Portal Fronda.pl: Skąd pomysł, by nakręcić film o męczennikach warmińskich, ofiarach reżimu komunistycznego i nazistowskiego? To nie są znane Polakom postaci...
Krzysztof Ziemiec: Ten temat także dla mnie był zupełną nowością. Lata temu, przeglądając „Gościa Niedzielnego”, trafiłem na małą notatkę, dotyczącą zakończenia etapy diecezjalnego procesu beatyfikacyjnego męczenników warmińskich. Zacząłem się nad tym zastanawiać, szukać informacji, kim są, bo nigdy wcześniej o nich nie słyszałem. Szperając w internecie i wyszukując kolejne artykuły pomyślałem, że jest to tak fascynujący temat, że po prostu trzeba się nim zająć. Mazury są w większości znane Polakom z wyjazdów turystycznych, wypoczynku nad wodą, kojarzą się z łódkami i kajakami, a mało kto wie, jakie wydarzenia miały tam miejsce jeszcze nie tak dawno temu. Po nitce do kłębka, zacząłem zgłębiać temat, docierać do kolejnych ludzi, że trzeba było zrobić coś więcej. Tak powstał film.
„...bo jestem stąd” do dokument śledczy. Co udało się Panu ustalić, pracując nad filmem?
Prawda jest taka, że gdybym zrobił nawet wspaniały film dokumentalny, który byłby nudny, to nikt by go nie obejrzał. Gdybym nawet dotarł do świadków wydarzeń, ale sposób narracji nie byłby pociągający, to nikogo nie zainteresowałbym tą historią. Celowo postanowiliśmy więc wejść w konwencję dziennikarstwa śledczego i pokazać, jak ze strzępków informacji docieramy do sedna tematu, jego rdzenia. Męczenników warmińskich jest około czterdziestu. W filmie skupiamy się na przybliżeniu dwóch postaci, ale tak naprawdę to są męczennicy dla Kościoła. Osoby, które są z dala Kościoła, niewierzący patrzą na to zupełnie inaczej, choć i dla nich poświecenie i bohaterska postawa tych osób będzie godna podziwu! A ludzie, którzy żyli w tamtych czasach albo pochodzą z tamtych terenów mogą w pewien sposób utożsamiać się męczennikami warmińskimi. Powojenne „wyzwolenie” było dla nich prawdziwą masakrą, pełną nieszczęść i poniżeń. To było piekło na ziemi. Dla mnie najsmutniejsze jest to, że wiele osób, które doznały wtedy krzywd, czuło się Polakami, tyle że mieszkającymi Prusy. Film traktuje więc również o tożsamości ludzi, którzy żyją na pograniczu dwóch światów, dwóch państw, dwóch systemów wartości.
Jakie były dalsze losy tych, którzy przeżyli tragiczne mordy dokonywane przez wkraczającą Armię Czerwoną w styczniu 1945 roku?
Bardzo różne – część ludzi nie poradziło sobie z krzywdami, na przykład wiele kobiet popełniało samobójstwa. Zdarzały się nawet przypadki topienia dzieci, które poczęły się z gwałtów czerwonoarmistów. To są ludzkie tragedie, które przez te wszystkie lata były skrzętnie skrywane, bo przecież też przeżycia były dla ofiar czymś bardzo wstydliwym. Cieszę się, że póki ci ludzie jeszcze żyją, udało się uchwycić ich relację. Zdaje sobie sprawę z faktu, że są to osoby w podeszłym wieku, mogą za chwilę odejść. Gdyby nie powiedziały tego wszystkiego głośno, być może świat już nigdy nie dowiedziałby się o ich cierpieniu albo dowiedział się w sposób pośredni. Udało mi się dotrzeć do naocznych świadków tamtych wydarzeń, uczestników tamtych tragicznych dni, co stanowi o wartości tego filmu. To także opowieść o tym, jak brutalna jest wojna, jak straszne mogą być chwile, które dla jednych są końcem wojny, a dla innych – dopiero jej początkiem. To w końcu opowieść o tożsamości osób, żyjących na pograniczu, zawsze bardzo trudnej, bo wymagającej od tych ludzi skomplikowanych wyborów.
Z jakimi reakcjami spotykał się Pan, próbując rozmawiać z żyjącymi jeszcze świadkami mordów i gwałtów? Wracanie do tamtych przeżyć z pewnością nie było dla nich łatwe.
Kiedy dzwoniłem do tych osób, często spotykałem się z oporem, niechęcią. Może nie było to rzucanie słuchawką, ale kategoryczna odmowa albo zrzucanie tematu na kogoś innego. Niektórzy wprost pytali, czy zdaję sobie sprawę z tego, jak to jest trudne, jak bardzo wstydliwe, jak nikt nie będzie chciał ze mną rozmawiać... Koniec końców, udało mi się nakłonić kilka osób do rozmowy, oczywiście nie wszystkich, ale cieszę się z tego. Myślę, że wiele zależało od tego, czy ci ludzi mi zaufają, czy poczują się bezpiecznie. Gdyby tak się nie stało, to ten film nie miałby szans powstać. Nie chodzi o wywieranie nacisku, ale raczej o szczerą rozmowę, może trochę tak, jak przy spowiedzi. Mam wrażenie, że część tych osób wiele lat czekała na to, aby to wszystko wreszcie komuś opowiedzieć, tylko jakoś nigdy nie było dobrego momentu. Może przyjazd z kamerą sprawił, że wreszcie część z nich się otworzyła, bo zobaczyła, że jest ktoś, kto chce ich wysłuchać, zależy mu na rozmowie.
Na jakim etapie znajduje się teraz proces beatyfikacyjny męczenników warmińskich?
Zakończył się pierwszy, polski etap procesu beatyfikacyjnego, nie ukrywając – najłatwiejszy. Przygotowane dokumenty zostały wysłane do Watykanu, gdzie być może będą czekały nawet dwieście lat, zanim ktoś zechce zająć się tą sprawą. Dla papieża Franciszka sprawa męczenników warmińskich może być nawet drugorzędna, bo przecież takich męczenników w jego ojczystej Ameryce Południowej jest bardzo wielu. W ogóle, ostatnia wojna, II wojna światowa, obfituje w tak wielu męczenników, że może ktoś uznałby za pewną niesprawiedliwość, że w pierwszej kolejności Stolica Apostolska zajmuje się procesem akurat tych, a nie innych.
Być może Pański film będzie na razie jedynym świadectwem ich przeżyć?
Być może tak. Wielu Polaków bywa na Mazurach, bo jest tam ładnie i miło, ale mało kto zdaje sobie sprawę z faktu, jak straszne rzeczy się tam działy w końcu nie tak dawno temu...
Rozm. Marta Brzezińska-Waleszczyk
*Premiera filmu „...bo jestem stąd” w poniedziałek 23 lutego 2015 roku o godz. 22:10 w TVP1
**Krzysztof Ziemiec jest współautorem i narratorem filmu