Ma Pan na sobie mundur. Rozmawia Pan bardzo otwarcie. Na pewno nie zdecyduje się Pan na ujawnienie swoich personaliów?

Byłem żołnierzem rozformowanego po katastrofie smoleńskiej 36 Specjalnego Pułku Lotnictwa Transportowego. Wielu z nas, jak śp. Remigiusz Muś, było atakowanych i szykanowanych. Wielu odeszło na emeryturę. Ja jestem dalej w służbie czynnej. Wywiad z podaniem imienia, nazwiska, stopnia wymagałby zgody dowództwa, a nie wiem czy dowództwo chciałoby, aby na ten temat rozmawiać z prasą... Jeśli Pan potrzebuje oficjalnej informacji, proszę pytać rzecznika prasowego MON.

Wolę rozmawiać z Panem anonimowo...

Proszę pytać.

Znał Pan śp. Remigiusza Musia?

Chorążego Musia znałem z pracy w 36 Specjalnego Pułku Lotnictwa Transportowego. Nie była to jakaś bliska znajomość, ale spotykaliśmy się niemalże codziennie na płycie lotniska rządowego przy pracy, czyli obsłudze Jaków 40 i przy wylotach. To były kontakty czysto zawodowe, ale życzliwe, jak to pomiędzy kolegami z pułku, którzy pracują razem na płycie.

Jak przyjął Pan wieść o samobójczej śmierci kolegi?

Nie wiem czy była to samobójcza śmierć. Remigiusz Muś był jednym z głównych świadków w śledztwie dotyczącym przyczyn katastrofy smoleńskiej. Jego zeznania burzyły ustalenia MAK i Komisji Jerzego Millera. To co mówił o zejściu do 50 metrów wskazywało na sfałszowanie zapisów z czarnych skrzynek. Muś mówił też o wybuchach w Tu-154. Ale czy to było powodem jego śmierci? Skąd mam wiedzieć? To wszystko jest jednak bardzo dziwne i to nie tylko moje zdanie, ale także kolegów z byłego specpułku.

Zapytam więc o coś innego. Czy w zachowaniu śp. chorążego Remigiusza Musia dało zaobserwować się coś niepokojącego? Coś co mogłoby w dniu dzisiejszym pasować Panu do depresji, załamania, jakiegoś "przybicia", smutku?

Pamiętam dobrze chorążego. Zresztą, po wiadomości o jego śmierci cały dzień w pracy upłynał nam z kolegami na wspominaniu i zastanawianiu się nad przyczyną śmierci naszego kolegi. Wielu z żołnierzy znało go dużo lepiej niż ja. Wszyscy zapamiętaliśmy go jako wesołego i niemalże zawsze uśmiechniętego człowieka. Nigdy nie okazywał jakiś słabości, zniechęcenia czy cech człowieka ze słabą psychiką. Chcę to bardzo wyraźnie podkreślić. Cały dzień o tym rozmawialiśmy i wszyscy Remka tak właśnie zapamiętali. Taki po prostu był. Nic nie wskazywało na samobójstwo.

Nic nie przyszło Wam do głowy, że może problemy rodzinne, towarzyskie, finansowe? Znaliście go.

Remek miał wszystko. Niedawno kupił nowe mieszkanie. Miał dwie śliczne córeczki. Posiadał też coś co uskrzydla ludzi - miał mnóstwo pasji. Fascynował się przede wszystkim lotnictwem. Pamiętam jak Remigiusz kiedyś stwierdził: "nieważne ile zarabiam jako żołnierz, bo kasę to ja mam, po prostu kocham samoloty". Miał też bzika na punkcie nowinek technicznych, internetu i komputerów. Jeśli miałeś problem z komputerem lub komórką, on to zawsze naprawił lub znalazł rozwiązanie problemu. Słyszałem, że po odejściu na emeryturę zainteresował się żeglarstwem. Stąd podobno ta lina na której się powiesił czy też go powieszono.

Powiesił się czy go powieszono?

- Panie Redaktorze, skąd ja mogę to wiedzieć? Nie utrzymywałem z nim kontaktów po jego odejściu na emeryturę. Mogę jedynie powiedzieć, że zapamiętałem go jako świetnego i pogodnego faceta. Moi koledzy, którzy znali go lepiej i utrzymywali kontakty później, również nie widzieli w nim w żadnym przypadku potencjalnego samobójcy. Ale tylko tyle mogę powiedzieć. Pewnie, że jak weźmie się pod uwagę ilość tych niby samobójstw; to że wciąż w dziwnych okolicznościach giną ludzie mający wiedzę o katastrofie smoleńskiej; że po dwóch latach i pół roku robi się dopiero testy na obecność materiałów wybuchowych w tupolewie... to można się zastanawiać czy to wszystko nie składa się w jedną całość. Żołnierze na pewno takie pytania sobie stawiają. O tym mogę Pana zapewnić. Zwłaszcza żołnierze z upokorzonego 36 Specjalnego Pułku Lotnictwa Transportowego, bo to na nas próbowano zwalić winę za katastrofę. Oby to była ostatnia śmierć...

Dziękuję za rozmowę.

----------------

Remigiusz Muś był jednym z najważniejszych świadków w śledztwie ws. katastrofy smoleńskiej. Słyszał komendy wydawane z wieży w Smoleńsku, podczas przesłuchania mówił też o eksplozjach, które nastąpiły przed zgaśnięciem silników Tu-154M. Muś zeznawał, że kontroler z wieży na smoleńskim lotnisku, wydał im komendę o zejściu na wysokość 50 metrów, czyli poniżej przepisowej wysokości 100 metrów, na której podejmuje się decyzję o lądowaniu.  - Komenda ta dla nas, iła i tupolewa brzmiała: „Odejście na drugi krąg z wysokości nie mniejszej niż 50 m (po rosyjsku: »uchod na wtaroj krug nie mienie piatdiesiat mietrow«) - mówił Muś. Z opublikowanego stenogramu wynika, że kontroler miał zezwolić na zejście do 100 metrów. Zeznania Musia mogły świadczyć o fałszerstwie rosyjskich stenogramów, a może nawet zapisów czarnej skrzynki z TU-154M.

W niedzielę Remigiusza Musia odnaleziono powieszonego. Członek załogi Jaka-40, który kwestionował wyniki polskich i rosyjskich badań tragedii z 10 kwietnia, zginął w swoim domu w Piasecznie. Ciało odnalazła jego żona. Mężczyzna nie zostawił listu pożegnalnego. Osierocił dwie córeczki. Prokuratorzy błyskawicznie po zgonie Musia uznali, że nic nie wskazuje na udział osób trzecich. Dowodów na zabójstwo nie stwierdzono także po przeprowadzeniu sekcji zwłok. Kolejna tajemnicza śmierć "samobójcza"...