Niby-trybunał Rzeplińskiego
Przegrywając partię szachów prywatny niby-trybunał przewodniczącego Rzeplińskiego wywrócił szachownicę i zamienił grę w polityczną wolną amerykankę, w której stawką jest utrzymanie przez Polskę statusu półkolonii.
Jak bowiem inaczej określić bezpodstawne zignorowanie zasady domniemania konstytucyjności ustawy uchwalonej przez legalnie i demokratycznie wybrany Sejm? Ustawy, która obowiązuje, bo jej konstytucyjność mamy z zasady domniemywać, wymaga, by trybunał orzekał większością 2/3 głosów i w składzie co najmniej 13-osobowym. Zebrawszy się w niepełnym, 12-osobowym składzie niby-trybunał Rzeplińskiego zwyczajnie "olał" Te wymagania, udając że jest legalnie zebranym Trybunałem Konstytucyjnym. Na dodatek ogłosił, że działa na podstawie Konstytucji, która jednak mówi jedynie o 15-osobowym składzie trybunału i nie daje jakiejkolwiek furtki dla 12-osobowego składu wg widzimisię Rzeplińskiego et cons. To są po prostu bezczelne kpiny z Konstytucji.
Niezależnie od tego czy obecna ekipa nadużyła, czy nie nadużyła prawa w kwestii TK (co można dyskutować), przytoczone wyżej fakty są absolutnie bezsporne, a to oznacza że absolutnie bezspornie i bezdyskusyjnie prawa nadużywa niby-trybunał Rzeplińskiego chcący uchodzić za TK. Od sędziów TK wymaga się jednak więcej niż od polityków - im wypada jeździć po bandzie, na granicy prawa; krytyka za takie postępowanie jest dla nich zwykłym politycznym siniakiem. O od sędziów TK wymagamy jednak znacznie więcej: oczekiwalibyśmy, że będą tę granicę (gdzie kończy się owa banda) rzetelnie i bezstronnie określać. Dla nich jazda po bandzie, na granicy prawa powinna być w normalnej rzeczywistości poważnym nadszarpnięciem reputacji, natomiast wypadnięcie za bandę, owe bezczelne kpiny z Konstytucji powinny być całkowitą prawną kompromitacją.
Tak. Walka o publikację orzeczenia obarczonego takimi wadami jest totalną kompromitacją sędziów z sitwy Rzeplińskiego, Komisji Weneckiej i wszystkich prawników którzy jej bronią. A że jest ich tak wielu? To jedynie świadczy o totalnej zgniliźnie jaka toczy wymiar sprawiedliwości i środowiska prawnicze. Ten i inne niewygodne dla nich fakty członkowie i poplecznicy niby-trybunału Rzeplińskiego zagadują wielostronicowym uzasadnieniem, jak to zwykle czynią ci, którym brakuje argumentów. Śmiałości dodaje im wsparcie wszystkich środowisk zainteresowanych utrzymaniem status quo ante, czyli wychwalanej pod niebiosa, przeżartej zgnilizną III RP.
Jednak niby-trybunał Rzeplińskiego nie mógł zachować się zgodnie z Konstytucją, ponieważ byłoby to niedopuszczalną i niewyobrażalną porażką "niezawisłego" i "obiektywnego" przewodniczącego i jego niby-trybunału, ich POnowoczesnych wspólników i popleczników, porażką całej III RP. Dlatego uznawszy wywrócenie szachownicy za jedyne wyjście, jej obrońcy idą w zaparte strasząc Prezydenta i rząd Trybunałem Stanu, choć ci zasłużyliby na niego, właśnie słuchając wskazówek opozycji. Gwałcąc prawo szantażują demokratycznie wybraną władzę zagranicznymi sankcjami politycznymi i gospodarczymi, a nawet interwencją, co ustawia ich na pozycji nowej Targowicy.
