Są świętości, których nikt naruszać nie może. Ale, żeby nie było wątpliwości nie chodzi o symbole narodowe czy – tym bardziej religijne – a o dobre samopoczucie i imię „autorytetów” i celebrytów, którzy mogą powiedzieć i zrobić wszystko, a gdy tylko ktoś spróbuje ich, choćby najłagodniej skrytykować, ten od razu stanie się winnym szczucia, nagonki czy wręcz fizycznych ataków, polewania niezidentyfikowanymi substancjami (w domyśle silnie żrącymi, choć policja tego nie potwierdza), a być może nawet – to jeszcze, jak twierdzą dziennikarze, przed nami – zabójstwa politycznego, na miarę tego, którego paskudna prawica dokonała na Gabrielu Narutowiczu. Biada więc temu, kto chciałby – choćby w niewielkim zakresie – zanegować wielkie zasługi, autorytet i bezdyskusyjne prawo do pouczania Polaków Jakuba Władysława Wojewódzkiego, Jerzego Owsiaka, Kazimierza Kutza czy pomniejsze figury firmamentu gwiazd wszelakich.
A jednak – nawet wystawiając się na atak rozwścieczonych obrońców zagrożonych „brązową substancją” dóbr Kuby Wojewódzkiego – warto to zrobić, szczególnie, gdy medialni terroryści przekonują nas wciąż na nowo, że oni to nigdy nikogo nie obrazili, nie naruszyli dóbr osobistych, a już broń ich przed tym nieistniejący przecież Boże – nie naruszyli jakichkolwiek norm moralnych. Oni tylko – z dobrego serca, z troski o zacofanych, ciemnych, nie szanujących Ukrainek i czarnoskórych Polaków – wskazali im miejsca, w których powinni się poprawić lub zasugerowali, czego oglądać lub z kim rozmawiać nie powinni.
Gonić, k..., dziadygi, czyli język autorytetów
Tak zachowuje się więc niezawodny arbiter elegancji i laicki święty Jerzy Owsiak, który – co jako żywo jest wzywaniem do przemocy – nawołuje swoich wyznawców do „przeganiania dziadyg” (w ten – niezwykle elegancki sposób określa on dziennikarzy Telewizji Republika, czyli – by posłużyć się cytatem z klasyka „złej telewizji”). I w zasadzie nie ma się o co oburzać, bowiem to język niezmiernie delikatny, w porównaniu z tym, którego używa on w odniesieniu do Antoniego Macierewicza. „Panie Macierewicz, zostaw nas pan wszystkich k...a w spokoju. Nie mogę słuchać tej trucizny nienawiści, która jest z tych komunikatów pana Macierewicza i jego ekipy. Nie wątpię, że chcą być może to wyjaśnić, ale stokrotnie wątpię w ich intencje. Dzisiaj mamy kolejny sok z tej ch......j, zatrutej gruchy, po raz kolejny nic totalnie niewyjaśniający – wykrzykiwał na filmie Owsiak na swoim wideoblogu.
A gdy w TVN 24 usłużny dziennikarz grzecznie dopytywał, czy aby na pewno trzeba używać aż tak mocnych słów, Owsiak wyjaśnił, że on ma do tego prawo. - Był powód, żeby to powiedzieć w dniu, kiedy mówiliśmy o tym, na co będziemy zbierali pieniądze – podkreślał w Faktach po faktach. I dodawał, że po zbluzganiu Macierewicza i Telewizji Republika, otrzymał wiele „dobrych sygnałów”. - Ludzie mówią, „ktoś wreszcie to powiedział” - szczycił się lider WOŚP i dodawał: „Ludzie mówią: „nie mówisz nic przeciwko komuś”. Mówisz przeciwko całej instytucji, która od trzech lat nic nie potrafi wyjaśnić, nakręca nas Polaków w stronę strasznej niezgody - podkreślał Owsiak, który yznał, że jako iż nie jest politykiem, to może rzucać mięsem w stronę każdego... A dziennikarze i publicyści mainstreamowych mediów, jak pieski z ruchomymi główkami, które niegdyś montowano w samochodach, tylko kiwają główkami w rytm pohukiwań „laickiego świętego” i nawet nie próbują sobie zadać pytania, co by było, gdyby jakiś prawicowy dziennikarz czy działacz powiedział o konferencji Macieja Laska, że „dziś mamy kolejny sok z ch...owej gruchy”.
