Zamachy w Paryżu boleśnie obnażyły zagubienie zachodnich elit. Prawie pół tysiąca zabitych i rannych nie przemówiło do rozsądku niemieckiej kanclerz Angeli Merkel, szefowi Parlamentu Europejskiego Martinowi Schulzowi ani francuskiemu prezydentowi François Hollande’owi. A pomordowani i ranni to jeszcze nie wszyscy. Wśród ofiar są także tysiące osieroconych, którzy utracili swoich bliskich, i ci, którzy będąc uczestnikami tragicznych wydarzeń, wyszli z nich fizycznie cało, ale z urazami w psychice. Choćby z szacunku dla tego ogromu śmierci i ludzkiego cierpienia politycy mogliby zachować odrobinę powagi.
Trudno uznać za poważne deklaracje francuskiego prezydenta, że odpowiedź na zamachy będzie bezlitosna, i natychmiastowe wysyłanie samolotów w celu zbombardowania celów na terenie Syrii – przy jednoczesnym zarzekaniu się, że autorami zamachów byli „Francuzi”. Bo jeśli tak, to komu Hollande wypowiada wojnę? Czy Francja znalazła się właśnie w stanie wojny domowej? Histeryczne zacieranie powiązań zamachowców z islamem i niekontrolowaną falą muzułmańskich imigrantów do Europy jest zgodne z zasadami politycznej poprawności, uwłacza jednak nie tylko pamięci ofiar tej rzezi, ale również zdrowemu rozsądkowi obywateli. Nawet fakt, że jeden z zamachowców ledwie miesiąc temu przedostawał się na Zachód przez Grecję, na zwolennikach szerokiego otwarcia na obcych nam kulturowo imigrantów zdaje się nie robić wrażenia. Co więcej, szczególnie najwyżsi rangą politycy niemieccy wyciągają z paryskich zamachów tylko takie wnioski, które mają potwierdzać słuszność ich dotychczasowej polityki.
Zaślepienie Niemiec, narzucających Europie dyktat własnej polityki imigracyjnej, trudno racjonalnie wyjaśnić. O ile bowiem faktem jest, że rozpędzająca się coraz bardziej gospodarka niemiecka potrzebuje corocznie co najmniej 200 tys. nowych rąk do pracy, o tyle nowi przybysze z Azji Mniejszej raczej tych oczekiwań nie spełnią. Niemcy, które przez dziesięciolecia korzystały z taniej pracy tureckich robotników, nie zauważyły chyba, że obecni imigranci mają niewiele wspólnego z dawnymi. Turcja od reformy Atatürka aż do zdobycia władzy przez Erdogana była krajem radykalnie laickim, w którym nawet prawa religijne muzułmanów były mocno ograniczone. Niemiecka demokracja gwarantowała im więcej swobód religijnych niż ich własna ojczyzna. Ale w dobie coraz głębszej islamizacji i radykalizacji społeczeństw na Bliskim Wschodzie sytuacja diametralnie się zmieniła. Dzisiejsi muzułmańscy imigranci ze wzgardą odrzucają pomoc oznaczoną logo Caritas lub Czerwonego Krzyża. I przychodzą bardziej jako misjonarze obcej nam cywilizacji, oczekujący w zamian świadczeń społecznych, niż jako ci, którzy mieliby pracować na dobrobyt zachodnich społeczeństw.
Zastanawiająca jest konfrontacja otwartości niemieckiej kanclerz na bliskowschodnich imigrantów z niedawną jej bezdusznością, kiedy przed kamerami telewizji oznajmiała nastoletniej świetnie zintegrowanej palestyńskiej uczennicy, że musi przerwać naukę i wracać do swojego kraju, bo Niemcy sobie ze wszystkimi nie poradzą. Dlaczego nie poradzą sobie z jedną palestyńską dziewczyną, znającą język i mającą w tym kraju przyjaciół, a poradzą sobie z setkami tysięcy nowych przybyszów? Czyżby owa Palestynka nie była muzułmanką, a europejskim elitom zależy głównie na „ubogacaniu Europy religijną innością”? Dziwnego podejścia do obcej nam kulturowo migracji nie da się chyba zrozumieć bez uwzględnienia ideologicznego zaangażowania elit w realizację utopii tzw. społeczeństwa otwartego, dla którego wielokulturowość ma być narzędziem osłabiania jego chrześcijańskiej tożsamości. Tegoroczne przykłady z Hiszpanii czy z Włoch jasno pokazują, jak w walce z chrześcijaństwem europejska lewica gotowa jest posłużyć się nawet islamem. W tym antychrześcijańskim zaślepieniu „karpie proszą się na Wigilię”.
Jak sobie z tą trudną sytuacją poradzi nowy polski rząd? Zachodnia presja na Polskę, by otworzyła się na islamskie osadnictwo z rozdzielnika, jest bardzo mocna. Pierwsze jak dotąd deklaracje nowych władz o gotowości pomocy uchodźcom i kierowaniu się polską racją stanu w odniesieniu do imigrantów socjalnych są połączeniem chrześcijańskiej wrażliwości ze zdrowym rozsądkiem. Oby tylko rozsądku i stanowczości naszym władzom starczyło w tej i w innych sprawach do końca.
ks. Henryk Zieliński
Źródło: Tygodnik IDZIEMY