Podczas różnych dyskusji na temat dopuszczalności bądź niedopuszczalności publicznego pokazywania seksu, nagości i erotyki niemal zawsze pojawia się argument w obronie takowych, który streścić można za pomocą słów: „Popatrzcie na Kaplicę Sykstyńską, ile tam jest nagości, a przecież jest to jedno z najważniejszych miejsc katolickiego kultu„. Powyższe zdanie czasami brzmi dla katolików niczym szach-mat, czy można wszak podważać obecność erotyki choćby i w popkulturze, jeśli w samym sercu katolickiego świata aż roi się od golizny?
Rzadko zaś da się słyszeć ze strony katolików głosy poddające w wątpliwość zasadność takowych malowideł w owym miejscu -a jeśli takowe się pojawiają, to są one ciche i nieeksponowane przez ich autorów. Coś takiego mówił np. jeden z głównych inspiratorów katolickiego tradycjonalizmu, to znaczy arcybiskup Marcel Lefebvre, jednak choć przez wiele lat byłem stałym czytelnikiem publikacji wydawanych przez założone przez niego Bractwo św. Piusa X, nie przypominam sobie, by poza książką „Oni Jego zdetronizowali” (w której bezpośrednio została przytoczona ta jego wypowiedź) zdarzyło mi się przeczytać powtórzenie tej z jego opinii w innym z wydawnictw Bractwa. Podobnie, kilka razy wyraźnie krytyczną opinię na temat zawartości Sykstyny słyszałem w kręgach założonego przez prof. Plinio Correa de Oliveira stowarzyszenia TFP, ale zawsze raczej były to zdania wypowiadane w wewnętrznym kręgu znajomych, nie zaś coś o czym pisałoby się publicznie.
Widać więc, iż wielu katolików traktuje obecność nagości w Kaplicy Sykstyńskiej jako wręcz oczywisty wyraz tego, jakie jest katolickie podejście do kwestii erotyki w sztuce, ci zaś z nielicznych wiernych, którym to się nie podoba, nie przejawiają zbyt wielkiej chęci, by swe stanowisko w tej sprawie eksponować i upubliczniać. Summa summarum powstaje więc wrażenie, iż wylewająca się z Sykstyny nagość to niekwestionowany wyraz katolickiego ducha, co jednak konsekwentnie czyni trudniejszym zwalczanie takowej w innych publicznych sytuacjach – np. kiedy słynna polska tenisistka Agnieszka Radwańska dała rozbieraną sesję fotograficzną jednemu ze sportowych czasopism, od razu pojawił się argument: „Czego od niej chcecie i tak pokazała mniej, niż uczynił to Michał Anioł w Kaplicy Sykstyńskiej„.
Kiedy jednak przyjrzymy się bliżej sprawie stosunku Kościoła do nagości, która istotnie obfituje w Kaplicy Sykstyńskiej, to możemy mieć duże wątpliwości co do tezy, jakoby stanowiła ona wyraz „katolickiego ducha” czy też, co więcej, jakoby aprobując ją, Kościół uznał tym samym za zasadne publiczne eksponowanie golizny. Zacznijmy bowiem od tego, że tak naprawdę, Kościół katolicki w swych oficjalnych aktach nie tylko, że nie uznał zasadności nagości tam zawartej, a wręcz przeciwnie zdecydowanie ją zakwestionował. Otóż, ojcowie Soboru Trydenckiego wydali następującej treści postanowienie na ów temat:
„Postaciom na malowidle w kaplicy sykstyńskiej należy dodać szaty, podobnie w innych kościołach, jeśli przedstawiają coś obscenicznego lub wyraźnie fałszywego zgodnie z dekretem z 2 sesji 9 (25) za Piusa” (patrz: Dokumenty po sesji 25/B, pkt 11).
Powyższe zaś polecenie ojców Trydentu było nawiązaniem do innego z dokumentów tego Soboru, a mianowicie dekretu „O wzywaniu, czci i relikwiach świętych oraz świętych obrazach”, gdzie w punkcie numer 9 stwierdza się, iż umieszczane w kościołach wizerunki nie powinny przedstawiać żadnej błędnej nauki ani też cechować się „bezwstydnym powabem”. Skoro więc, w nakazie „dodania szat” do postaci na malowidle w Kaplicy Sykstyńskiej powołano się właśnie na to stwierdzenie, to najwidoczniej ojcowie Trydentu uznali, iż malowidła te naruszają owe zasady (czyli pokazują błędną naukę i/albo są zdobione „bezwstydnym powabem”).
I dzięki Bogu, zarządzenie to, nie pozostało martwym prawem, ale władze kościelne zrealizowały je pod koniec XVI wieku i aż do lat 80-tych XX wieku, najbardziej intymne miejsca na wizerunkach w Kaplicy Sykstyńskiej pozostawały zamalowane.