Zadawanie takich pytań, co też trzeba powiedzieć zupełnie szczerze, dowodzi tylko niesłychanego – z punktu widzenia mainstreamu, poczucia pychy. Jest przecież jasne, że Jurek Owsiak – jak prorok – może powiedzieć wszystko, każdego obrzucić brązową substancją, ale biada temu, kto próbowałby w podobnej stylistyce odpowiedzieć jemu, albo kto nawet spróbowałby zwyczajnie i po ludzku z nim polemizować. Gdy – rok temu – jasno postawiłem kwestię wspierania przez lidera WOŚP eutanazji i złośliwie zapytałem, czy w przyszłości nie będzie on zbierał wraz ze swoją orkiestrą kaski na zestawy eutanazyjne dla staruszków, od razu na moją głowę posypały się gromy... Byłem „małym, zakompleksionym człowieczkiem, który nawet do pięt nie dorasta Wielkiemu Jurkowi”. On sam, z właściwą sobie miłością do ludzi, wykrzykiwał zaś, że go nienawidzę, że wszystkich nienawidzę, że zacznę kochać dopiero, gdy poproszę rodziców, by ci puścili mnie na Woodstock.
Katechizm małego Kubusia
Zaproszenie na Woostock, jako oczywiście uczestnika, który będzie się taplał w błocie, a nie jako gościa, który będzie mógł się z kimś spotkać, zaprosił Owsiak zresztą nie tylko mnie, ale też ostatnio Antoniego Macierewicza, który dopiero podczas tego wydarzenia miałby zrozumieć, co znaczy pozytywna energia. I zaproszenia te nie powinny nikogo dziwić, bowiem, o czym trzeba pamiętać, dla celebryckiej części opinii publicznej, pobyt na Przystanku Woodstock jest – swego rodzaju – świeckim bierzmowaniem, pasowaniem na dojrzałego konsumenta „życiowej mądrości salonu”. Zanim jednak przyjdzie na to czas trzeba się żywić „katechizmem małego Kubusia”, czyli nauczyć się zachowywać jak mało rozgarnięty nastolatek, nawet gdy człowiek dobiega już pięćdziesiątki.
Jego zasady są dość proste. Trzeba nieustannie drwić z polskości (wsadzanie flag w kupy nie jest wskazane, bo mimo wszystko kosztuje to sporo pieniędzy), przekonywać, że jest się beznadziejnym i głupim, tak długo, jak długo jest się Polakiem i zapewniać, że tylko rozstanie się z własną tożsamością daje nam jakiekolwiek nadzieję na normalność. „Polak kocha dopierdolić. To nasz sport narodowy” - oznajmia Wojewódzki w programowym tekście o swoim podejściu do polskości opublikowanym na łamach „Newsweeka”. I dodaje: „kiedy myślę Polska, to widzę naród niegotowy na prawdę o własnej przeszłości. Niegotowy na własną psychoanalizę. Polska jest cierpiąca i mężna, a jak uważasz inaczej, to wypierdalaj”. A jakby tego było mało dodaje, że „staliśmy się narodem groteskowym”.
Słowa te znajdują zaś potwierdzenie w programach, w których Wojewódzki nie tylko akceptuje wsadzanie polskich flag w psie obchody, ale też obrzydliwie kpi z polskich symboli narodowych. Tak było w roku 2010, gdy namówił Marcina Millera z disco-polowego zespołu „Boys”, by ten zaśpiewał hymn Polski. Gdy piosenkarz to robił Wojewódzki stroił głupie miny, stawał na baczność i bujał się do rytmu. A na koniec stwierdził, że za ten numer „trafi do pierdla” razem z gwiazdą disco polo.
