- Na świecie służby specjalne zatrzymują zamachowców głównie po realizacji. W Polsce nasze służby specjalne zrobiły to wcześniej, zrobiły to z wyprzedzeniem, nie dopuszczając do niebezpiecznego zdarzenia. I chwała za to służbom - powiedział o sprawie Brunona K. Artur Wrona, szef Prokuratury Apelacyjnej w Krakowie.

 

Chociaż samozachwyt nie jest dobrym towarzyszem pracy służb, przedstawiciele Agencji Bezpieczeństwa Wewnętrznego odtrąbili kolejny sukces. W opinii ekspertów dosyć wątpliwy. - Kawał roboty wykonała policja, natomiast Agencja przejęła sprawę i zrobiła z tego operację specjalną, mającą na celu spreparowanie pewnych zachowań przestępczych, aby odtrąbić sukces – mówi nadkom. Dariusz Loranty, wieloletni pracownik Wydziału ds. Terroru Kryminalnego i Zabójstw Komendy Stołecznej Policji.

 

Zdaniem b. negocjatora policyjnego takie operacje są potrzebne i nie powinny stanowić żadnego novum. Ale czy mieliśmy do czynienia z rzeczywistym zagrożeniem, jak przedstawiają to funkcjonariusze ABW? - Tak się pracuje, tak się robi i tak być powinno, ale efekty mogą być różne. Prawdopodobnie ten człowiek wpadł w sidła, które sprowokowały jego następne zachowanie, ale szczerze wątpię w informacje o zorganizowanej grupie, realnym zagrożeniu terrorystycznym – tłumaczy Dariusz Loranty.

 

Podobnego zdania jest dziennikarz śledczy Wojciech Sumliński, autor książki "Z mocy bezprawia" w której opisał historię inwigilacji jego osoby przez służby. - Sukcesy Agencji Bezpieczeństwa Wewnętrznego polegają na nagłaśnianiu rzeczy małych albo tych, które nie istnieją. Wszystko po to, aby chronić obóz rządzący. Nie mam za grosz zaufania ani do p. Bondaryka, ani do p. Mąki, ani do żadnego z funkcjonariuszy kierujących ABW. Natomiast wychwalanie się pod niebiosa kolejną akcją jest śmieszne. Służby - takie jak ABW - działają w ciszy, a nie w atmosferze samozachwytu - mówi Sumliński.

 

Podobny rozgłos, co zatrzymanie „Brunobombera” zyskała akcja ABW z 5 czerwca, kiedy tuż przed Euro 2012 zatrzymano 21-letniego Artura Ł. Prokuratura zarzucała mu pochwałę zamachów terrorystycznych dokonanych przez Al – Kaidę poprzez zamieszczenie 15 maja 2011 r. w Internecie filmu pt. „Hołd dla Osamy Bin Ladena”, pochwałę zamachów terrorystycznych na World Trade Center w 10. rocznicę wydarzeń z 11 września 2001 r. (w nagraniu pt. „The Day of 11th september by Ahmed Yassin” pojawił się napis „10 rocznica błogosławionego ataku z 11 września”), rozpowszechnianie odnośnika do strony na której można było znaleźć podręcznik o materiałach wybuchowych, który mógł „ułatwić popełnienie przestępstwa terrorystycznego", a także rozsyłanie linka do witryny z poradnikiem dotyczącym rozbrajania improwizowanych ładunków wybuchowych. Ostatni z zarzutów dotyczył czynności z 3 maja. Niebawem rozpoczął się największy turniej piłkarski na kontynencie – Euro 2012.

 

Agencja Bezpieczeństwa Wewnętrznego oficjalnie informowała, że zatrzymanie Artura Ł. to typowe działanie prewencyjne, ponieważ młody mężczyzna, którego „duchowym wzorem był twórca Hamasu szejk Ahmed Yassin”, planował zorganizować grupę dżihadystyczną . W tym samym czasie zaczęły już krążyć pogłoski, według których „polski Breivik” planował również zamach na Sejm. O sprawie rozpisywały się czołowe media w Polsce.

