Z całego obszernego wywiadu, jaki ukazał się w ostatnim numerze „WO” publicystka „Gazety Wyborczej” zapamiętała tylko tyle, że Terlikowska nie chce piątego dziecka, do czego gorąco namawia ją Terlikowski. Jasne, każdy zwraca uwagę na coś innego. Sęk w tym, że pani Kublik całkowicie zniekształca wyrażane przez Terlikowską opinie na własne potrzeby.
Kublik pisze, że Terlikowska nie chce mieć kolejnych dzieci. To nieprawda, bo ja w wywiadzie wyczytałam, że żona „naczelnego taliba Polski” chce mieć piąte dziecko, tylko trochę później. „Zmięknę, ale jeszcze nie teraz” - deklaruje Terlikowska.
Dalej publicystka „Wyborczej” pisze, że szef Frondy „wykorzystuje dzieci”, by namówić żonę na kolejną ciążę (maluchy zrobiły mamie wygaszacz na komputerze z napisem „chcemy dzidziusia!”). Kolejne kłamstwo, bo na pytanie, czy Tomek przekabacił dzieci, Terlikowska odpowiada: „Nie. One tak same. To katolicki dom, pojawienie się kolejnego dziecka jest dla nich zupełnie naturalnym wydarzeniem i przy okazji rozrywką”.
Albo pani Kublik czytała zupełnie inny wywiad niż ja, albo swój felieton napisała po lekturze jedynie tytułu („Mąż chce, dzieci chcą, a ja nie”). Albo jeszcze inaczej – nieważne, co mówiła Terlikowska, ważne jak to można przedstawić, by wyjść na swoje, czyli przeforsować tezę, że Małgorzata jest ofiarą własnego męża. „To bardzo smutna, bardzo przygnębiająca historia kobiety, która żyje w zgodzie z potrzebami męża. Zinternalizowała je, odczytuje je jako własne. Błędnie. I chyba już zaczyna jej świtać, że coś jest tu nie tak” - czytam w felietonie Kublik, która już wie, że Terlikowska jest po prostu nieszczęśliwa w swoim małżeństwie (choć sama zainteresowana wcale tego nie mówi!).
Takim oto sposobem Małgorzata Terlikowska, choć pewnie wcale się tego nie spodziewała, została bohaterką feministek. Ba, nawet wzbudziła ich sympatię, podszytą zapewne litością, bo przecież musi być jej tak ciężko z „ajatollahem z Frondy”. „Feministki mogłyby Terlikowskiego chcieć za to zabić, a jego żonę polubić” - konstatuje Kublik.
Po wywiadzie w „WO” zobaczyłam w Terlikowskiej niezależną, odważną, pewną siebie kobietę. Zaradną, bo przecież wychowywanie czwórki dzieci to nie lada wyczyn. Ale taką, której – jak sama zresztą mówi – dzieci nie zrobiły kaszki z mózgu. Kobietę, która potrafi tupnąć nogą, powiedzieć dzieciakom i mężowi bye bye i wyjechać na weekend. Kobietę, która chce żyć zgodnie z nauczaniem Kościoła, ale która nie uważa, że jest to cukierkowo łatwe, która wie, jak smakuje upadek. Kogo zobaczyła Kublik? Szarą myszkę zamkniętą przez męża tyrana w domowych pieleszach, której praca zawodowa nie przynosi żadnej satysfakcji. Czy to prawdziwy obraz Terlikowskiej? Mogą Państwo sami przekonać się czytając wywiad w „WO”.
Marta Brzezińska