Te pedofilskie wypowiedzi Cohn-Bendita stały się słynne w kwietniu tego roku, gdy polityk otrzymał prestiżową nagrodę Theodora Heussa, przyznawaną za wybitne osiągnięcia na polu polityki. W Niemczech rozgorzały protesty, którym towarzyszło ujawnienie różnych innych ekscesów prominentnych polityków Zielonych.
Kilka dni temu politologowie z Getyngi Franz Walter i Stephan Klecha opublikowali na łamach „Frankfurter Allgemeine Zeitung” wstępne wyniki badań nad historią powiązań partii Zielonych z ruchem pedofilskim. Okazało się, że pedofilia w latach 80-tych była czymś swobodnie dyskutowanym na forum partii; czymś, co cieszyło się zagorzałym wsparciem dużej grupy zboczeńców oraz przyjazną akceptacją osób na kierowniczych stanowiskach. W dodatku pedofilię propagowali także dzisiejsi politycy liberalnej FDP.
Przekroczyć niedopuszczalne granice
Jak doszło do tego, że pedofile cieszyli się taką aprobatą lewackich ugrupowań niemieckich? Zdaniem badaczy Waltera i Klechy, wszystko zaczęło się w 1968 roku. Ówczesna rewolucja seksualna wybuchnęła z taką siłą, że wiele osób – można rzec – wyniosła poza granice tego, co dopuszczalne nawet w dyskusji. W 1977 trzech Francuzów oczekiwało na wyrok w procesie o molestowanie dwóch nastoletnich dzieci. Solidaryzowal i się z nimi liczni intelektualiści francuscy, min. Jean-Paul Sartre, Simone de Beauvoir, Louis Aragon, Catherine Millet, André Glucksmann, Jack Lang a także późniejszy minister Sarkozy’ego, Bernard Kouchner. Lewicowy ruch „Libération” nazywał seks z dziećmi „prawdziwą społeczną misją”. W tej atmosferze wypowiedzi Cohn-Bendita i jemu podobnych nikogo nie szokowały. Zaraza niebawem przeniosła się z Francji do Niemiec. Dziś politycy Zielonych stanowczo odcinają się od pedofilskich korzeni partii. Fronda informowała niedawno o zeznaniach dwóch mężczyzn, którzy w latach 80-tych byli jako dzieci molestowani w jednej z komun mieszkalnych Zielonych. Obecny przewodniczący partii, Cem Özdemir, jak donosiły niemal wszystkie niemieckie gazety, „był zszokowany” i kompletnie zaskoczony doniesieniami. Natychmiast gorąco poparł badania związków jego partii z ruchem pedofilskim i stanowczo odciął się od jakichkolwiek związków ze zboczeńcami.
Cem Özdemir niewątpliwie kłamał,. Nie mógł być specjalnie zaskoczony ujawnieniem ekscesów, bo pedofilia u Zielonych była tematem – jak powiedział Cohn- Bendit w wywiadzie dla Spiegla – na porządku dziennym. W 1980 roku Zieloni na zjedździe partyjnym wystosowali oficjalne żądanie usunięcia dwóch paragrafów z prawa niemieckiego, które zabraniają kontaktów seksualnych z dziećmi. Zieloni chcieli, by znieść wszelkie ograniczenia wiekowe. Powstała nawet partyjna grupa robocza „Geje i pederaści” finansowana z budżetu partyjnego. Grupę rozwiązano dopiero w 1987 roku. A co z samym żądaniem legalizacji pedofilii?
Według badaczy z Getyngi, w zawoalowanej wersji ten postulat utrzymał się w partii aż do 1993 roku. Przewodniczący Özdemir jest członkiem Zielonych od 1981, jak mógł więc o tym nie wiedzieć? Trzeba ponadto przyznać, że ustalenia badaczy są jeszcze wstępne i nadzwyczaj ostrożne. Przypomnijmy, co uchwalili Zieloni wraz z SDP i Lewicą w 2010 roku. Zgłosili mianowicie zmianę ustawy o dyskryminacji tak, by ta chroniła wszystkich ze względu na „tożsamość seksualną”. Zasadniczo rozumie się pod tym gejów, lesbijki i transseksualistów. Jednak w wywiadzie dla Deutsche Welle z 2009 r. niemiecki psycholog i psychoterapeuta Jorge Ponsenti mówił, że wg nowych klasyfikacji amerykańskich psychologów, pedofilia może być nie tylko chorobą, ale i tożsamością czy orientacją seksualną. Orientacją jest wówczas, gdy osoba nie wciela w życie swojego pożądania dla dzieci. Wg Konstantina Marscha z Niemieckiego Instytutu na rzecz Młodzieży i Społeczeństwa, takie postawienie sprawy zostawia Zielonym furtkę, by uznać pedofilię za jedną z „normalnych” orientacji, tak jak np. homoseksualizm.
