- Deizm jest grzechem, który w pewnym sensie jest nawet bardziej niebezpieczny niż ateizm, choć podobnie jak ten drugi jest grzechem przeciwko pierwszemu przykazaniu. Każdy człowiek, który choć trochę używa rozumu wie, że bez sensu jest przyjmowanie czegoś, co jest nierozumne. Choć nie wszyscy przyjmują dowody na istnienie Boga, to jednak takie dowody istnieją, natomiast nie ma i nie będzie dowodów na nieistnienie Boga. Dlatego żaden człowiek rozsądny nie będzie ateistą, trzeba się bowiem nieźle napracować, aby nim zostać, i jeszcze więcej potrzeba wysiłku, aby w ateizmie wytrwać.

 

Deizm jest świetnym przykładem letniości, która według słów Apokalipsy (Ap 3, 15-16) jest dużo gorsza od bycia zimnym (ateistą). Deista może się bowiem uważać, za człowieka rozsądnego i może w swoich oczach uchodzić za porządnego. Uznaje bowiem istnienie Boga i jest nawet przekonany, że jest on Stwórcą świata. Tyle, że Bóg tym światem się nie interesuje. XVIII wieczni deiści (wtedy właśnie ten pogląd się narodził) uważali, że świat jest maszyną, np. zegarkiem, który został przez Boga skonstruowany, nakręcony i zostawiony, aby działał dalej sam, już bez pomocy Stwórcy. W dzisiejszej postaci mówi się tutaj o teorii ewolucji, czy innych mechanizmach, które Stwórca „zaprogramował” w stworzeniu.

 

Choć pogląd ten wydaje się niegroźny, to jednak nie można być katolikiem i deistą jednocześnie. Deizm bowiem zakłada, że natura jest dobra sama z siebie, że mechanizm świata działa, bo doskonały Stwórca przewidział dokładnie wszystkie usterki, jakie mogą się wydarzyć. Jednak nie ma tu miejsca na wolną wolę, a przecież Bóg traktując stworzenia poważnie i dając im wolną wolę jednocześnie zgodził się na możliwość psucia swojego dzieła. Deista oczywiście powie, że doskonały Stwórca wcześniej przewidział grzech pierworodny i zaprogramował jakąś autoregulację. Tyle, że taki mechanizm oznaczałby potraktowanie stworzeń mechanicznie a nie osobowo. Kiedy więc deista powie: „Bóg nie interesuje się światem”, jednocześnie poddaje w wątpliwość wszystko czego Bóg dokonał, aby zbawić człowieka. A więc wejście Boga w historię, przyjęcie ludzkiej natury, całe dzieło Odkupienia, które otwiera człowiekowi drogę do Zbawienia. Wszystko to, czego Bóg dokonuje dla naszego zbawienia, jest jednocześnie pełnią Objawienia Bożej miłości, świadectwem tego, że Bóg nie tylko dał nam wolną wolę, ale nawet mimo grzechu i odejścia od Niego dalej traktuje nas poważnie. Deista nie może wierzyć w tę miłość, nie może wierzyć tej Miłości, ponieważ wtedy przestałby być deistą. Zbawcza interwencja Boga w historii ludzkości wydaje mu się mało prawdopodobna, a Bóg cierpiący na krzyżu to już po prostu przesada. Deizm jest więc „rozsądny”; pozwala odnosić się z rezerwą do dewocji i „nazbyt wylewnej” pobożności. Okazywanie „uczuć religijnych” to także niepotrzebna przesada.

 

Deizm jest więc grzechem, który, w moim przekonaniu, polega przede wszystkim, na całkowitym odrzuceniu kochającego Boga. Bóg przestaje tutaj być kimś, do kogo warto się zwracać, bo po co mam modlić się do Boga, który nie interesuje się światem i prawdopodobnie w ogóle nie obchodzi go mój los? Relację deisty do Boga można porównać z odniesieniem do jakieś gwiazdy istniejącej miliony lat świetlnych od ziemi. Wiem, że istnieje gwiazda, która jakoś się nawet nazywa, ale ona jest tak daleko od ziemi, że nie ma najmniejszego wpływu na moje życie. Wiem, że istnieje i tyle. Jest to po prostu jedna z informacji, którą tak, jak miliony innych przechowuję w swojej pamięci i która tak, jak miliony innych ma zerowy wpływ na moje życie.

 

Warto dla jeszcze lepszego ukazania sprawy przypomnieć, że pogląd bardzo bliski deizmowi pojawił się w greckiej filozofii. Filozofowie, jako ludzie wykształceni i myślący wiedzieli, że istnieje jakiś Najwyższy Byt, coś, co jest najdoskonalsze. Jednak nie był to ktoś, z kim można by nawiązać osobistą relację. Jak to świetnie ujął Benedykt XVI, Bóg filozofów „nie był Bogiem, do którego można by się modlić”. Zatem Filozofowie, wiedząc o istnieniu Boga, nie oddawali mu czci. Pisząc o tym w Liście do Rzymian św. Paweł bardzo dobrze rozumie, że jeżeli by to zrobili, to musieliby zmienić swoje postępowanie (Rz 1, 18-32). Wejście w osobistą relację z Bogiem zmienia całe życie, ponieważ jest wezwaniem do nawrócenia, zgodą na to, że ma On prawo nieustannie kształtować moje życie, „mieszać” w moim życiu i w być w nim nieustannie obecny. Prawdziwa miłość po prostu domaga się dialogu i odpowiedzi.

 

W tym miejscu staje się zrozumiałe dlaczego ludzie, którzy uważają się za rozsądnych, powracają dziś do takiego światopoglądu. Dlaczego w bardziej współczesnej formie jako deizm jest on ciągle atrakcyjny. Deista redukuje Boga do postaci, która jest w istocie niegroźna, ponieważ nie trzeba wcale się Nim przejmować. On po prostu gdzieś istnieje, jak Mgławica Kraba. Można nawet czytać Ewangelię, można czytać Katechizm Kościoła Katolickiego, można studiować teologię, ale nic z tych rzeczy nie będzie w stanie zmusić mnie do tego, aby traktować Pismo Święte i naukę Kościoła jak coś, co może kształtować moje życie. Ewangelia nie jest dla deisty słowem Dobrej Nowiny i życia, tylko dobrą książką, którą czyta się co najwyżej dla jej walorów literackich. Dzieła wielkich teologów deista czyta podziwiając ich intelekt, który niestety został niepotrzebnie zaprzęgnięty do tak jałowych rozważań. Św. Augustyn staje się jedynie retorem i mistrzem pięknej łaciny itp.

 

Deizm jest więc ciągle atrakcyjny, ponieważ deista zyskuje „święty”, albo może raczej „diabelski” spokój. W takim spokoju może trwać uważając, że jako porządny człowiek żyje porządnie i potrafi o siebie zadbać. Jednak takie odrzucenie Zbawiającej Miłości, jest także odrzuceniem samego Zbawienia, czyli najwyższego i nieutracalnego szczęścia - uważa, ks. Stępień.

 

Not. JW