Pomoc ta przejawiała się najczęściej w ostrzeżeniu przed napadem planowanym przez szowinistów, w udzieleniu schronienia i wsparcia ofiarom, w odmowie popełnienia zbrodni, a w niektórych przypadkach również w czynnym przeciwstawieniu się mordercom. Powody tak szlachetnej postawy były rozmaite – od motywowanych światopoglądem chrześcijańskim po przejawy solidarności sąsiedzkiej, czy zwykłe ludzkie współczucie. Niezależnie od pobudek, osoby spieszące z pomocą Polakom każdorazowo narażały się na najokrutniejsze represje. W razie ujawnienia ich czynów były bezlitośnie mordowane, niekiedy wraz z rodzinami, przez swych rodaków ogarniętych szałem.
W Medwedówce (gm. Ludwipol) z rąk rezunów zginęło 60 Polaków. Mała dziewczynka ocalała z rzezi, ponieważ ukraińska sąsiadka zaświadczyła, że dziecko jest Ukrainką. Widząc wahanie morderców, sąsiadka porwała dziewczynkę na ręce krzycząc: „To mało wam krwi Lachów i chcecie zabić ukraińskie dziecko!”. Banderowcy dali za wygraną. Podczas napadu na Liniów (gm. Świniuchy) w lipcu 1943 r. upowcy zabili 70 Polaków. Ocalały dwie kilkuletnie dziewczynki, Genowefa i Emilia Sobczyńskie, które matka ukryła w psiej budzie. „W budzie Kruczka było ciasno i ciemno, strasznie – wspominała Genowefa, podczas opisywanego zdarzenia zaledwie 5-letnia. – Nie pamiętam, jak długo byłyśmy w budzie. Pewnie ze strachu zasnęłam. [...] Z budy zabrały nas Ukrainki.
Za przechowanie polskich dzieci w tamtym czasie groziła śmierć. Ale one się nie bały wcale.” Mieczysław Słojewski z Borka (gm. Stepań), spalonego przez upowców, ukrywał się w lesie wraz ze swym 7-letnim synem Edwardem. Wyczerpany, doprowadzony do ostateczności życiem w stałym napięciu, postanowił odebrać życie sobie i swemu dziecku. „Dwukrotnie zamierzałem popełnić samobójstwo ze strachu przed schwytaniem i przed męczarniami, jakich spodziewałem się od ukraińskich bandytów. Brałem mego synka Edzia i szliśmy nad rzeczkę. [...] I kiedy brałem syna za rączkę, ten wtedy mówił z płaczem do mnie: >>Tatusiu! Wracamy do naszej kryjówki.<< Nie miałem odwagi skoczyć do wody.” Obu Słojewskich ocalił Ukrainiec Petro Bazyluk, który następnie przez szereg miesięcy, aż do nadejścia Armii Czerwonej ukrywał ich w swej stodole. Podobnych zdarzeń było wiele. A bywało i tak, że iskra człowieczeństwa budziła się, choć na chwilę, w największym zbrodniarzu.
W sierpniu 1943 r. banderowcy oraz chłopstwo ukraińskie wymordowali ponad 200 Polaków w Teresinie (gm. Werba). Pewną polską rodzinę ocalił Ukrainiec Szymon Środa, udzielając jej ostrzeżenia na tydzień przed napadem. Jeden z ocalałych wspominał: „Nie wiem, co się stało Środzie – że nas ostrzegł, a tydzień później [...] zakopał żywcem troje dzieci.”
Nie ma większej miłości...
Na samym tylko Wołyniu zarejestrowano 313 przypadków zamordowania Ukraińców przez UPA za pomoc udzieloną Polakom bądź za krytykę antypolskich działań banderowców. Całkowita liczba ukraińskich „Sprawiedliwych” zgładzonych przez UPA jest o wiele większa; sięga zapewne ok. 1000 osób.