Dobra i zła pedofilia?
We wczesnych latach 80-tych wielu pederastów starało się wprowadzić rozróżnienie między „dobrą” a „złą” pedofilią. Volker Beck, niezwykle aktywny działacz homoseksualny i słynny parlamentarzysta Zielonych, nazwał w wywiadzie dla Die Welt swoje dawne poglądy na temat „dobrej” pedofilii „wielkim błędem”. W 1988 ukazała się zbiorowa praca „Kwestia seksualności pedofilskiej” (niem. „Der pädosexuelle Komplex”), w której czytamy następujące słowa V. Becka: „Depenalizacja pedofilii, wobec obecnego stanu karalności na całym świecie, jest pilnie konieczna”.
Szanowany dziś polityk twierdzi, że nigdy nie napisał takich słów i że wydawca książki, socjolog Joachim S. Hohmann, zmienił jego oryginalną wypowiedź. Można zasadnie pytać, cóż innego miałby teraz mówić Beck? Na jego obronę należy przytoczyć opinię Volkmara Siguscha, który twierdzi, że w książce „Kwestia seksualności pedofilskiej” pojawił się wywiad, jakiego nigdy nie udzielił. Wywiad ten dotyczył kwestii medycznych i nie ma powodu, bu Sigusch miał się go dziś wstydzić.
Jednak inni niemieccy politycy zamieszani w aferę pedofilską robią to samo, co Beck, czyli stanowczo zaprzeczają, jakoby rzeczywiście propagowali pedofilię. Wspomniany Daniel Cohn-Bendit utrzymuje, że jego książka i wypowiedź w telewizji były „prowokacją” i „głupim żartem”. Czy na pewno? W tym roku partia FDP opublikowała cytat z pisma „Pflasterstrand” z 1978 roku, którego Cohn-Bendit był wówczas redaktorem. Anonimowy autor pisze w nim: “W zeszłym roku uwiodła mnie sześcioletnia dziewczynka. To był jedno z najpiękniejszych przeżyć, jakie miałem, nie do opisania. Pierwszy raz nie skończyłem zbyt wcześnie”. Być może Cohn-Bendit faktycznie nigdy nie dopuścił się aktów pedofilskich. Na swoją obronę przytacza fakt, że nigdy nie zgłosiła się do sądu żadna „ofiara” jego nadużyć, a jego dawni wychowankowie wciąż utrzymują z nim kontakt. Nie ma jednak wątpliwości, że polityk – dziś po raz trzeci z rzędu europoseł – jawnie akceptował pedofilię.
Steinbach kontra Cohn-Bendit
Sami Niemcy zresztą nie wierzą Cohn-Benditowi. Gdy otrzymywał nagrodę Theodora Preussa rozgorzały ostre prostesty, a w Internecie został wprost zrównany z ziemią. Politycy rządzącej CDU wielokrotnie wzywali go do ustąpienia. Ostatnio Erika Steinbach wezwała go do pójścia w ślady Dagmar Döring, dziś 53-letniej polityk liberalnej FDP, która niedawno wycofała swoją kandydaturę w tegorocznych wyborach do Bundestagu. Okazało się bowiem – jak wykryli badacze z Getyngi – że w młodości fascynowała się ruchem pedofilskim, a z jej ówczesnych słów wynika, że mogła dopuszczać się nawet czynnej pedofilii. W książce „Pedofilia dzisiaj” z 1980 roku Döring opowiadała o „długim, seksualnie intensywnym związku z pewną dziewczynką”. Polityk miała wówczas odczuwać, że „nie może jej zaspokoić żaden mężczyzna ani żadna kobieta, ale wyłącznie dziecko, w szczególności dziewczynka”.
