Portal Fronda.pl: Kandydat na prezydenta USA Donald Trump zapowiada, że rozważy akceptację rosyjskiej aneksji Krymu. Nie jest też przekonany, czy w razie ewentualnego ataku Moskwy na państwa bałtyckie przyszedłby im z pomocą. Po niedawnym szczycie NATO odtrąbiliśmy wielki sukces – czy jest jednak pańskim zdaniem pewne, że ten sukces będzie trwały, a Stany Zjednoczone nie wycofają się z Europy?
Michał Jach (PiS), szef sejmowej Komisji Obrony Narodowej: W polityce nie można być pewnym na 100 procent właściwie niczego. Jestem jednak głęboko przekonany – powiedzmy, że na 99 proc. – że Stany Zjednoczone nie wycofają się z Europy. Nie wyobrażam sobie, by Waszyngton nie zrealizował przyjętych przez siebie na ostatnim szczycie NATO zobowiązań dotyczących rozmieszczenia w naszym regionie wojsk.
Na czym bazuje to przekonanie?
Donald Trump swoimi wypowiedziami rzeczywiście wzbudza niepokój. Stany Zjednoczone mają jednak interesy globalne. Zależy im, by spokój panował także w Europie. Politycy i eksperci skupieni wokół prezydenta Baracka Obamy stwierdzili, że Rosja nadal jest zagrożeniem w naszym regionie i dlatego istnieje pilna potrzeba wzmocnienia tu amerykańskiej obecności. Pokój w Europie leży w interesie USA. Stany Zjednoczone tracą na każdym konflikcie na świecie, niezależnie od tego, czy wybucha on w Afryce, Azji czy Europie. Wszystkie racjonalne argumenty przemawiają za tym, że Waszyngton będzie utrzymywał swoją obecność także w Europie Środkowo-Wschodniej. Zapowiedzi przedwyborcze Trumpa są, jakie są, ale jeżeli zostałby on już prezydentem i miałby prowadzić rzeczywistą politykę, to każda jego decyzja będzie bez wątpienia głęboko analizowana przez ekspertów - a ci wypowiadają się jednoznacznie.
A co z samym Krymem? Czy prawdopodobny jest wzrost akceptacji na forum międzynarodowym dla aneksji półwyspu?
Putin decydując się na aneksję Krymu liczył zapewne, że w perspektywie kilku lat znajdą się na Zachodzie politycy, którzy stwierdzą, że ostatecznie ten półwysep niewiele ich obchodzi. Tu więc rzeczywiście może istnieć jakieś niebezpieczeństwo. Podkreślam jednak, że w kwestii dla nas najistotniejszej, a więc obecności Amerykanów w naszym regionie, nic moim zdaniem znacząco się nie zmieni.
Czy jest wyobrażalne, by w niedługim czasie Federacja Rosyjska zdecydowała się na agresję wobec któregoś z kolejnych swoich sąsiadów? A może zdecydowana i dość poważna odpowiedź Zachodu na agresję wobec Ukrainy sprawiła, że Moskwa na razie musi zrezygnować z takich planów?
W tym pytaniu, jak myślę, jest częściowo zawarta odpowiedzieć. Putin realizuje klasyczną politykę Rosji carskiej i komunistycznej. Testuje przeciwnika badając, na ile mu pozwoli. Myślę, że był zaskoczony reakcją Zachodu na aneksję Krymu i wejście do wschodniej Ukrainy. Co więcej, pomimo upływu dwóch lat, sojusznicy generalnie utrzymują politykę restrykcji i żądania wycofania się z aneksji. Putin zrobił krok w tył i czeka, co będzie dalej: kto zostanie prezydentem USA i jaką politykę będzie prowadził; jak rozstrzygną się wybory we Francji - i będzie podejmował działania odpowiednio do rozwoju wypadków. Gdyby NATO wycofało się z jakiejkolwiek decyzji podjętej w Warszawie, to Putin najpewniej szybko zacząłby przygotowywać kolejną akcję destabilizacyjną. Nie wierzę jednak, by Sojusz miał z czegokolwiek się wycofać. Większość państw NATO, jeżeli nie wszystkie, są przekonane, że Rosja powinna dostać jednoznaczny i twardy sygnał: musi wycofać się z Ukrainy, bo inaczej restrykcje będą utrzymywane. To jedyna polityka mogąca przynieść skutek w relacjach z Rosją Putina.