Ową opozycję i afiliowany przy niej niby-trybunał wspierają czołowi politycy UE (ze specjalnym udziałem polityków niemieckich) z przewodniczącym Komisji Europejskiej Jean-Claude Junckerem na czele. Co więcej, jako strona w tym sporze pojawiają się nawet amerykańscy senatorzy. Wszystkich ich rzekomo motywuje chęć obrony zagrożonej w Polsce demokracji i praworządności. Skąd zatem to uparte ignorowanie demokratycznego mandatu obecnej władzy i przytoczonych na wstępie argumentów prawnych? Skąd to dopatrywanie się nadużyć w działaniach rządu i ślepota na nadużycia opozycji i TK? Co motywuje ich naprawdę? Światło na to zaangażowanie rzucają informacje z Gazety Wyborczej, której trudno zarzucić uprawianie "PiSowskiej propagandy".
Prawdziwe motywy "obrońców demokracji"
"Nawet 46 mld zł rocznie mogą pozbawiać polski budżet korporacje unikające płacenia podatku CIT - wynika z raportu dla Komisji Europejskiej." - czytamy w artykule Artura Kiełbasińskiego pt. " Tracimy miliardy przez zagraniczne holdingi. Wielkie omijanie CIT" z 29.09.2015 r.
"Ponad 340 międzynarodowych firm przez lata korzystało z dogodnych umów z luksemburskim fiskusem, które redukowały im podatek CIT - czasem nawet poniżej 1 proc. Takie wabienie korporacji siłą rzeczy odbywało się kosztem innych krajów UE, które traciły wpływy podatkowe. ... Polska przez takie działania - jak wynika z raportu - traci rocznie ok. 46 mld zł. Dla porównania - 38 mld zł kosztuje utrzymanie całej armii w 2015 r."
Dla pełniejszego porównania dodajmy jeszcze, że koszty programu 500+ w 2016r. szacuje się na około 17 mld zł, czyli nieco ponad 1/3 szacowanych strat budżetu. Sama Gazeta określiła wyniki tego raportu jako zatrważające.
"Płacenia podatków unikają głównie międzynarodowe korporacje, uderza to pośrednio w polskie firmy - pisze dalej Gazeta - Holdingi dysponujące dodatkowymi pieniędzmi mogą stosować ceny dumpingowe i destabilizować rynek, a rodzima firma, uczciwie płacąc podatki, jest na straconej pozycji - mówi "Wyborczej" prof. Dominik Gajewski, ekspert w budowaniu strategii przeciwdziałania międzynarodowemu unikaniu opodatkowania."
"Przez ostatnie kilka lat PKB konsekwentnie rośnie, a wpływy z CIT maleją (np. w 2008 r. wyniosły ok. 27,1 mld zł, w 2012 r. - ok. 25 mld zł, a w 2014 r. - ok. 23,2 mld zł - PAP). To o czymś świadczy. ... A Ministerstwo Finansów wydaje się bezradne." - cytowała Gazeta prof Gajewskiego w innym artykule ("Gajewski: PKB rośnie, a wpływy z CIT maleją, bo holdingi unikają opodatkowania", wyborcza.biz/biznes, 29.07.2015)
Dane unijnego raportu potwierdza raport opracowany przez Global Financial Integrity, organizację non profit, nastawioną na badanie i ujawnianie nielegalnych przepływów finansowych jako przyczyny rozprzestrzeniania się ubóstwa i przestępczości, w tym terroryzmu. W raporcie podano szacunkowe dane drenażu kapitału w latach 2004-2013: 2004 - 4,9 mld. dol.; 2005 -2,1; 2006- 0,7; 2007 - 3,9; 2008 - 13,0; 2009 - 10,4; 2010 - 13,5; 2011 - 15,1; 2012 - 9,7; 2013 - 16,8 mld dol. Średnio w tym okresie daje to kwotę 9 mld dolarów rocznie co plasuje Polskę na 20 miejscu w świecie, najwyżej spośród wszystkich krajów UE, przed Białorusią.
