1. We wczorajszym wydaniu dziennika Rzeczpospolita na pierwszej stronie został umieszczony artykuł pod znamiennym tytułem „Megapakiet dla Śląska”, w którym autorka informuje, że rząd intensywnie pracuje na programem ożywienia Śląska i Małopolski w związku zapowiedzianą restrukturyzacją górnictwa (czyli likwidacją kopalń i zwalnianiem górników).
Właśnie dzisiaj nad tym programem, którego osią przewodnią ma być wzmocnienie potencjału przemysłowego regionów górniczych, ma obradować specjalny międzyresortowy zespół pod wodzą resortu gospodarki.
Według informacji pochodzących z tego ministerstwa, ma się w nim między innymi znaleźć przygotowanie nowych terenów inwestycyjnych, które zostaną dołączone do Katowickiej Specjalnej Strefy Ekonomicznej, rewitalizacja zdewastowanych terenów poprzemysłowych, wreszcie wykorzystywanie zamykanych kopalń jako przyszłych magazynów dla składowania CO2 wychwytywanego z krajowych elektrowni.
Na wszystkie te inwestycje rząd zamierza pozyskać z UE nawet 13 mld zł i środki te zdaniem wiceminister gospodarki mają pochodzić z tzw. planu Junckera.
2. Przypomnijmy zatem czym jest ten już osławiony plan Junckera.
Środki finansowe, które Komisja chce włożyć do tego programu mają wynieść zaledwie 21 mld euro (5 mld euro ma pochodzić z Europejskiego Banku Inwestycyjnego (EBI), zaś kwota 16 mld euro miałaby być gwarantowana z budżetu UE, a tak naprawdę byłaby to tylko połowa tej kwoty czyli 8 mld euro pochodzące z programu Łącząc Europę jako zabezpieczenie przyszłych roszczeń z tytułu udzielonych gwarancji).
Środki te zgromadzone w Europejskim Funduszu Inwestycji Strategicznych miałyby być tylko swoistą dźwignią finansową tzw. lewarem z efektem mnożnikowym 1:15 (czyli każde euro włożone do niego ma wygenerować inwestycje o wartości 15 euro).
To właśnie przyjęcie takiego mnożnika daje 315 mld euro wydatków inwestycyjnych w ciągu najbliższych 3 lat, przy czym 240 mld euro miałyby wynosić inwestycje sektora prywatnego o długim okresie zwrotu, a 75 mld euro inwestycje małych i średnich przedsiębiorstw.
Także kraje UE miałyby możliwość udziału w tworzeniu kapitału tego Funduszu, a ich wpłaty na ten cel, byłyby odliczane od deficytu strukturalnego ich sektorów finansów publicznych (do takich deklaracji przewodniczący Juncker bardzo zachęca poszczególne kraje członkowskie).
3. Zdaniem Komisji i EBI, inwestycje te miałyby dotyczyć najważniejszych obszarów dla wzrostu i konkurencyjności krajów UE takich jak energia, transport, szerokopasmowe sieci internetowe, edukacja, ochrona zdrowia, a także badania i rozwój.
Projekty proponowane przez inwestorów byłyby kwalifikowane do poręczeń z Funduszu przez niezależną komisję (składającą się jak to ujął Juncker z fachowców z Komisji i EBI), a głównym kryterium branym pod uwagę byłoby tworzenie "dużej wartości dodanej" dla gospodarek i społeczeństw poszczególnych krajów członkowskich.
Fundusz miałby ruszyć z gwarancjami od połowy 2015 roku, a skutkiem realizacji wspomnianych inwestycji, ma być wzrost unijnego PKB o 330 - 410 mld euro i utworzenie od 1 mln do 1,3 mln nowych miejsc pracy.
Na papierze wszystko to wygląda nieźle ale w rzeczywistości wstrzemięźliwość sektora prywatnego w zakresie inwestycji wcale nie wynika z braku środków finansowych (tych jest na rynku przy prawie zerowych stopach procentowych EBC jest do woli) ale raczej ich braku zaufania do stanu unijnej gospodarki (recesja czyli spadek PKB w wielu krajach, coraz silniejsze zjawisko deflacji), a także coraz gorszego stanu finansów publicznych szczególnie krajów strefy euro, w których średni poziom długu publicznego urósł z poziomu 60% PKB w 2007 roku do 90% PKB w roku 2014.
Plan Junckera nie ma więc 315 mld euro („gotówki” ma mieć zaledwie 13 mld euro – 5 mld z EBI i 8 mld euro z budżetu UE), a środki na te inwestycje muszą wyłożyć sami inwestorzy, którzy ze wspomnianych 13 mld euro dostaną tylko gwarancje na część wartości przedsięwzięcia wcześniej zaakceptowanego przez fachowców z Komisji i EBI.
Sugerowanie mieszkańcom Śląska, że rząd Ewy Kopacz opracuje program dla tego regionu na, który pozyska 13 mld zł z tzw. planu Junckera to jest obiecywanie kolejnych „gruszek na wierzbie”.
Zbigniew Kuźmiuk/Salon24.pl