Niestety, w sytuacji jaką mamy obecnie obaj musimy obejść się smakiem, bo pieniądze za które moglibyśmy napełnić swoje brzuchy przeżarł jakiś urzędniczy darmozjad będący jednym z elementów państwa opiekuńczego. Co tu zresztą dużo pisać, sam pomysł zmajstrowania takiego tworu jakim jest państwo opiekuńcze to nic więcej jak próba złapania ludzi za mordy. Próba, niestety, udana bo dziś już prawie nikt nie wyobraża sobie by człowiek musiał wziąć za siebie pełną odpowiedzialność i całkowicie zrezygnować z instytucjonalnej pomocy.

 

Pomińmy jednak chwilowo trzymanie za mordy a skupmy się na kosztach nie tyle może finansowych co społecznych. Państwo opiekuńcze karmi się biedą i jest głównym generatorem tej biedy. Gdyby nie było ludzi głodnych cały system redystrybucyjny straciłby sens swojego istnienia a zatrudnieni w jego ramach urzędnicy musieliby szukać sobie innej pracy. Przecież oni nigdy do tego nie dopuszczą! Któż o zdrowych zmysłach chciałby zrezygnować z ciepłej posadki i szukać sobie roboty, w której musiałby faktycznie ciężko pracować? Istnienie jak największej grupy ludzi biednych, uzależnionych od państwowej pomocy jest w interesie tych ludzi! W teorii mają oni z tą biedą walczyć, mają pomagać ludziom wykluczonym dołączyć do reszty społeczeństwa i wziąć wreszcie sprawy we własne ręce. Urzędnik nigdy nie będzie działał w tym kierunku bo w jego mentalności jest to podrzynanie gałęzi na której siedzi. Urzędnik żyje z biedy i jakkolwiek brzmi to kuriozalnie taka jest prawda.

 

Państwo opiekuńcze demoralizuje ludzi. To prawda tak oczywista, że właściwie nie trzeba jej tłumaczyć. Ludzie, którzy mogą dostać coś za darmo przestają przestają pracować na swoją przyszłość i ograniczają się do napełnienia brzucha wspomnianą na początku zupką za pięć złotych. Po co się przejmować, po co myśleć skoro jutro, pojutrze, za tydzień, miesiąc czy rok zupka będzie. Licha bo licha, ale za darmo. Do tego trafi się czasem jakiś przypadkowy grosz i będzie można oprócz ciała nakarmić też duszę spragnioną jakimś tanim bełtem. Gdyby nagle tym ludziom odebrać zupkę to oni nie wiedzieliby co mają robić. Nikt nigdy nie nauczył ich odpowiedzialności za siebie, za swój byt. Zawsze mieli pełną michę i nawet nie próbowali sobie wyobrazić sytuacji, w której owa micha mogłaby być pusta, to przekracza ich możliwości pojmowania powodując natychmiastowe przegrzanie się synaps. Przecież im się należy, jak mogą nie dostać? Wystarczy im zapewnić lichą zupkę a odwdzięczą się wrzucając do urny głos popierający obiecującego. Dziś nikt nie odważy się powiedzieć: „koniec z darmowym żarciem, dajemy wam wędkę i krótki kurs obsługi a potem będziecie musieli radzić sobie sami” bo byłoby to gwarancją przegranych wyborów. Państwo opiekuńcze to samonapędzająca się spirala demoralizacji i biedy, która jest elitom potrzebna do rządzenia.

 

Największą jednak tragedią jaka wiąże się z istnieniem państwa opiekuńczego jest to, że zabija ono ludzki solidaryzm. W czasach, kiedy nie istniała opieka społeczna każdy niemal człowiek czuł się zobowiązany do wspomagania słabszych od siebie, samoistnie powstawały jadłodajnie czy przytułki dla sierot. Dziś większość z nas uważa, że opieka nad najbiedniejszymi należy do państwa i umywa ręce twierdząc, że przecież już zapłacili podatki. Istnieje oczywiście we współczesnym świecie cała masa charytatywnych organizacji, różnych fundacji i tym podobnych tworów. Po pierwsze jednak mają one tę samą wadę co urzędnicy oddelegowani na odcinek walki z biedą – one się tą biedą żywią i straciłyby rację bytu wraz z jej likwidacją a ludzie w nich zatrudnieni musieliby sobie poszukać innej roboty. Krótko mówiąc dublują one państwowe instytucje powodując, że urzędnicy biorący pensje pochodzące z naszych podatków mogą leżeć do góry brzuchem. Po drugie zaś organizacje te muszą stosować coraz bardziej nachalny marketing by móc zebrać pieniądze na swoją statutową działalność. Idealnym przykładem jest tutaj Jerzy Owsiak i jego Wielka Orkiestra Świątecznej Pomocy – gdyby nie wielka pompa i medialny szum może udałoby się kupić jeden inkubator i parę apteczek a nie całą górę sprzętu, który zresztą powinno zapewnić ministerstwo zdrowia. Państwo opiekuńcze sprawiło, że zamykamy się w czterech ścianach własnego życia przestając dostrzegać problemy bliźnich. Bo przecież płacimy podatki.

 

Darmowe obiady nie istnieją, ale to nie finansowe koszty tychże są najbardziej dla nas dotkliwe. Państwo opiekuńcze rozbiło nas jako społeczeństwo, stworzyło kasty, które stały się od siebie niemal całkowicie odizolowane. I nie jest to przypadkowy wynik dobrego w teorii pomysłu, to miało tak zadziałać. Podzielonym społeczeństwem łatwiej po prostu rządzić, łatwiej nim manipulować napuszczając jednych na drugich. Dziś widzimy to doskonale, człowiek zamożny w oczach klienta opieki społecznej jest niewątpliwie złodziejem, który nachapał się na ludzkiej krzywdzie, a ten biedak w oczach kierowcy mercedesa to żul, który do niczego się nie nadaje i byłoby lepiej gdyby wreszcie zapił się na śmierć. Tutaj właśnie jest cały dramat wygenerowany przez zupki za pięć złotych, które kosztują złotych pięćdziesiąt. Do tego dochodzi coraz bardziej roszczeniowa postawa wykazywana przez tych, którzy na państwowym garnuszku żyjąc chcą zasmakować czasem tego lepszego świata. Najlepiej obrazuje to hasło sprzed lat, z czasów słynnego ministra pracy, który wyleciał z PZPR za odchylenie lewicowe: „Kuroniu baranie, gdzie drugie danie”. W pewnym momencie ta bieda generowana przez państwo opiekuńcze zaczyna żyć własnym życiem i gryzie rękę, która ją karmi. To nieuniknione, ale czy ktoś się tym przejmuje? Po nas choćby potop a teraz trzeba wygrać następne wybory. Wkrójcie no panowie do zupki z pół ziemniaka więcej...

 

Alexander Degrejt