"Na pewno jesteśmy krajem, który pozwala na agresywną optymalizację opodatkowania, międzynarodowe holdingi to wykorzystują"- stwierdza prof. Gajewski dla GW. To spuszczanie krwi polskiej gospodarce tak jednak korzystne dla zagranicznych koncernów, trwające jak widać przez cały okres rządów PO zostało zagrożone wyborczym zwycięstwem stronnictwa zapowiadającego pilnowanie gospodarczych interesów Polski. To wyjaśnia furię zachodnich polityków i ich determinację by utemperować polskie mrzonki o suwerenności. Dla takich kwot warto rozpętać pod dowolnym pretekstem nagonkę przeciwko demokratycznie wybranemu rządowi. Niewielki procent z takich kwot starczy na zaspokojenie ambicji rodzimej Targowicy, która nie może się doczekać powrotu do roli zarządców nadzorujących niezakłócone i bezkarne dojenie polskiego bantustanu pod berlińsko-brukselskim protektoratem. Zachodnioeuropejscy politycy w odróżnieniu od polskich (opcji III RP) wiedzą czyich interesów mają pilnować. Którzy? Poszukajmy w "Gazecie Wyborczej".
Zarzuty wspierania drenażu kapitału już dawno stawiano przewodniczącemu Komisji Europejskiej, Jean-Claude Junckerowi. W artykule Tomasza Bieleckiego "Luksemburg rajem podatkowym kosztem państw UE. Juncker w opałach" (wyborcza.pl, 06.11.2014). Gazeta powoływała się na amerykański ośrodek "International Consortium of Investigative Journalists" wspierany przez brytyjski "The Guardian", niemieckie "Süddeutsche Zeitung" oraz irlandzki "The Irish Times".
Tzw. Luxemburg leaks "dokumentowały działania luksemburskiego biura firmy PricewaterhouseCoopers pomagającego w negocjowaniu umów podatkowych między korporacjami a fiskusem Wielkiego Księstwa Luksemburga. [...] Trudno wyobrazić sobie, że o luksemburskich (i zgodnych z miejscowym prawem) praktykach nie wiedział wieloletni (1995-2013) premier Jean-Claude Juncker" - podsumowywała Gazeta.
Jak widać głęboka miłość do demokracji i gorliwość w jej obronie znajduje banalne wyjaśnienie w doglądaniu interesów Wielkiego Księstwa Luksemburga bądź koncernów, które potrafią sie odwdzięczyć politykom, albo które należy popierać choćby dlatego że są niemieckie (patrząc z perspektywy Schulza lub Oettingera). Tego typu zależności wyjaśniają gorliwość Komisji Europejskiej (pod przewodnictwem Junckera) w atakowaniu Polski czy furię Verhowstadta nie mogącego się doczekać kiedy Komisja Wenecka "dokopie" Polsce i dające do myślenia jego przekonanie że to zrobi.
Amerykańska troska o Polską demokrację
Podobną "troskę o demokrację" w Polsce okazało trzech amerykańskich senatorów: republikanin John McCain oraz demokraci Dick Durbin i Ben Cardin, którzy napisali w liście do Beaty Szydło, że "niepokoją ich działania polskiego rządu zagrażające niezależności mediów i TK", które "psują wizerunek Polski jako wzorca przemian demokratycznych". Okazuje się, że wszyscy trzej pobierali dotacje od Raytheona (McCain 52,3 tys dol w latach 2001-2010r.; Durbin 16,7 tys. dol w latach 2009-2014r.; Cardin 5 tys. dol w 2014r.).