Pluszowe wyroki dla błazna
Do „pierdla” jednak Wojewódzki nigdy nie trafił. Zamiast tego zatrudniające go stacje radiowe i telewizyjne (jeśli tylko sędziowie się na to odważyli, a nie zawsze i nie dla wszystkich było to oczywiste) płacą gigantyczne odszkodowania za edukacyjne (bo mają pokazywać Polakom, co ma oznaczać bycie nowoczesnym i trendy, a także niechętnym rasizmowi i szowinizmowi) „żarty”. Pół miliona zapłacić Polsat za perory Kazimiery Szczuki, która w programie Kuby Wojewódzkiego i przy jego udziale wyśmiewała się z niepełnosprawnej Magdaleny Buczek. Tyle samo zabulił TVN za wsadzanie flag w psie kupy, a Radio Eska zostało skazane jedynie na 50 tysięcy za rasistowskie dowcipy z rzecznika Głównego Inspektoratu Transportu Drogowego Alvina Gajadhura. Wojewódzki ze swoją nieco gorszą kopią Figurskim kpili z koloru skóry mężczyzny. - Może zadzwonimy teraz do Murzyna. Krajowy rejestr Murzynów... Gajadhur, tak, Murzin. Audycję dzisiejszą sponsoruje warszawski oddział Ku-Klux-Klanu. W jakiej sieci on może mieć telefon? Która się z czarnym kojarzy? Buszmeni? - mówili na antenie radia. I choć potem tłumaczyli, że w ten sposób mieli leczyć polski rasizm, to Krajowa Rada uznała, że są winni. Nieco więcej, bo 75 tysięcy radio Eska musiało zapłacić za żarty z Ukrainek (za które zresztą jeden z dwójki showmanów musiał pożegnać się z pracą).
O ile jednak kpiny z ciemnoskórych czy Ukraińców okazały się dla Krajowej Rady i sądów niedopuszczalne, to już brutalne kpiny z Lecha Kaczyńskiego czy z krzyża, nieszczególnie im przeszkadzały. Sąd uznał na przykład, że wywiad z krzyżem i układanie się w „model krzyża” przez Figurskiego i Wojewódzkiego (jeden z nich był palem a drugi „belką poprzeczną”), czy wznoszenie okrzyków „Znalazł się nasz, polsko-żydowski krzyż” - nie jest obrazą uczuć religijnych. Obraźliwa nie miała być też piosenka „Po trupach do celu”, która obrażała zmarłego prezydenta Lecha Kaczyńskiego, a także Jarosława Kaczyńskiego.
Opluć Kościół
Opluwanie Prawa i Sprawiedliwości i jego wyborców ostatnio coś przestało bawić pluszowego męczennika. I dlatego zajął się, z właściwą sobie finezją, pluciem na Kościół. A, że przecież nikt nie będzie sprawdzał, czy tak wybitna postać, jak Wojewódzki mówi prawdę, to kłamie on w żywe oczy. Tak, jak wówczas, gdy w wywiadzie na 50 urodziny w tygodniku „Polityka” mówił o Rudolfie Hössie, że był on komendantem obozu i gorliwym katolikiem. „Wkurwia mnie to, że mówi się o tym, że katolik i chrześcijanin to jest jeden człowiek godny miana człowieka przez duże „C”. Rudolf Höss był katolikiem i dość pracowitym komendantem obozu koncentracyjnego” - oznajmia, jakby zapominając, że w czasie, gdy Höss pełnił funkcję komendanta obozu, to katolikiem nie był. Zerwał bowiem z Kościołem i wyznawał dziwaczną wersję neopogaństwa, tak jak zdecydowana większość essesmanów. Nawrócenie i pojednanie z Kościołem przyszło krótko przed śmiercią, po skazującym wyroku. I nie ma co ukrywać, że podobnie może się nawrócić Wojewódzki...
Tyle, że nie będzie to dla niego proste. On sam na swoimi facebookowym profilu wyznaje, pod wielkim zdjęciem ks. Adama Bonieckiego (swoją drogą jakie to typowe, że nasi celebryci myślą stadnie), że „gdyby wszyscy księża byli tacy jak ON, mógłbym uwierzyć, że Bóg istnieje”. A jako, że nie są, to Kuba Wojewódzki nie tylko wierzący się nie staje, ale też świetnie się bawi opluskwiając Kościół. Ot choćby wrzucając na obrazek z księdzem spoglądającym na chłopców i podpisując go: „Dzieci wina, dzieci wina, dzieci bardzo wielka wina! Pan arcy Michalik bp.!”. A wcześniej wyznał, także na tym samym profilu, że „coraz częściej przekonujemy się, że ksiądz to nie powołanie, praca, etat czy stan cywilny, ale orientacja seksualna”.
