływano na rozprawach Biblii, żadnego wyznania wiary, same paragrafy, prawnicze księgi państwowe. Wyrzucono mnie też z mieszkania, które zajmowałem jako pastor. Odprawiałem tam nabożeństwa dopóki komisarz policji nie włamał się do środka. Børre Knudsen i grupa parafian była przy tym, wszystkich policja wyprowadziła siłą. Zaciągnięto nas na łączkę i zaplombowano drzwi.

Dlaczego właśnie pastora suspendowano?

Wystarczy jedno spojrzenie. Dzieci od razu wiedzą, że Ludvig Nessa jest ich przyjacielem.

Dlatego, że Børre Knudsen nie miał przed sobą żadnego precedensu, sąd nie miał jeszcze doświadczenia jak odbierać pastorstwo. Prawo pozbawiające pastorstwa dotyczyło bardzo ciężkich zbrodni. Obawiano się jak by ludzie zareagowali na zakazanie tym pastorom ich funkcji duszpasterskich. Knudsen i Kørner szli dokładnie tą samą drogą opartą o praktykę z czasów wojny, ja niestety posunąłem się dalej. Chciałem pracować, nie tylko robić akcje w szpitalach, ale pisać listy, robić co się da. Może też zrobiłem się zbyt medialny. Suspendowano mnie. Biskup dał mi jeszcze możliwość, że mogę zachować pastorstwo pod warunkiem, że nie będę odprawiał nabożeństw. Powiedziałem, że to nie wchodzi w rachubę, bo po co mieć prawo jazdy jeśli nie będzie nam wolno prowadzić auta! I biskup przypieczętował mój wyrok. Børremu Knudsenowi zdecydowali się odebrać pastorstwo dopiero po kilku latach, gdy został podniesiony do rangi biskupa bez zgody króla [król jest zwierzchnikiem luterańskiego kościoła państwowego - przyp. MK'/>. Nasza trójka odprawiała nadal nabożeństwa jak gdyby nigdy nic. Dzieląc ten sam los, dobrze się poznaliśmy. Najpierw nazwaliśmy nasz związek "Ordynariat ze Strandebarm" od parafii z której wywodził się Kørner, kojarzyło się to z ordynariatem polowym wojska i to też wywołało oburzenie w ministerstwie do spraw religii i w kościele państwowym, Kørner zaproponował wtedy, że powinniśmy się nazwać "Kościół na Wygnaniu" i to było to! Postawiliśmy się trochę w roli partyzantów, którzy widzą jak ich kraj jest okupowany i walczą z okupacją. Partyzantów w duchowym wymiarze, choć zdarzało się, że byliśmy oskarżani o wszystko, od włamań po wybicie szyby.

Może pastor podać jakieś przykłady?

Gdy ukradziono z Galerii Narodowej jeden z "Krzyków" Edvarda Muncha podejrzewano nas, bo wcześniej używaliśmy jego reprodukcji na naszych ulotkach. Tymczasem nawet akcje szpitalne z naszej strony nie miały agresywnego wymiaru: otwieramy drzwi, zwracamy się uprzejmie do recepcji, to wystarczy, to porusza sumienia. Biskup powiedział mi kiedyś, że „nie można się ze mną dogadać", ale ja widzę, że ludzie mnie rozumieją, państwo też rozumie mój język. Gdyby płód nie był człowiekiem, na nasze akcje by nie reagowano. Byłoby tak, jak w przypadku osoby głoszącej, że usunięcie ślepej kiszki jest morderstwem - robiono by o tym skecze, pukano by się w głowę i nikt nie wciągał by machiny prawnej do walki z taką teorią. Spotykamy się z agresywnymi i ciężkimi atakami, bo dotykamy sumienia. Nawet ludzie promujący wolną aborcję w głębi serca wiedzą czym ona jest i stąd właśnie te mocne reakcje.

Jaka jest obecnie sytuacja „Kościoła na Wygnaniu"? Ilu macie wiernych?

Mamy dziesięć parafii w kraju i nie są one liczne. Nie prowadzimy żelaznego rejestru wiernych ze względu na przykrości, które ich spotykają. Moja parafia we Fredrikstad liczy od 50 do 100 osób. Napotykamy na trudności finansowe, wierni nie mają przyzwyczajenia żeby robić zbiórki pieniężne, jak u katolików czy u zielonoświątkowców, są luteranami przyzwyczajonymi, że podatek kościelny potrącany jest im automatycznie, a my przecież jesteśmy poza nawiasem podatku kościelnego.

Czy wolno wam wynająć budynek kościelny należący do kościoła państwowego? Katolicy wynajmują czasem luterańskie świątynie np. na ingres biskupa Oslo, albo na bierzmowania.

O nie, przed nami są zapieczętowane siedmioma pieczęciami.

Czy są jakieś wspólnoty chrześcijańskie, które udzieliły Wam wsparcia?

