Po pięciu latach wspólnego życia Sławomir Sierakowski pożegnał się ze swoją konkubiną (tak bowiem w języku polskim nazywamy partnerki życiowe) wzruszającym tekstem o tym, że jest jej wdzięczny za niewidzialną pracę, za to, że towarzyszyła mu w jego życiu. „Bohaterka tego tekstu to osoba nieśmiała i skromna, więc o jej wybitnych zdolnościach intelektualnych, niezawodnym kompasie moralnym i wysokiej wrażliwości estetycznej mogli przekonać się tylko bardzo nieliczni i tylko prywatnie. To jest jeden powód jej dotychczasowej anonimowości – mniejszy. Większy jest taki, że będąc partnerką życiową szefa Krytyki Politycznej, została obsadzona właśnie w takiej roli. Stała się osobą niewidzialną, kimś funkcjonującym w szarej strefie, prywatnie obsługując publicznego” - napisał. I dodał: „Jej funkcja pozostawała niezdefiniowana, o jej pracy mało kto wie i nigdy w szczegółach się nie dowie. Nie można tego wpisać do żadnego CV, nikomu o tym opowiedzieć. Nie jest częścią żadnej historii, nie jest tytułem do niczego”.
A ja nie zamierzam się natrząsać z szefa „Krytyki Politycznej”, bo też nie o niego tu chodzi. Jego prywatna historia (on sam mówi o tym, że „prywatne jest polityczne”) jest bowiem – jak on sam to przyznaje – niezwykle symptomatyczna. Tyle, że nie dowodzi ona patriarchalizmu kultury, który nie dostrzega „prywatnej”, a wszystko składa na „publicznego”, ale pokazuje – i to niezwykle boleśnie – jaka jest prawdziwa natura konkubinatu. On jest – by posłużyć się bliskim „Krytyce Politycznej” określeniem – autentycznym zniewoleniem. Zniewoleniem i wykorzystywaniem strony słabszej przez silniejszą.
A żeby być jeszcze bardziej dosłownym warto odwołać się do pięknego cytatu z Fryderyka Engelsa. Ten ostatni pisał tam wprawdzie o małżeństwie, ale w istocie odnosi się ono doskonale do każdego konkubinatu. „Małżeństwo pojedynczej pary bynajmniej nie wkracza do historii jako pojednanie między mężczyzną i kobietą, a tym mniej jako najwyższa forma małżeństwa. Przeciwnie. Zjawia się ono jako ujarzmienie jednej płci przez drugą, jako proklamowanie nie znanej dotychczas w dziejach pierwotnych wrogości płci. W starym niedrukowanym rękopisie, napisanym przez Marksa i przeze mnie w roku 1846, znajduję, co następuje: “Pierwszy podział pracy to podział pracy między kobietą i mężczyzną w dziele płodzenia dzieci". Dzisiaj mogę dodać: pierwsze przeciwieństwo klasowe, Jakie występuje w historii, zbiega się z rozwojem antagonizmu między kobietą a mężczyzną w małżeństwie pojedynczej pary, a pierwszy ucisk klasowy — z uciskiem żeńskiej płci przez męską” - pisał Engels w „Pochodzeniu rodziny, własności prywatnej i państwa”.
Ten mocny cytat nie powinien być jednak, co już wskazałem, odnoszony do małżeństwa, ale właśnie do konkubinatu, czy partnerstwa życiowego. To on jest wręcz modelowym przykładem wykorzystywania człowieka przez człowieka. A żeby to zrozumieć wystarczy przeczytać tekst Sławomira Sierakowskiego. „Prywatna tak została wychowana, żeby satysfakcjonować się niepublicznie. Publiczny został wychowany tak, żeby otaczać się prywatną pomocą i nawet nie zdawać sobie sprawy, że coś tu może jest nie tak. Ktoś tu kogoś wykorzystuje. Ktoś tu powinien się wyzwolić. Publiczny powinien się rozliczyć” - oznajmia Sierakowski i uznaje, że jego tekst, który brzmi jak nekrolog jest „wyznaniem prawdy, symboliczną rekompensatą dla Cvety Dimitrovej, „. „Najczęściej w roli anonimowych znaczących występują kobiety. Czasem, jak Dimitrova, odgrywają bardzo ważną rolę dla działań instytucji, żeby pozostać bez historii, podpisu, symbolicznej gratyfikacji” - oznajmia.