Kościołowi i ludziom wierzącym obrywa się jednak nie tylko za rzekome grzechy wszystkich księży, ale również za „ludowy katolicyzm”, którym rozmaici guru nowoczesności zwyczajnie brzydzą. „Smoleńsk stał się naturalnym darem polskiego fatum, bo wszyscy wiemy, że Jezus dał się ukrzyżować głównie dla Polaków. Smoleńsk nam się przydarzył, bo potrzebowaliśmy czegoś, co byłoby kolejną taką pseudointelektualną mekką, do której moglibyśmy pielgrzymować z naszymi koronami cierniowymi, nieszczęściami” - oznajmia w cytowanym już wywiadzie. A dalej podkreśla, że brzydzi go także chrześcijaństwo w wersji zielonoświątkowej, jakie prezentuje John Godson, a Pismo Święte jedynie go śmieszy. „Jeśli partia, z którą sympatyzowałem, posiada w swoich szeregach faceta, który chwali wizytę ojca Bashobory, twierdzi, że sam był świadkiem zmartwychwstania, to ja przepraszam. Tu nie jest potrzebna wycieczka do urny, tylko do apteki. Mało tego, poseł Godson twierdzi, że Biblia jest jego encyklopedią życia. Odnoszę wrażenie, że on albo tej encyklopedii nigdy nie przeczytał, albo Biblię traktuje tak jak przeciętny Polak traktuje menu w sushibarze. Bierze to, co mu odpowiada albo co zna. Bo biblijne zapisy o tym, że nie będziesz golił włosów po obu stronach brody, ewentualnie o tym, że nigdy nie włożysz ubrania utkanego z dwóch rodzajów nici… Nie chcę już mówić, co tam jest o tych ze zgniecionymi jądrami, co nie są godni wejścia do zgrupowania Pana” - oznajmia Wojewódzki. A na profilu facebookowym uzupełnia – oczywiście nie w duchu rasistowskim – że premier pojechał do Nigerii, by „oddać im posła Johna Godsona”. I dodaje: „Dziękujemy!!!”.
Co wolno celebrycie
W podobnym duchu o wierzących czy księżach wypowiadają się zresztą także pomniejsze wersje Wojewódzkiego, życząc inaczej myślącym rozwodów, sugerując – jak Joanna Senyszyn – że Kaja Godek walczy o to, by zakazać zabijania nienarodzonych dzieci tylko dlatego, że sama żałuje, że urodziła dziecko z zespołem Downa czy nieustannie kpiąc z Godsona, Kaczyńskiego, Macierewicza itd. itp. Każdy z nich dostaje za co innego, ale niezmienne pozostaje to, że celebryci doskonale wiedzą z kogo i z czego należy się śmiać, od czego odcinać, a z kim sympatyzować.
Tak się bowiem składa, że nie słychać, by Kuba Wojewódzki czy Jerzy Owsiak zamierzał kpić, z jakże widowiskowej, pobożności chasydów, którzy także wierzą, że ich – często nieżyjący – Rebe ma moc wskrzeszania? Nie słychać też kpin z wpadek Bronisława Komorowskiego, ani nawet z wyznań kolejnych artystek, które – gdy tylko pojawia się problem pedofilii – zapewniają, że one też były molestowane, a nie mówiły o tym wcześniej, bo zapomniały... Nikt nie robi sobie jaj z celebrytek, które po wypowiedzi arcybiskupa Michalika albo nakazie milczenia dla ks. Bonickiego, stwierdziły, że wystąpią z Kościoła, w którym od dawna już nie były. Takie rzeczy nie śmieszą. Tak jak nie śmieszy używanie słów na „k”, „ch” czy”p” przez ludzi o innych niż Wojewódzki poglądach. Nazwać „ch...” można papieża, jeśli się jest artystką, ale już nazwanie w ten sposób lidera jednego z „ruchów”, jeśli jest się konserwatystą, byłoby uznane za obrazę majestatu i surowo medialnie ocenione.
Tak wiem, że to nic nowego, i że w sumie można się przyzwyczaić. Ale warto przynajmniej o tym wiedzieć i mieć świadomość, że arbitrzy elegancji, męczennicy brązowej cieczy i laiccy święci, też mają swoje za paznokciami. Nie, nie usprawiedliwiam w ten sposób polewania ich brązowymi substancjami, a jedynie przypominam, że oni sami też regularnie oblewają innych hektolitrami g..., które też jako żywo w wielkich ilościach jest żrące i brązowe.
Tomasz P. Terlikowski