Jan Wójcik
Rok temu wyłączono oświetlenie katedry w Kolonii, sprzeciwiając się protestom PEGIDy wobec narastającej imigracji do Niemiec.
Rok temu jednak jeszcze nie mówiono o kryzysie imigracyjnym. Rok temu niemieckie media masowo atakowały ruch niezadowolonych z islamizacji Europy, nawet nie przedstawiając ich postulatów.
Ponury obraz ciemnej kolońskiej katedry miał symbolizować protest przeciwko nietolerancji, a może stać się symbolem początków nowej epoki barbarzyństwa.
Sylwestrowe ataki dziczy w Kolonii, Hamburgu i Stuttgarcie przypominają plemienne wojny, w których chodzi o rozsianie swojego nasienia, poniżenie kobiet i mężczyzn, zniszczenie tkanki społecznej przeciwnika. To nie atak na osoby, a na całą społeczność.
Wobec tego ataku Niemcy zdają się być bezbronni.
Nikt nawet symbolicznie nie zgasi teraz świateł. Media, które polowały na najmniejsze potknięcia PEGIDy, z obawy przed odwetem tuszowały przez kilka dni sprawę masowych ataków seksualnych na niemieckie kobiety. Dyskusja o tym dopiero się zaczyna. Ważniejsza jest jednak poprawność polityczna, niż los ofiar. Henriette Reker, burmistrz Kolonii, udzieliła porad kobietom, z których wynikało, że to one mają dostosować się do obecności imigrantów, a wiele osób odebrało to jako przypisywanie ofiarom winy za napaści i gwałty.
W październiku 2015 roku Reker, wtedy jeszcze kandydatka, została ugodzona nożem przez przeciwnika imigracji. Po sylwestrowych „zabawach” imigrantów możemy spodziewać się, że w coraz większej liczbie domów kipi gniew. Prawdopodobnie im więcej takich zdarzeń, im więcej prób ich tuszowania, im więcej nieprzemyślanych wypowiedzi, z tym większą siłą ta tłumiona frustracja wybuchnie.