Media donosiły, że według ostatnich propozycji Raytheona postawionych polskim negocjatorom 3-4.11.2015, a więc tuż przed powołaniem rządu Beaty Szydło kontrakt na rakiety Patriot miał opiewać na 47 mld. dol zamiast 16 (z możliwością powiększenia do 60 mld), a pierwsze jego elementy miały być dostarczone nie w 2016r. a w 2024. Co więcej system Patriot jest już obecnie przestarzały o czym mają świadczyć m.in. zamiary Niemiec wymiany Patriotów na inny amerykański, ale nowocześniejszy system MEADS.
W tym kontekście "troska o demokrację" ze strony Amerykanów również jawi się jako szantaż narzucający Polsce status półkolonii, która ma obowiązek kupować niepełnowartościowe produkty po zawyżonych cenach. Zawyżone ceny wymuszone szantażem bądź korupcją decydentów to więcej niż wyprowadzanie (zakładamy że uczciwie zarobionego) kapitału - to według angielskiego określenia "highway robbery" - rozbój na drodze, gospodarczy bandytyzm wykorzystujący słabszą pozycję i/lub skorumpowanie elit politycznych danego kraju.
Taka postawa amerykańskich polityków może w znaczący sposób wpłynąć na tradycyjnie pozytywne nastawienie Polaków do Ameryki i stawia na porządku dziennym kwestię, czy obecna (i nadchodząca) administracja USA będzie chciała nawiązywać do tradycji Ronalda Reagana i jego idei wyzwolenia zniewolonych narodów spod moskiewskiego jarzma czy do tradycji Franklina D. Roosevelta i jego jałtańskiego zdradzieckiego kontraktu sprzedającego narody Europy Środkowo-Wschodniej w sowiecką niewolę. O przyjaźń z taką Ameryką nie tylko nie warto, ale nawet nie należy zabiegać.
Czy Polacy mogą wybić się na niepodległość?
No a co z Polskim politykami? Przecież oni też mogą dbać o polskie interesy tak jak Juncker o luksemburskie , Schulz o niemieckie, a McCain o amerykańskie. No właśnie. Tu jest problem: mogą, ale jak widać nie muszą. Zgoda na gigantyczny drenaż kapitału to tylko jeden z przejawów klientystycznej polityki dławiącej możliwości rozwojowe Polski i zamieniającej formalnie niepodległe państwo w bezkarnie eksploatowany bantustan niskich płac i ucieczki na emigrację milionów młodych Polaków i Polek, braku pieniędzy na służbę zdrowia i emerytury, trudności realnego wybicia się polskich firm. Bantustan zasłonięty eleganckimi korporacyjnymi wieżowcami i niedostrzegany przez tych, którym udało się w nich załapać na pracę.
Lista podejmowanych wbrew interesom Polski działań bądź zaniechań jest długa i nie kończą jej zakupy niepełnowartościowego sprzętu dla wojska. Źle wynegocjowane umowy gazowe z Rosją, odpuszczenie sprawy Nord Stream I i II, dywersyfikacji dostawców gazu oraz sprawy zbyt płytkiego korytarza wodnego do Świnoujścia, rezygnacja z przekopania kanału na Mierzei Wiślanej dającego nam nowy port w Elblągu, gorszy status bezpieczeństwa militarnego w NATO, pokorna zgoda na przyjęcie zagrażających naszej cywilizacji imigrantów, śledztwo smoleńskie, w którym polskie władze były najlepszym adwokatem Rosji i najgorszym adwokatem Polski itd, itp... A przecież drenaż kapitału, czy to za granicę, czy do kieszeni postkomunistycznych właścicieli III RP zaczął się już u jej zarania programem Balcerowicza, z zasady zaprojektowanym jako narzędzie do okradania budżetu i tak też zaprojektowano prywatyzację z Programem Powszechnej Prywatyzacji na czele. Listę takich działań można ciągnąć długo począwszy od spraw zasadniczych po jednostkowe jak zakup Pendolino, którego "fajność" (nie dla wszystkich oczywista) ma nam przesłaniać niewspółmiernie wysoką cenę.
