W zorganizownym marszu protestacyjnym ostatnio maszerowałem 13 grudnia 2014 roku w Marszu w Obronie Demokracji i Wolności Mediów. Dzień ten pamiętam tak dobrze, jakby było to wczoraj. Byłem dumny, że jestem wśród swoich najlepszych rodaków, że tworzymy jedność i mamy wspólne cele i marzenia. Poczucie dumy i godności unosiło się nad maszerującymi tłumami, czuć było euforię, niesamowitę wiarę w prawdziwie wolną Polskę. I było czuć to coś: ten nam - Polakom - chyba tylko podarowany, patriotyczny entuzjazm. Tego nie da się opisać, tego nie da się zapomnieć, tego chyba nie można drugi raz tak samo przeżyć.
Oglądałem kilka dni temu ( w sobotę, 12 marca) marsz KOD-u i tych nieszczęsnych KODziarzy, zwożonych "byle czym", żeby byle więcej ich nazwozić, bo przecież sztuka się liczy. Postanowiłem sobie ich pooglądać w tv - w spokoju, bez emocji, zupełnie na chłodno. Marsze KOD już mnie nie złoszczą, nie śmieszą - uodporniłem się na nie. Zatem przy szklaneczce z zacnym trunkiem oglądałem sobie te ich bezbarwne, przemęczone twarze. I tak w jednej chwili zdałem sobie sprawę, że oglądam żywą ilustrację słów wypowiedzianych przez Bogusława Lindę w filmie "Szczęśliwego Nowego Jorku":
"Zróbcie coś ze swoimi polskimi mordami"
Problem w tym (ale to wyłącznie ich problem), że oni nic z nimi nie zrobią. Popatrzcie proszę następnym razem na te "mordy". Nie zobaczycie w nich cienia dumy, nie zobaczycie choćby namiastki euforii czy godności, nie ujrzycie w nich wiary, nie dostrzeżecie żadnego entuzjazmu. Zobaczycie za to prymitywne reakcje na obraźliwe słowa, z chęcią wypowiadane przez liderów marszu pod adresem politycznych adwersarzy. Tak jak małpy na widok banana, tak oni reagują na nazwanie Jarosława Kaczyńskiego małym człowiekiem - skaczą przy tym, krzyczą i machąją rękami w sposób doprawdy identyczny. Kiedy ich zapytać, po co maszerują, to odpowiadają zazwyczaj w sposób mało gramatyczny, z trudem klecą zdnia, żeby te ułożyły się w coś, co od biedy można nazwać sensem. Oni tak naprawdę nie wiedzą po co maszerują - ichtwarze "mordy" mówią same za siebie i nie potrafią przekazać widzowi celu ich marszu. Jedyny przekaz, to jakaś bezbarwna nienawiść, międolona z tępym poczuciem własnej bezradności i swojego antypisowskiego jestestwa. Gdyby ci ludzie rzeczywiście - co Boże uchowaj - mieli bronić naszej polskiej demokracji i wolności, to naprawdę juz należy płakac nad losem Rzeczpospolitej.
Trudno być pewnie KODziarzem. Nie odmawiam im (KODziarzom), bo nie mam takiego prawa, przeżywania emocji podczas ich marszu w proteście niewiadomooco. W końcu i baran pędzony wiejską drogą, jakieś emocje na pewno przeżywa. Śmiem jednak wątpić, czy mają te baranie emocje cokolwiek wspólnego z - w tym wypadku - jakimś baranim patriotyzmem.
I tak sobie myślę, że tak gigantyczna różnica między Marszem z 13 grudnia 2014, a tym z 12 marca 2016 sprawia, że łatwo zrozumieć, kto jest skazany na sukces, a kto na odejście w niesławny niebyt. Ich liczebność nie ma przecież znaczenia, jest tylko arytmetyczną liczbą zmęczonych, bezbarwnych twarzy, maszerujących bez celu, chociaż ten cel pozornie wyznaczają ich liderzy, przemawiajacy językiem korpo-mowy, rojącej się od faseł, sloganów i pustosłowia.
Dobrze, że 10 kwietnia, Ci, z którymi maszerowałem w grudniowy dzień 2014 roku, pokażą jak wygląda Marsz i że już dawno potrafili odmienić swoje "polskie mordy". Też tam będę, będzie nas nieprzebrany tłum, może milion, a może nie - ale to przecież nie jest ważne.
Wszak nie liczba, ale siła naszego polskiego entuzjazmu, która skruszyła twarde, komunistyczne mury, skruszy i obróci w perzynę także to, z tego muru w Polsce zostało.
I musimy to zrobić, po prostu.
kemir/salon24.pl