W 1944 r. „ukraińscy powstańcy” dopuścili się mordu na 100 Polakach w Ciemierzyńcach (gm. Dunajów). Mała dziewczynka, Stanisława Wilk, próbowała schronić się na podwórku sąsiadki, Ukrainki Ireny Chruścielowej. Mordercy dopadli ją tam. Pani Chruścielowa porwała wówczas dziecko na ręce, krzycząc: „Ne dam! Ne dam!” Zabito je obie. W Uściu Zielonym banderowcy zgładzili 130 Polaków. Zginął również Ukrainiec Sławko Hołub, który odmówił przyłączenia się do rzezi. Na jego ciele oprawcy zostawili kartkę z napisem: „Chto ne z namy, toj proty nas”. W Boratynie (gm. Torczyn) zginęło 11 Ukraińców pomagających Polakom. W Chorochoryniu (gm. Szczurzyn) – kolejnych 6. W Turylczach upowcy powiesili dwie rodaczki (obie ciężarne), a kolejne dwie osoby (matkę i syna) utopili w pobliskim Zbruczu. W Jarosławiczach obok 50 polskich ofiar odnotowano również śmierć 4-osobowej ukraińskiej rodziny Żerdyckich. W Dubnie za udzielanie pomocy Polakom dokonano pogromu rodziny Sawków – zginęło 7 osób, ocaleli tylko trzej chłopcy, którzy udawali zabitych. W Kuropatnikach (gm. Koniuch), gdzie banderowcy zgładzili 30 Polaków, jeden z upowców odmówił zlikwidowania polskiego księdza. Zapłacił za to życiem. Nie był to jedyny przypadek takiej „niesubordynacji” w szeregach „ukraińskich powstańców”. W Tutowiczach (gm. Antonówka) zginęła Jaryna Wołoszyn, członkini UPA. Jej „zdrada” polegała na tym, że sprzeciwiła się zabiciu polskiego dziecka.
Brat przeciw bratu
Stosunek do ludobójstwa prowadzonego przez banderowców głęboko podzielił kresowych Ukraińców. Konflikt rozdzierał naród, lokalne społeczności, a nawet rodziny. W Perestańcu (gm. Klesów) Ukrainiec Aleksander Gis przepędził agitatorów UPA, którzy namawiali do mordowania Polaków. Gis został za to zakatowany na śmierć przez własnych synów.
W Dominopolu (gm. Werba) dwaj bracia należący do UPA mieli zamiar zamordować swą matkę – z pochodzenia Polkę. Przeszkodził im w tym ojciec – Ukrainiec, który zastrzelił jednego ze swych synów, a drugiego zmusił do ucieczki. Po jakimś czasie ojciec zginął od kuli syna. Matka, decyzją lokalnego komendanta UPA, została oszczędzona. W Niżborgu Nowym (gm. Kopyczyńce) Ukrainiec zginął z ręki syna po tym, jak publicznie potępił zbrodnie na Polakach. W Łuczycach (gm. Turzysk) podczas napadu UPA polska rodzina schroniła się w domu ukraińskiego sąsiada Semena Herasyma. Ten stanął na progu domu z siekierą w rękach, gotów bronić Polaków przed bojówkarzami, na których czele stał jego rodzony brat, Konstanty. Zbrodniarze wycofali się. W Teresinie (gm. Werba) wśród upowskich zabójców wyróżniał się aktywnością niejaki Hryhirij Stolaruk. Z kolei jego krewny Anastazij ukrywał Polaków. Również żona upowca Kiryczuka nie podzielała morderczych inklinacji swego małżonka, zaopatrując ukrywających się Polaków w chleb.
Wierność aż po grób
W przypadku małżeństw mieszanych narodowościowo banderowcy domagali się od ukraińskich żon i mężów, aby zamordowali swych polskich współmałżonków oraz ich wspólne dzieci. Bywało, że zalecenia te były posłusznie wykonywane, ale nie brakło też przykładów heroicznej wierności.
W Antolinie (gm. Ludwipol) uśmiercono Michała Mieszczaniuka za odmowę zabicia polskiej żony i rocznego dziecka. Również gajowego Kifiaka z Germakówki (gm. Krzywcze Górne) zamordowano, ponieważ nie chciał zabić żony i synka. W Czechowie (gm. Monasterzyska) zginęła Ukrainka Płomińska wraz z dzieckiem, ponieważ nie chciała wskazać oprawcom miejsca ukrywania się jej męża – Polaka. W Czanyżu (gm. Grabowa) dwaj bracia Stopniccy zginęli od kul bojówki UPA, gdyż odmówili zabicia swej matki – Polki. W Łozowej Stefan Płaksa został zastrzelony przez swych rodaków, gdy bronił swej polskiej żony. Z tych samych powodów zamordowano nieznanego z nazwiska Ukraińca w Burakówce (gm. Koszłowce). W Białogłowach (gm. Załoźce) za identyczną „zbrodnię” zginął Ukrainiec Szeremeta, podobnie jak Ukrainiec Horobiowski z Litowiska (gm. Podkamień) oraz Ukrainiec Milisiewicz z Żabcza (gm. Czaruków).