Załóżmy, że wkrótce powstanie przychylna dla Rosji konstelacja polityczna: w USA zwycięży bardziej ugodowe stanowisko, we Francji wybory wygra Front Narodowy, w Niemczech w wyniku jakichś poważnych wewnętrznych perturbacji większą rolę zyska Alternatywa dla Niemiec. Czy wyobraża sobie pan poseł, by Rosja wykorzystała taki moment polityczny do próby destabilizacji państwa bałtyckich, czy też raczej militarne wejście na grunt NATO nawet wówczas miałoby dla Moskwy zbyt daleko idące konsekwencje?
Zgodnie z harmonogramem przyjętym przez NATO, w przyszłym roku w państwach bałtyckich mają zostać rozlokowane siły Sojuszu. Ta sytuacja bardzo utrudni, a wręcz uniemożliwi Putinowi otwartą próbę destabilizacji sytuacji politycznej w którymkolwiek z tych państw. Czekam na jak najszybsze zrealizowanie tych zapowiedzi. Bardzo dobrze, że weźmie w tym udział także Polska. Rosja będzie miała świadomość, że przy próbie jakiejkolwiek akcji hybrydowej wobec państw bałtyckich natknie się na wojska NATO. Kraje Sojuszu będą zmuszone odpowiedzieć, jeżeli zagrożenie dotyczyłoby jakiejkolwiek ich jednostki wojskowej. To najlepsza gwarancja umocnienia naszego bezpieczeństwa.
Kilka tygodni temu Trump zapowiedział, że może uzależniać pomoc wojskową dla państw bałtyckich od ich zaangażowania w budowę własnej obrony. O Polsce nie było mowy, ale czy jesteśmy gotowi, by cały czas zwiększać wydatki na armię, osiągając często wskazywany przez ekspertów pułap 3 proc. PKB, czy też w obecnej sytuacji budżetowej jest to raczej niemożliwe?
Zwiększenie wydatków ma dwa ograniczenia. Pierwszym jest budżet, a drugim przygotowanie sił zbrojnych do absorpcji pieniędzy. Nie wystarczy zwiększyć finansowania. Wydanie większych pieniędzy wymaga czasu. Pani premier niejednokrotnie potwierdzała, że budżet na obronę narodową będzie odpowiadał potrzebom. Polska jest w grupie państw realizujących zalecenia NATO mówiące o 2 proc. PKB. Myślę przy tym, że wywieranie presji na inne państwa, by zwiększały wydatki na obronę narodową, ma pewną rację bytu. Jeżeli państwa bałtyckie czują duże zagrożenie ze strony Rosji, co jest oczywiście uzasadnione, to należałoby odpowiedzieć na to także wydatkami. Naturalnie, nawet gdyby kraje te zwiększyły wydatki na armię do 4 proc. PKB, to i tak nie przygotują się do adekwatnej odpowiedzi na ewentualną agresję Rosji. W ten sposób pokazałaby jednak sojusznikom, że są gotowe ponieść duże wydatki.
A zatem Polska robi już jakoby tyle, na ile ją stać i tyle, ile wymagają nasze potrzeby?
Potrzeby są bardzo duże. Pani premier powiedziała, że budżet na armię będzie sukcesywnie zwiększany. By wydać większe pieniądze, MON musi jednak przygotować odpowiednie plany i przetargi. To wszystko wymaga czasu i nie da się tego zrobić z dnia na dzień. Natomiast doskonale rozumiemy naszą sytuację i jesteśmy zdecydowani, by odpowiednio przygotować się na zagrożenia. W ciągu ostatnich czterech lat przekonaliśmy się, że historia bardzo przyspieszyła i poważnych wyzwań jest naprawdę wiele. Chcąc zapewnić suwerenność naszej ojczyźnie musimy być gotowi do szybkiego reagowania.
p.ch.