Dagmar Döring twierdzi dziś, że to wszystko było fikcją, jakkolwiek nie zaprzecza, że fascynowała ją pedofilia i wówczas uważała ją za coś dopuszczalnego. Dziś jako żona i matka trojga dzieci stanowczo odcina się od takich poglądów i nazywa je „czymś zupełnie nieakceptowalnym” i „wielkim błędem”.
„Zieloni jedyną nadzieją dla pedofilii”
Kurt Hartmann, były członek wspomnianej grupy Zielonych „Geje i pederaści” mówił „Die Welt”, że w początku lat 80-tych „Zieloni byli jedyną nadzieją dla pedofilii”. Wedle słów innego członka Zielonych, Markusa Schnapki, partia ta była jedyną platformą polityczną, na której dozwolone były dyskusje na wszelkie tematy, gdzie indziej – surowo wzbronione. Schnapka zrzuca odpowiedzialność za hasła pedofilskie na karb wielkiego chaosu, jaki panował u Zielonych. W początku lat 80-tych zdarzało się, że radykalni zwolennicy pedofilii i zniesienia przymusu edukacji, tzw. Stadtindianer („Indianie z miasta”) wpadali nagle na podium, przewracali stoły i nawoływali do legalizacji seksu z dziećmi. Politolog Lothar Probst mówił „Spieglowi”, że wówczas postulat legalizacji pedofilii był pewną skrajnością, która pojawiła się na marginesie walki o „swobodę seksualną”.
Zdaniem badacza Waltera Franza, chociaż w początkach takie postulaty były powszechnie akceptowane, to już w połowie lat 80-tych zaczęła się ich marginalizacja, którą zapoczątkował zwłaszcza ruch feministyczny reprezentowany przez Alice Schwarzer. Zdecydowanego rozbratu z pedofilami mieli też dokonać homoseksualiści, którzy wcześniej pełnili wprost przeciwną rolę. Już po wyborach do Bundestagu w 1983 roku problemy wolności seksualnej przestały grać pierwsze skrzypce w programie politycznym Zielonych. Zastąpiły je zagrożenia niesione przez broń jądrową. Od środowisk pedofilskich oficjalne organy partii zaczęły się stopniowo odcinać. Pomimo tego głosy zboczeńców całkiem nie ucichły. Tuż po wyborach, na kongresie partyjnym pod naciskiem wspomnianych „Indian z miasta”, ogłoszono, że obecne prawa dot. seksualności dzieci i młodzieży wprowadzają dyskryminację i powinny zostać zdecydowanie zliberalizowane.
Jednak już w 1985 roku Herber Rusche, pierwszy jawnie homoseksualny deputowany do Bundestagu, wyraźnie zaznaczył, że wśród Zielonych nie ma miejsca dla pedofilów. Niebawem dołączyła do niego wspomniana feministka Alice Schwarzer i lewicowy seksuolog Günter Amendt, którzy oskarżyli pedofilów o to, że nie zależy im na dobru dzieci, ale że są „zafiksowani na nieletnich”. W 1987 rozwiązano Grupę Roboczą „Geje i Pederaści”. Jednak, jak pamiętamy, propozycje obniżenia dopuszczalnego wieku inicjacji seksualnych zostały utrzymane w programie partii aż do 1993, a więc do momentu połączenia się z Bündnis 90.
W wyborach do Bundestagu w 2009 roku Zieloni uzyskali 10,9%, w wyborach do Europarlamentu – 12,1%. Sondaże publikowane regularnie przez Frankfurter Allgemeine Zeitung dawały Zielonym jeszcze na początku tego roku ok. 15% poparcia w nadchodzących wrześniowych wyborach parlamentarnych. Jednak po ujawnieniu pedofilskich skandali w partii poparcie stopniowo spada i na chwilę obecną wynosi 12%. To dobra tendencja, ale dwunastoprocentowe poparcie oznacza, że niemal co ósmy Niemiec chce głosować na partię, która mimo szumnie brzmiących deklaracji, w rzeczywistości nie odcięła się od takich osób jak Daniel Cohn-Bendit czy Volker Beck. Za naszą zachodnią granicą mieszka ponad 9 milinów ludzi, dla których skandale pedofilskie nie są wystarczającym powodem, by przekierować swoje głosy. Uważajmy, by ta zaraza relatywizmu nie dotarła także do nas.
Paweł Chmielewski
Na zdjęciu Daniel Cohn-Bendit/ Dontworry/Wikimedia Commons