Dzisiaj przypada wspomnienie bł. ks. Jerzego Popiełuszki. Cóż poza tym nam po Nim zostało? Jedynie słowa.
Zwyciężać zło dobrem, to zachować wierność prawdzie. Prawda jest bardzo delikatną właściwością naszego rozumu. Dążenie do prawdy wszczepił w człowieka sam Bóg, stąd w człowieku jest naturalne dążenie do prawdy i niechęć do kłamstwa. Prawda,podobnie jak sprawiedliwość, łączy się z miłością, a miłość kosztuje. Prawdziwa miłość jest ofiarna, stąd i prawda musi kosztować. Prawda zawsze ludzi jednoczy i zespala. Obowiązkiem chrześcijanina jest stać przy prawdzie, choćby miała ona wiele kosztować. Bo za prawdę się płaci, tylko plewy nie kosztują. Za pszeniczne ziarno prawdy trzeba czasami zapłacić.
Dziś zatem wspominamy ks. Jerzego śmierć męczeńską i jak się zdaje daremną, bośmy go po prostu zdradzili.
Jeżeli kogoś oburzy takie stwierdzenie, to proszę popatrzeć jak wiele łzawych wspomnień pojawi się dzisiaj w mediach i na portalach społecznościowych. Jak imieniem księdza Jerzego wycierać sobie będą gęby ci, którzy, którzy najdalsi są od jego nauk – najdalsi z powodu ich niezrozumienia albo ze strachu przed ceną jaką musieliby zapłacić za wcielenie tych nauk w życie.
Tak łatwo dzisiaj podnosić ks. Jerzego zasługi, płakać nad jego męczeńską śmiercią, wynosić na ołtarze… Trudno, a dla wielu to wprost niewykonalne, spojrzeć prawdzie w oczy. Bo wówczas należałoby przyznać właśnie, że go zdradziliśmy.
Zdradziliśmy go nie mając w sobie dość siły, by wyegzekwować od władz Polski uczciwe śledztwo w sprawie morderstwa; godząc się, by wciąż nas mamiono toruńskim ustaleniami, wiecznie żywą urbanową narracją, rzekomymi niemożnościami proceduralnymi.
Z wypiekami na twarzy śledzimy kolejne enuncjacje kolejnych dziennikarzy na tema t niejasności wokół śmierci ks. Jerzego, przypuszczalnego udziału w niej służb polskich, ruskich czy pruskich. Spekulujemy nad przyczynami, okolicznościami i domniemanymi wykonawcami w zaciszu sal wykładowych, na miękkich kanapach, przed monitorami komputerów. Oburzamy się i … wracamy do swoich spraw.
Nie mamy w sobie ani siły, ani determinacji, ani odwagi, by zmusić polskie władze do rzetelnego wyjaśnienia tej, jak ją nazwano, zbrodni założycielskiej III RP. W ten sposób wraz z politykami, obojętnie jakiego wyznania, stajemy się zakładnikami kłamstwa. Zdrajcami.
Ci nieliczni, którzy domagają się prawdy, zepchnięci zostali na margines życia publicznego. Kto bowiem wie, że już do Prezydenta Andrzeja Dudy skierowano kilka listów z pytaniami kiedy zostanie wznowione śledztwo, dlaczego nie ma zgody na przywrócenie doń jedynego prokuratora, który niemal dotknął prawdy? Kto wie, dlaczego kościelni hierarchowie tak bardzo opierają się wznowieniu śledztwa zasłaniając się komplikacjami procesu kanonizacyjnego?
Dlaczego milczymy?! Czy sami mamy tak wiele na sumieniu, że ogarnia nas śmiertelny lęk przed prawdą? A przecież tylko dzięki niej możemy poczuć się wolni. Widocznie jednak ważniejsze są dla nas poklask rozmaitych gremiów, bezpieczne posady, dobra opinia otoczenia – święty spokój. Jednak za taką postawę zapłacimy wysoką cenę – mniej lub bardziej uświadamiane poczucie utraty szacunku do samych siebie, który wyżre nas od środka jak robak. Zostaniemy ze swoimi dobrami, sukcesami, poukładanymi życiami, niewyznanymi grzechami i świętym spokojem, aż któregoś dnia skorupka się zapadnie i ze środka wypełznie smród zgnilizny. I nie będzie przebaczenia zaniechań, obojętności, hipokryzji. Nie będzie – dla nas, zdrajców.
Za dwa dni odbędą się w Polsce wybory samorządowe. I znowu ktoś zostanie burmistrzem, radnym, prezydentem miasta - jak to działo się do tej pory i jak zdarzy się w przyszłości. Ale nie wygra nikt - dopóki nie poznamy prawdy, przegrani będziemy wszyscy.
My, zdrajcy.
Martyna Ochnik