Łukasz Warzecha przywołuje na początku znakomita powieść Gilberta K. Chestertona pt. „Człowiek, który był czwartkiem”. Jest to historia pewnego człowieka, który przez przypadek zostaje wciągnięty w spisek anarchistów. „Niespodziewanie awansuje do ich głównej rady, po czym powoli odkrywa, że cała ona składa się tylko i wyłącznie z policyjnych agentów prowokatorów”.
Warzecha pisze: „Chesterton nie wziął pomysłu z powietrza. Ochrana – rosyjska tajna policja polityczna, powołana w 1881 r. na mocy ukazu cara Aleksandra III – wyspecjalizowała się w grze agentami. Metoda była prosta: kiedy tylko pojawiały się na horyzoncie jakieś rozsądne idee, które mogłyby zagrozić porządkowi w państwie albo po prostu interesom jakiegoś kręgu władzy, natychmiast uruchamiani byli agenci, udający opozycję. Agenci ci odgrywali największych radykałów, odsądzając od czci i wiary każdego, kto się z ich radykalizmem nie zgadzał. Skutek osiągali: w oczach opinii publicznej rozsądne idee były dyskredytowane po tym, jak agenci doprowadzali je do radykalnego absurdu, a zarazem w kręgach opozycji stronnicy umiarkowania i kalkulacji byli dyskredytowani jako nie dość radykalni”.
Po tym wstępie, publicysta „W Sieci” analizuje wczorajsze zajście w siedzibie PKW. Pisze: „Gdybyśmy żyli w czasach cesarstwa rosyjskiego, bez wahania postawiłbym spore pieniądze na to, że inicjatorzy okupacji siedziby PKW (zakończonej w nocy z czwartku na piątek interwencją policji) to właśnie typowi agenci ochrany, realizujący w gruncie rzeczy scenariusz zamówiony przez swoich mocodawców z carskiego rządu. I to realizujący go w ścisłej z tym rządem koordynacji, bo przecież nie przez przypadek wtargnięcie demonstrantów do siedziby komisji zostało ułatwione przez bierność policji i brak ochrony”.
Ale, jak zauważa Warzecha, czasy są inne, to może istnieć i drugie wytłumaczenie. Jakie? „Na przykład takie, że są to osoby pełne szlachetnych chęci, ale zbyt emocjonalne i zbyt niemądre, żeby przewidzieć konsekwencje własnych działań i zobaczyć je w szerszym kontekście. I muszę przyznać, że nie mam ani sympatii, ani szacunku dla głupoty. Takie postaci towarzysz Lenin nazywał pożytecznymi idiotami”.
Według Łukasza Warzechy, który bardzo analitycznie ocenia sytuację, okupacja budynku PKW była bezmyślna, wręcz głupia: „Jeśli miarą patriotyzmu jest poziom bezmyślności, to faktycznie – inicjatorzy okupacji siedziby PKW są największymi możliwymi patriotami”.
Co tak naprawdę dała akcji tych, którzy spacyfikowali budynek PKW? Warzecha wychodzi od analizy obecnego kryzysu wyborczego. Co on oznacza, nie dla zwolenników PiS (bo to wiemy) „ale przede wszystkim wyborców niezaangażowanych, mało zorientowanych, od PiS dalekich i dość łatwo łykających medialne pigułki”. Okazuje się, że ci „fani radykalnych działań” nie potrafią myśleć jak wyborca niezaangażowany, nie potrafią i nie mają takiego zamiaru przekonać takiego wyborcy do głosowania nie tyle na PiS, ale przeciwko obecnej władzy. Po jednej strony „niezaangażowany wyborca” miał medialny przekaz (prorządowy): „Na ekranach widzieli dwóch ważnych polityków – Jarosława Kaczyńskiego i Leszka Millera – żądających powtórzenia głosowania. Ważne, że w tej sytuacji Miller w ich oczach niejako legitymizował Kaczyńskiego. Bo sam Kaczyński – wiadomo, ale skoro w tej sprawie jest razem z Millerem, to chyba nie jest to – mogli myśleć – klasyczne pisowskie oszołomstwo. Może faktycznie coś jest na rzeczy”.Druga strona to prezydent. „wspierany coraz mocniej przez prorządowe media, mówiący o tym, że domaganie się powtórki wyborów to staczanie się w „odmęty szaleństwa”.”
I jak zauważa Warzecha : „Były więc dwie racje, w tej akurat sytuacji – moim zdaniem – postrzegane przez słabo zorientowanych typowych odbiorców mediów jako mniej więcej porównywalne. Prawda jest taka, że choć formalnie rzecz biorąc pomysł Kaczyńskiego na skrócenie kadencji samorządów byłby zapewne możliwy do zrealizowania (inna sprawa, co powiedziałby Trybunał Konstytucyjny), to w praktyce nie było szans na uchwalenie takiej ustawy i sami politycy PiS doskonale zdawali sobie z tego sprawę. Nie szło więc w tym wszystkim o to, żeby naprawdę powtórzyć wybory, ale o to, żeby dotrzeć do przeciętnego odbiorcy z czytelnym komunikatem: z systemem jest coś bardzo nie tak, żądanie jego zmiany jeszcze przed kolejnymi wyborami jest uzasadnione, rządzącym trzeba patrzeć na ręce”
A jak zachowali się „radykałowie”? Do nich realistyczny program przedstawiony przez PiS nie trafił. „Radykałowie tę szansę w dużej mierze zniweczyli. Wdarli się do siedziby PKWzaraz po tym, jak Bronisław Komorowski wygłosił frazę o „odmętach szaleństwa” i stali się dla niej idealną ilustracją. Sprawili, że prorządowe media nie będą musiały się już teraz wysilać i gimnastykować, robiąc nagle oszołoma z Leszka Millera. Wystarczy, że pokażą Grzegorza Brauna, przypominając niektóre jego barwne wystąpienia publiczne; że zacytują część słów Ewy Stankiewicz albo wypowiedzi co bardziej ekstrawaganckich uczestników wydarzeń, a bez wysiłku przekonają swoich przeciętnych odbiorców, że rzetelność wyborów kwestionują jedynie tacy ludzie – wariaci, w dodatku groźni dla otoczenia. I to będzie jedyne osiągnięcie szlachetnych, acz głupich uczestników okupacji”.
Warzecha na koniec odniósł się do twitterowych polemik jakie z nim przeprowadzano. Chciano mu udowodnić, żeby zrozumiał determinację protestujących, „ich frustrację i poczucie bezsilności. Ja mam podejście znacznie bardziej cyniczne: polityka jest także grą o umysły, i to w znacznej części o umysły ludzi na co dzień bardzo słabo zorientowanych w sytuacji. Sympatycy prawicy mają tymczasem nawyk, aby na całą społeczną rzeczywistość patrzeć wyłącznie z własnej perspektywy. Ich zdolność socjologicznej empatii jest nierzadko niemal zerowa.
Ludzie tacy jak Braun i Stankiewicz robią z tego punktu widzenia robotę wręcz fatalną. Są po prostu szkodliwi i dlatego powinni pro publico bono jak najszybciej znaleźć się na marginesie.”.
Całość TUTAJ
Mod/WPolityce.pl