I choć dla każdego mężczyzny jest oczywiste, że za jego sukcesami zawsze stoi jakaś kobieta (Małgosiu – jak zawsze – chcę Ci podziękować za to wszystko, co mi dałaś), to trudno nie dostrzec, że w małżeństwie ten wkład jest chroniony. Jeśli zawieram ślub, to oznacza, że przyznaję, że wszystko, kim jest jestem, co zrobiłem, i co osiągnąłem jest wspólne. Nie ma już mojego i Twojego, jest wspólne. Wspólne nazwisko, wspólne działanie, wspólny dom, wspólne dzieci, wspólne życie. Na zawsze i do końca. Jeśli więc rzeczywiście coś nie jest podpisane, to i tak jest nasze. Zarówno dla kobiety jak i mężczyzny jest oczywiste, że będąc razem, pracując razem – budujemy wspólną przyszłość, a nie tylko nazwisko Publicznego. Dom, rodzina, wszystko jest wspólne, a złożona przed Bogiem i ludźmi obietnica oznacza dla nas – że na zawsze będziemy już razem, że – by posłużyć się określeniem mojej żony - „jesteśmy skazani na siebie”. I na swoje wzajemne wsparcie.
Inaczej jest w konkubinacie. On jest na chwilę, do momentu, gdy jednej ze stron (a tak się składa, że częściej jest to – nie mam pojęcia, czy tak jest także w tym wypadku – strona silniejsza, czyli Publiczny) się nie znudzi. I wtedy nagle okazuje się, że to, co razem zbudowaliśmy jest tylko jego. I nie chodzi tylko o własność czy kasę, ale także o zasługi, publiczną obecność itd. On przez lata wykorzystywał – na różne sposoby – kobietę (prywatną), a na koniec odchodzi do młodszej, lepszej albo po prostu innej. I cała wspólnota, która od początku budowana była na piasku emocji, bierze w łeb. I kobieta – czy by posłużyć się terminem Sierakowskiego – prywatna pozostaje z pustymi rękoma. Małżeństwo – i to nawet cywilne, które jest w istocie zarejestrowanym konkubinatem, bo od samego początku zakłada możliwość rozstania – ją chroni. Ono daje jej współudział we własności, utrudnia odejście, i sprawia, że nie jest już prywatna, bo małżeństwo jest zawsze aktem publicznym. Małżeństwo sakramentalne zaś nakłada na nas jeszcze więcej obowiązków i sprawia, że w istocie nic już nie jest moje, ani żony, wszystko jest nasze. Jesteśmy jednym ciałem i to ma znaczenie, i jest zobowiązeniem. A także obroną obu stron
Za chwilę oczywiście przeczytam, że katolicy też się rozwodzą. To prawda. Tyle, że akurat to nie wynika z ich katolicyzmu, a z rozkładu jakiemu podlega współczesna cywilizacja. Lewica wciąż przekonująca, że rozwód jest wyjściem, że mamy do niego prawo, w istocie osłabia pozycję kobiet i dzieci, niszczy ich zabezpieczenie i skłania stronę silniejszą (częściej, choć to też się zmienia, są to mężczyźni). Pełnym zabezpieczeniem obu stron jest dopiero monogamiczne małżeństwo bez możliwości rozwodu. I wychowanie mężczyzn i kobiet do świadomości, że nad małżeństwem trzeba pracować, a nie je rozwiązywać.
I na koniec, nie mogę jakoś uciec od prostej refleksji, że lewica z pasją rozwiązuje problemy, które sama generuje. Tak jest właśnie z publicznym i prywatną. Sławomir Sierakowski oznajmia, że przez pięć lat nie dopisywał swojej konkubiny do swojej pracy, choć to ona jest autorką nawet połowy treści w niektórych jego tekstach, ona je redagowała i poprawiała, a także jest autorką pomysłów. A jako, że się rozstali to on o tym mówi, żeby pokazać problem. Cóż, dla mnie konserwatysty, to nie jest problem. Mam świadomość, że nie ma mnie bez mojej żony, że ogromnie dużo jej zawdzięczam, i że często nie dorastam do jej poziomu ofiarności, ale jednocześnie moje książki, które redagowała były podpisywane, jeśli coś autoryzowała, to ja odwdzięczałem się tym samym. A książki, jeśli pisaliśmy je razem, to były podpisywane razem. Cóż - i pewnie dlatego - ja nie rozumiem, dlaczego lewica musi wciąż walczyć o równe prawa kobiet... Głównie z samą sobą.
Tomasz P. Terlikowski