Starsze wspólnoty zielonoświątkowe wspierają nas niekiedy i rozumieją nas. Ale teraz mnożą się liberalne zbory i nasze akcje im nie odpowiadają. To dziwna sprawa, bo prawo aborcyjne zostało w parlamencie przegłosowane jednym głosem. Według Gallupa większość narodu była podczas głosowania przeciwko aborcji. Ludzie oddający głosy w wyborach nie kierują się postawami anty czy proaborcyjnymi partii politycznych. Partia Chrześcijańsko-Ludowa (KrF) jest jedyną partią w parlamencie, która oficjalnie nie popiera aborcji, a w praktyce niestety ją popiera. W latach 80-tych XX wieku KrF twierdziła, że nie może wchodzić do rządu, w którym są zwolennicy zabijania nienarodzonych. Minęło kilka lat i okazało się, że przestał to być dla nich problem, co pokrętnie tłumaczył poprzedni premier Bondevik. W rządzie Kjella Magne Bondevika, gdy KrF święciło sukcesy, ministrem zdrowia był polityk tej partii Dagfinn Høybråten. Za jego administracji życie straciło ok. 40 tysięcy nienarodzonych dzieci. Przypomnijmy, że Norwegia ma niecałe 5 milionów mieszkańców.

I wtedy postanowił Pastor założyć partię antyaborcyjną?

Długo wstrzymywaliśmy się przed polityką. Jako „Kościół na Wygnaniu" jesteśmy za odłączeniem religii od państwa, patrzymy na siebie jak na duchownych. Nie było tu wielkich ambicji, Per Kørner był najbardziej otwarty na tę inicjatywę. Doszło do tego, że wykorzystaliśmy chyba wszystkie pokojowe metody, by bronić życia poczętego. Jak możemy bardziej, więcej, głośniej mówić o tym, że to nie pulpety tylko żywe dzieci, które się zabija. Wypowiadając się jako partia unikamy wszystkich tych absurdalnych oskarżeń, które na nas spadały. Próbujemy wrócić z partyzantki do regularnej walki, legalnej, dając ludziom wybór podczas głosowania! Wybór między życiem i śmiercią. To bardzo trudne, bo w ciągu roku musimy zebrać 5 tysięcy podpisów. Jesteśmy zarejestrowani w sądzie, ale musimy zostać wpisani do rejestru partii, bo nie mamy nadal zdolności do ubiegania się o mandat. Nie ma już nadziei na wejście „Wrogów Aborcji" (Abort-motstandere) do parlamentu w najbliższych wyborach, ale możemy ubiegać się o miejsca z list innych partii, do tego trzeba zebrać po 500 podpisów na województwo (fylke) i jest na tę zbiórkę trochę więcej czasu. Mamy szanse na trzy województwa. W 2005 roku zbieraliśmy już podpisy w siedmiu województwach, bez skutku, ale otworzyło się przed nami wiele drzwi. Znów mogliśmy ożywić debatę o aborcji, na chwilę znów odzyskaliśmy ambony. Założenie i utrzymanie partii to bardzo ciężka robota, tym bardziej, że od ostatniego głosowania nad aborcją ludziom bardzo zliberalizowały się poglądy. To, co wtedy było zdaniem większości w narodzie, skurczyło się w sposób straszny. Wyborcy zostali znieczuleni na problem aborcji przez brak jasnego wyboru, gdy cały parlament miał w tej kwestii takie same poglądy. Dostałem list od człowieka, który zbierał w Oslo podpisy, był rozgoryczony, bo nawet aktywni chrześcijanie, nawet znani działacze chrześcijańscy są już dziś za wolną aborcją.

Dlaczego pastor nie jest żonaty?

Z powodu swoich procesów i odsiadek nigdy się nie ożenił. Nawet to próbowano wykorzystać przeciwko niemu, insynuując, że jest homoseksualistą.

Nie kryje się za tym katolicka idea celibatu. Przez procesy, które przeszedłem w swoim życiu widzę, że nie byłoby łatwo mieć żonę. Gdy ma się rodzinę, żonę i dzieci, nie jest takie pewne czy potrafiłoby się tak twardo stać przy swoich przekonaniach. Ma się wtedy odpowiedzialność nie tylko za parafię, ale też za najbliższych. Na przykład aresztowania nie byłyby tak łatwe gdybym miał rodzinę. Dlatego szanuję celibat, który jest dobry na czas prześladowań. Można wtedy stać przy wierze bez doczesnych obciążeń. Jest nas dwóch bezżennych, inni jakoś sobie u nas radzili z rodzinami. Naturalnie bezżenność też została wykorzystana w atakach na nas jako dowód rzekomego homoseksualizmu.

Czy wierzy Pastor w cuda?

Tak. Wszystko jest dla Boga możliwe. Wierzę też, że przed bardzo ważnymi wydarzeniami zawsze ginęły dzieci: przed wyjściem z Egiptu, potem gdy narodził się Jezus i teraz, gdy giną dzieci mordowane w łonach matek, coś wielkiego będzie się musiało stać.

Dziękuję za rozmowę.

 

Rozmawiał Michał Korbiniak

 

Ludvig Nessa - ur. w 1949 roku, norweski pastor, wykluczony z luterańskiego kościoła państwowego w Norwegii. Współzałożyciel „Kościoła na Wygnaniu", który sprzeciwia się aborcji, homoseksualizmowi, rozwodom i pastorstwu kobiet. Nessa dał się poznać jako przeciwnik islamu. W sierpniu 2008 roku zarejestrował wraz z pastorem Perem Kørnerem partię antyaborcyjną „Wrogowie Aborcji (Abort-motstandere)". Wielokrotnie aresztowany i skazywany na kary pozbawienia wolności za szpitalne akcje typu „rescue" i nie podporządkowanie się zakazowi sprawowania funkcji pastorskich.

 

 

/