Duchowny w wywiadzie dla „Gazety Wyborczej” postanowił potępić lubelskich radnych, którzy chcą jasno odciąć się od gender. - To dla mnie dziwne - zaczyna się ideologiczne węszenie, które przypomina mi najgorsze lata stalinowskie, kiedy szukano wrogów klasowych i wystarczyło parę prostych pryncypiów, aby wyrządzić wiele krzywd. Jeszcze pół roku temu nikt, poza gronem specjalistów, nie posługiwał się terminem gender – oznajmił.

Ale potępienie polityków mu nie wystarczyło, i dlatego zdecydował się na odcięcie się także od biskupów. - Biskupi niestety posłużyli się nim bardzo nieprecyzyjnie. Kiedy już mowa o gender, trzeba odróżnić fakty, teorie i ideologię. Nie można gender sprowadzać tylko do zjawisk seksualnych i wszędzie węszyć zgorszenie moralne. Różnice pomiędzy przeżywaniem kobiecości i męskości są uwarunkowane nie tylko biologią, ale również kulturą, więc - z pewnego punktu widzenia rolę gender można rozumieć również po chrześcijańsku – przekonywał.

A w dalszej części wywiadu przedstawiał dziwacznie wypaczoną antropologię chrześcijańską. Ale gender jest przede wszystkim metodologicznym opisem kultury, w której role męskie i żeńskie zmieniają się. Gender jednak nie jest bynajmniej jakąś złowrogą ideologią. Spójrzmy na to w ten sposób: gender zauważa i jakoś promuje wymianę ról. Co to oznacza w praktyce? Kobieta realizuje się w życiu zawodowym - i nie przestaje być kobietą, a mężczyzna może spełniać opiekę nad dzieckiem, biorąc urlop tacierzyński, zarezerwowany wcześniej dla kobiet. Czy przez to przestaje być mężczyzną? - mówił ks. Alfred Wierzbicki. A ja odpowiadam, że mężczyzna, żeby nie wiem, jak ks. Wierzbicki się natężał nie nakarmi dziecka piersią... Tak zwyczajnie, jak może to zrobić matka. I już choćby z tego powodu urlop tacierzyński i jednoczesna w tym czasie praca matki nie służy dobrze dziecku.

TPT/Wyborcza.pl