Zachęcony radosnym, a nie ponurym przeżywaniem patriotyzmu poszedłem zobaczyć tak promowaną ostatnio w mediach inicjatywę „Orzeł może”. Nad Placem de Gaulle'a przeleciał wojskowy helikopter zrzucający gawiedzi ulotki z tekstem: „To ja Orzeł. Spadłem z nieba. Uśmiechu mi w Polsce trzeba!” Ludzie się na nie rzucali, bo były do wymiany na nagrody. Na platformie na starym Jelczu jechali celebryci z Trójki, którzy grali i śpiewali i zachęcali do tego, aby iść w marszu. Niestety, dominowały nie flagi narodowe czy nawet chorągiewki, ale rozdawane fioletowe okulary i fioletowe balony czy również fioletowe chorągiewki z logo radia.
Miałem niestety wrażenie, jakbym jednak brał udział w jakimś fioletowym partyjnym czynie czy pochodzie, w którym prym wiedzie redakcja Trójki, a jej pracownicy nieśli transparenty na czele pochodu. Bo tak było. W tle twarzą „Wyborczej” był Jarosław Kurski, a z obiecywanych rzesz aktorów zaledwie Mateusz Damięcki i Wojciech Malajkat, czyli w sumie słaba reprezentacja salonu. Był oczywiście charakterystyczny Marek Niedzwiecki.
Przy pomniku Kopernika facet z zielonym ptakiem na ręku (o którym mówił, że to orzeł karaibski) zrobił konkurs: czyją twarz na plakacie trzyma w dziobie jego orzeł-kukiełka (Anny Dymnej, Marka Niedźwieckiego, Piotra Polka czy Donalda Tuska). Wyszło, że Niedzwieckiego, choć z czasów niemowlęcych. Ludzie się cieszyli, jedli cukierki rozdawane przez dziewczyny z Wedla. Trzeba przyznać, że na marszu była też widoczna opozycja: czterech dzielnych chłopaków z „Gazety Polskiej” miało dwa transparenty, o które próbowano się z nimi szarpać. Był też pan protestujący przeciw Tuskolandowi samotny pan, a także chłopak z dziewczyną z dwoma symbolicznymi obrazkami „Ożeł Morze”. Jak to określili „takich, w stylu prezydenckim”.
Pod Pałacem Prezydenckim Bronisław Komorowski przemówił do narodu, lekko i przyjemnie, za co otrzymał zegarek z orłem. Wystawiono też orła z białej wedlowskiej czekolady, helikopter dwukrotnie rozrzucił ulotki, ludzie zaczęli wymieniać ulotki na gadżety i rozchodzić się do domów.
Zapytana przez ze mnie pani, dlaczego jej pies ma przywiązaną narodową flagę powiedziała, że to nie jest martyrologia. Gdy zwróciłem uwagę, że jednak za nią Polacy oddawali życie przyznała, że może faktycznie „lepsza byłaby dla psa rozetka”. Flagi narodowe na marszu można było policzyć na palcach jednej ręki.
Podsumowując: tożsamości narodowej mało, ale promocji Trójki i Prezydenta Komorowskiego dużo. I chyba o to w tej szopce chodziło.
Jarosław Wróblewski