Nietrudno zresztą znaleźć uzasadnienie dla takowego sposobu potraktowania malowideł w Sykstynie przez Sobór Trydencki. Gdy się bowiem owym przyjrzymy, to istotnie dostrzeżemy tam wiele nagości, nieraz całkowicie nieuzasadnionej kontekstem pokazywanych za jej pomocą scen, a nawet ukazanej w taki sposób, iż można mieć podejrzenia co do tego, czy ich autor rzeczywiście nie był homoseksualistą, jak tu mu się niekiedy przypisuje (nagie kobiety w Sykstynie umięśnione niczym mężczyźni, przedstawiciele płci męskiej odmalowani w swej nagości za to z dużą dbałością, etc.). Niektóre zaś ze scentam namalowanych po prostu rażą swą nonszalancją wobec Bożego Majestatu (Bóg Ojciec w szacie podkreślającej pośladki).
Tak więc, to bynajmniej nie Kościół popierał nagość w Kaplicy Sykstyńskiej, ale takową temperował przez 400 lat jej istnienia, aż do lat 80-tych XX wieku, kiedy to postanowiono, iż po kolejnych pracach konserwatorskich dokonanych w tym miejscu nie będzie już domalowanych szat do znajdujących się tam nagich postaci. Czy jednak można powiedzieć, iż owa decyzja oznaczała zmianę postawy Kościoła wobec nagości eksponowanej w Kaplicy Sykstyńskiej? Należy raczej w to powątpiewać. Ów akt nie miał bowiem charakteru doktrynalnego, ale był jednym z wielu działań administracyjnych, których za pontyfikatu każdego papieża podejmuje się w tysiącach. Nie można mówić o tego typu decyzjach, że są „nauczaniem Kościoła”, tak jak nie można mówić, iż „nauczaniem Magisterium” było powołanie tego czy innego księdza na biskupa danej diecezji albo też przenoszenie duchownych winnych skandali seksualnych z diecezji do diecezji.
Na sam koniec warto przytoczyć opinię, jaką na temat nagości w sztuce kościelnej miał wybitny znawca liturgii katolickiej, błogosławiony biskup Antoni Nowowiejski:
“Nade wszystko jednak liturgia wyklucza w utworach plastyki wszelką nagość zmysłową, cielesną. Chociaż nagość sama w sobie nie jest szkaradą i grzechem, ale że jest w skutek grzechu pierworodnego, jak na początku tego rozdziału powiedzieliśmy, przypomnieniem grzechu, oznaką hańby naszej, źródłem pożądliwości i bodźcem do grzechu, a więc i przedmiotem wstydu dla chrześcijan, stąd on ją osłania szatami i tak chce – ją widzieć w sztuce, aby mu nie była podnietą do pożądliwości zmysłowej, ale okryta przypominała ujarzmienie ciała i poczucia wstydu nauczyła. Zresztą w sztuce liturgicznej, gdzie się nadprzyrodzoność ma wyrazić, chodzi o ducha człowieka, a ten się odbija w najpiękniejszej jego części, obliczu, gdy przez resztą ciała człowiek do nierozumnej istoty należy. Wprawdzie nagości ani sobór trydencki ani postanowienia papieży nie wykluczyły bezwzględnie z obrazów, ale to dlatego tylko, że niekiedy, choć bardzo rzadko, nie jest ona moralną brzydotą, ale owszem sprawia wrażenie prawdziwego, duchowego piękna, dzieje się to w niewielu przypadkach i to z najmożliwszym ograniczeniem przy zachowaniu tych trzech warunków:
Aby nic w danym utworze umyślnie nie dążyło do obrażenia wstydliwości i wywoływania uczuć zmysłowych.
Aby wysoka świętość przedmiotu wszelką cielesność na dalszy plan usuwała.
Aby nagości wymagała treść obrazu, jak np. w diable i potępionych, lub prawda historyczna, jak w obrazach Adama i Ewy przed upadkiem dla wyrażenia niewinności, chrztu Pana Jezusa, biczowania, ukrzyżowania; przy czym stopień nagości musi być zastosowany do stopnia potrzeby użycia tego środka.
Historia uczy, jak wraz z poniżeniem wiary i moralności – nagość bezkarnie na obrazach zajmowała miejsce; ale przy podnoszeniu się wiary i życia religijnego, poczucie wstydu brało górę, nagością się brzydzono” (Cytat za: Ks. Antoni Nowowiejski, “Wykład liturgii Kościoła katolickiego”, Tom I, Warszawa 1893, s. 532 – 533).
Mirosław Salwowski