Wszystko to odbywało się pod ochronnym parasolem dezawuowania i szyderstw z każdego działania i każdego głosu w obronie polskich interesów - gospodarczych, politycznych czy wizerunkowych. Każdy krok w tym kierunku, każda myśl była z góry ośmieszona i opluta: to mrzonki, tego się nie da zrobić, to głupie potrząsanie szabelką. O swoje interesy może zabiegać każdy, tylko nie Polska i Polacy. My mamy trwać w postawie pokory i uległości, zaś nasze "elity" służalczo ograniczać swoje poczynania to tego, na co pozwolą protektorzy bantustanu zwanego czasem kondominium. Dzięki temu mogą być "elitami". Utrzymanie Polaków w tej postawie wspiera zgodna współpraca w ogłupianiu i poniżaniu Polaków tzw. mainstreamowych polskojęzycznych, ale w znacznej części zagranicznych, w większości niemieckich mediów.
Tak wyglądała polityka pod hasłem "by żyło się lepiej". Komu? Ościennym mocarstwom, zagranicznym korporacjom i zapraszającym ich do grabienia Polski skorumpowanym politykom i aferzystom. Dokładnie według recepty Wałęsy jako guru III RP, że najlepiej zarabia się na głupocie. Czyjej? Chyba Polaków, którzy za taką polityką i takimi politykami głosowali. W ten sposób trwało "państwo istniejące teoretycznie" i "teoretycznie" dbające o interesy swoich obywateli.
Teraz, wobec zagrożenia podstaw "kamieni kupy" sprzedawanej Polakom pod marką III RP, wobec kompromitacji jej twórców i obrońców, stawia się na piedestale sędziów TK jako rzekomo niepodważalne i bezstronne prawnicze i moralne autorytety, chociaż jak na dłoni widać jak bardzo są politycznie zaangażowani we współpracę z protagonistami III RP w jej obronie. Pokazuje się jako autorytety sędziów, którzy sami łamiąc Konstytucję, zarzucają to swoim adwersarzom, niczym złodziej, który krzyczy "łapaj złodzieja". Furia i jazgot sięgają zenitu, gdy podejmuje się działania by ukrócić proceder okradania Polski podtrzymujący jej status bantustanu. Ten rozlegający się wszędzie wrzask o łamaniu prawa i demokracji ma zagłuszyć racjonalne argumenty prawne i zbić polityczne racje za obroną polskich interesów. Ma onieśmielić każdego, kto śmiałby pomyśleć, że może być inaczej niż było. Ma nas odwieść od zerwania z zakłamaną i złodziejską III RP.
W starciu obecnej ekipy rządzącej z niby-trybunałem Rzeplińskiego nie chodzi o rzekome zagrożenie demokracji ze strony PiS, ale o wybicie się Polski na rzeczywistą niepodległość, tak by mogła ona zapewnić godną przyszłość następnym pokoleniom Polaków. Jedno jest pewne: ze stronniczym trybunałem, podobnie jak z podobnie stronniczą Komisją Wenecką czy Komisją Europejską nie wygra się na żadne prawne argumenty, bo o ich opiniach i orzeczeniach decydują przede wszystkim racje polityczne i gospodarczo-mafijne. Jest to zatem starcie polityczne, a nie prawne, zaś jego wynik będzie zależał od tego, czy zdecydowana większość Polaków opowie się za niepodległą Polską, czy za jej atrapą przykrywającą bantustan reklamowany jako demokratyczne państwo prawa (i sukcesu) przez zdeprawowanych polityków oraz sprzedajne i ogłupione celebryckie "autorytety".
Polacy muszą zatem niepodległości chcieć i za nią zagłosować, a przede wszystkim muszą odczuwać jej potrzebę i dostrzec gdzie ona jest, a gdzie jej nie ma. Muszą zdobyć się na niepodległość mentalną. Czy większość Polaków jest do tego zdolna?
Grzegorz Strzemecki