Stadion Ducha
Już samo podejście do Narodowego było intrygujące. Biało- czerwona budowla, czujesz ten sport, a pod nią rozłożeni na trawie jednodniowi pontnicy szukający odpowiedniej bramy wejściowej. Owe bramy otwarto i nagle pierwszy raz spotykamy tych, którzy towarzyszyć nam będą przez kolejne godziny, wolontariuszy uśmiechniętych, spokojnych i pomocnych. To oni poprowadzą kapłanów, którzy rozdadzą w trakcie Eucharystii komunię św. Tysiącom spragnionych spotkania z autentycznym Chrystusem
Religijny widok stadionu wprawiał w zadumę. Już od początku w trakcie różańca dostrzega się całkiem nową ,,zjawiskową zbitkę". Surowe konstrukcja Narodowego nagle ogrzane została tysiącem Zdrowaś Mario, szare boczne hale promienieją obecnością monstrancji. Niby wszystko normalnie, w przerwie tysiące ludzi biegnie po posiłek, lecz nagle nasze oczy padają na ustawione w kolejnych kontach jakoś dziwnie skupione duety. Kapłani, na siedząco i stojąco słuchali tysięcy słów. Przy barze dziewczyna wtulona w bezpieczne ramiona księdza. Obok żywym gestem inna młoda dama o trzech chromosomach coś wyjaśnia panu w sutannie, a nie opodal dalej aż czuć te chwilę gdy spowiednik kładzie dłonie na głowie tej, która jak tysiące innych szczerze grzechy swe wyznała, a w pakiecie spowiedzi dodaje ojcowski uścisk.
Kapłani , no właśnie..
Było ich ponad 500, byli różni. Dwaj biskupi, co od rama do wieczora czuwali nad owieczkami, pełni pokoju, wyzbyci teologicznej maski. Był ksiądz konferansjer, który kazał nam klaskać dla Boga i sam na oklaski nie czekał. Byli egzorcyści, którzy niczym służby specjale po cichu robili porządek z demonem terrorysta. Byli młodzi i starsi, z dynamicznym krokiem i chwilą zadumy gdy w pochyleniu stawiali krzyżyk na czułku każdego dzieciątka.
Demon
Kiedy dał o sobie znać? Zwłaszcza wtedy gdy głos zabierał o. John. Od kilku tygodni słyszymy, że kapłan ten jest oszustem co kłamie, że uzdrawiać potrafi. Ktoś od dawna chciał go wyśmiać. A on wręcz wykrzyczał, że sam nic nie potrafi. W skupieniu i pokorze prosił dobrego Boga o siłę dla tych ponad 50 tys. osób, które w niepojęty sposób potrafili zatopić się w ciszę. A w tej ciszy nagle krzyk, ryk i płacz, my bezpieczni pewni mocy z wysoka, o którą prosi pokorny Ugandyjczyk. Czy to czary- mary? Jakoś trudno do tego ryku podejść z uśmiechem. Zły był konkretny, ,,jak lew ryczący" trzymał się chorób i cierpień. Obrażał, krzyczał i.. .przegrał z mocą Tego, który nas umacnia".
A jak nas umacniał?
W Słowie, tym co z mocą o. John cytował i głosił. W Eucharystii, którą kilkuset księży sprawowało w słupieniu. W zespole -który śpiewał tak, że myśl o nagłym ataku grypy była usprawiedliwiona: ciarki, dreszcze, gęsia skórka. Piękni, młodzi, dumni z wiary, o głosach, które jakoś tak zatrzymują i nic już więcej nie trzeba.
No a cud??
Czy ktoś powstał z martwych, czy ktoś wzrok otrzymał, czy porzucił przywiązanie do nałogu i niezbędnego w życiu wózka? O. John z mocą głosił, że uzdrowienia doznał człowiek chory na wirusowe zapalenie wątroby, że kobieta niepłodna stanie się matką, że człowiek bolący się wstać nagle porzucił kule, a ten co jedynie zdjęcia na stadionie chciał robić niespodziewanie rozpoznał Chrystusa. Czy tak się stało, czy to oszustwo? Boshobora wykrzyczał wprost, ,Bóg uzdrawia ciebie TERAZ". Możemy racjonalizować, przerzucać się dowodami, ale wtedy nasza wiara jest martwa, ku radości tego, którego ryki nagle ucichły. Stadion Narodowy nie ucichł, głosy, brawa, radość, potężny szept modlitw dalej unosi się nad zamkniętym dachem. I nie potrzeba dowodu, to jest wiara, Amen i BRAWA
Błażej J. Kmieciak