W Bużku (gm. Biały Kamień) zabito Romana Kożyszyna, który nie chciał zamordować swego polskiego szwagra. Wstrząsające zdarzenie miało miejsce w Stechnikowcach (gm. Łozowa). Pewien Ukrainiec otrzymał od UPA rozkaz zabicia swej polskiej żony i dwóch córek. Stanowczo odmówił. Którejś nocy do jego domu wtargnęło dwóch napastników. Gospodarz powalił ich ciosami topora. Kiedy zapalił lampę, rozpoznał w zabitych swego ojca i brata.
Ne ubywaj!
Antypolski amok ogarnął nawet część duchownych greckokatolickich i prawosławnych narodowości ukraińskiej. Wielu z nich usprawiedliwiało działania rezunów czy wręcz podburzało do rzezi. Zdarzały się nawet przypadki bluźnierczego święcenia noży i siekier używanych podczas pogromów. Z drugiej strony nie brakło odważnych kapłanów, którzy nie bacząc na solidarność plemienną ani na zagrożenie własnego życia, potrafili rzucić mordercom w twarz słowa: „Nie zabijaj!”. W Gaju (gm. Wielick) zamordowano prawosławnego księdza za to, że odmówił udzielenia błogosławieństwa upowcom na ich bandycką „akcję” i próbował namówić ich do porzucenia morderczych zamiarów. Wraz z kapłanem zginęła jego żona i dwójka ich dzieci.
W Pełczy (gm. Werba) zginął inny prawosławny duchowny, który ocalił proboszcza miejscowej parafii rzymskokatolickiej. W Żabczu (gm. Czaruków) upowcy spalili żywcem w cerkwi księdza greckokatolickiego Serafina Horosiewicza oraz czterech Polaków, których ukrywał w swym domu. W Strusowie z rąk banderowców poniósł śmierć kapłan greckokatolicki Panasiuk, „winny” wygłaszania kazań, w których potępiał zbrodnie UPA. Wraz z duchownym uśmiercono jego żonę, Polkę, będącą w zaawansowanej ciąży. Za krytykowanie zbrodni UPA zginął wraz z całą rodziną Michał Tełep, proboszcz greckokatolicki z Rogóźna.
Samych tylko duchownych prawosławnych UPA zgładziła ogółem 27, wśród nich biskupa włodzimiersko-wołyńskiego Manujiła (Tarnawśkiego), który opowiedział się za współpracą z Niemcami, a równocześnie potępił napady na bezbronną ludność dokonywane przez upowców. Z kolei melnykowska frakcja OUN zamordowała zwierzchnika Autonomicznego Ukraińskiego Kościoła Prawosławnego arcybiskupa Ołeksandra (Hromadśkiego). Choć szerokie kręgi duchowieństwa ukraińskiego, również hierarchów, do końca zachowały złudzenia co do ruchu nacjonalistycznego (przykładem sam zwierzchnik Kościoła greckokatolickiego, arcybiskup Andrzej Szeptycki, który wprawdzie udzielał pomocy ukrywającym się Żydom, a w swych listach pasterskich potępiał grzechy przeciw V przykazaniu, wszakże nie zdobył się na potępienie UPA, wierząc – lub chcąc wierzyć – że zbrodnie są dziełem samowolnie działających band radykałów), nie sposób nie wspomnieć tu postaci unickiego biskupa stanisławowskiego Grzegorza Chomyszyna. Ów hierarcha jeszcze przed wojną dostrzegł niebezpieczne tendencje w programie OUN, zaś na ludobójczą akcję UPA zareagował bezkompromisowo, rzucając klątwę na wszystkich, którzy przelewają krew w nienawiści i zaślepieniu.
Andrzej Solak
Powyższy tekst pochodzi z nieopublikowanej jeszcze książki "Kresy w płomieniach. 1908-1957" autorstwa Andrzeja Solaka. Książka ukaże się w sierpniu tego roku nakładem wydawnictwa eSPe.