Nie, nie będę pisał o tym, że to znak nadchodzącej Paruzji czy globalnej Apokalipsy. Znaki tego typu, jak orkany, zdarzają się w każdym pokoleniu, podobnie jak inne znaki zwiastujące – wedle Ewangelii – czas Powtórnego Przyjścia Pana. Ojcowie Kościoła wskazują, że w ten sposób Bóg utrzymuje nas w czujności, i skłania do tego, byśmy zawsze byli gotowi na Paruzję, na spotkanie z Chrystusem.
Ale oczekiwane na Paruzję nie powinno nam przesłaniać także tego, że zanim ona nadejdzie to większość z nas stanie przed Chrystusem, po własnej śmierci. To, że ona nastąpi jest absolutnie pewne, i dobrze by było, żebyśmy byli na nią przygotowani. Ale my, tak jak ludzie wszystkich czasów, nie chcemy o tym myśleć. Wydaje nam się, że będziemy żyć wiecznie, że jesteśmy autonomiczni, i że przyroda czy choroba nam nie straszna. I dopiero zwyczajny, wcale nie tak wielki, atak zimy, połączony z wiatrem, pokazuje, że z tego, że rano wyszliśmy do pracy, wcale nie wynika, że wrócimy wieczorem do domu. Na mojej trasie powrotów z pracy do domu, tam gdzie zawsze jadę z dziećmi, był wczoraj wypadek. Ktoś wjechał samochodem pod tramwaj. Kierowca zginął na miejscu. I nikt nie da nam pewności, że w taki lub inny sposób, ale to samo nie przydarzy nam się dzisiaj. Z powodu załamania pogody, śliskiej nawierzchni, albo dlatego, że sopel spadnie nam na głowę.
Śmierć zaś jest dla nas, w naszym codziennym życiu, końcem naszego świata. Ona kończy naszą drogę i stawia nas wobec Sądu. Nic już nie możemy zmienić. I dlatego warto być na nią przygotowanym. Codziennie. Taka jest droga mądrości. I to nie tylko chrześcijan, ale także klasycznych Greków, dla których filozofia była zawsze przygotowaniem się na śmierć.
Tomasz P. Terlikowski