 

Kim był niedoszły terrorysta, który w relacjach funkcjonariuszy miał dokonać zamachu terrorystycznego? 21-letni Artur Ł. to według relacji rodziny nieco zagubiony 21-letni chłopak o wyglądzie 16-latka. Był typem samotnika. Jak podkreśla jego brat, Artur bał się wychodzić z domu.

 

Nie studiował, nie podjął również żadnej pracy. Skończył zaocznie liceum. Jak przyznaje jego brat, Artur miał „fobię społeczną”. Praktycznie nie wychodził z domu, a całe dnie spędzał przed ekranem komputera. Internet był jego drugim światem. Czuł się w nim znacznie lepiej, niż w rzeczywistości. Nick „Ahmed Yassin 23” dawał mu poczucie siły i bezpieczeństwa. Właśnie pod tym imieniem nawiązywał kontakty z ludźmi z całego świata. Nie znał tożsamości wielu z nich.

 

Z czasem przyszła fascynacja islamem. Sam Artur uważa się za muzułmanina, a właściwie nim jest, bo zasady konwersji nie są zbyt skomplikowane – wystarczy trzykrotnie powtórzyć: szahadę, czyli muzułmańskie wyznanie wiary: "Nie ma Boga nad Allaha, a Mahomet jest jego prorokiem" . W świetle tego kryterium 21-letni chłopak z Warszawy stał się wyznawcą islamu. Zaczął regularnie odwiedzać zamknięte fora dla zwolenników mudżahedinów. Sam tworzył amatorskie nagrania w których wyrażał swoje uwielbienie dla Al -Kaidy.

 

- Nie mogę zrozumieć zarzutów pod adresem Artura. Mój brat nie umie rozpalić grilla, a co dopiero skonstruować bombę - mówi rozżalony Tomasz Łętowski, brat pierwszego "polskiego Breivika". Równie zaskoczony był personel więzienia, gdy zamiast groźnego przestępcy, ujrzeli drobnego chłopaka, który nie skrzywdziłby muchy. Jak relacjonuje Łętowski, jego brat miał trafić na „enkę”, czyli oddział dla szczególnie groźnych przestępców. Podobno nie zezwoliły na to władze zakładu karnego, gdy zobaczyły drobnego wystraszonego chłopaka. I tak, zamiast chodzić w pomarańczowym „pasiaku”, Artur Ł. trafił do… więziennej kuchni.

 

Tomasz Łętowski wcale nie ukrywa, że zainteresowanie terroryzmem i światem islamu brat przejął od niego. 28-letni mężczyzna niedawno obronił na jednej z warszawskich uczelni pracę magisterską poświęconą zagadnieniom związanym z terroryzmem.

 

Chociaż napisał opasłe prace: licencjacką i magisterską, może pochwalić się tytułem magistra i analityka ds. bezpieczeństwa, pracuje w kolekturze lotto. Narzeka na sytuację, jaka panuje w Polsce. - Znam wielu ludzi, którzy każdego dnia mówią, że chętnie puściliby z dymem cały Sejm. To ludzie po studiach, sfrustrowani sytuacją w Polsce i swoim statusem. Jeżeli ktoś ma 28-30 lat , zarabia 1500-2000 zł i mieszka z rodzicami, to może być zdołowany. Niestety to powszechne w naszym kraju, a kolejne rządy nic z tym nie robią, tylko postanawiają budować mur wokół sejmu. Odgradzają się od obywateli… – tłumaczy Łętowski. Jego zdaniem kolejnych „polskich Breivików”, którzy będąc chcieli „wysadzać Wiejską” może być więcej.

 

Początkowo Tomasz i jego rodzice sądzili, że zatrzymanie Artura to tymczasowe nieporozumienie. Mija już jednak 6 miesiąc od jego zatrzymania. Nie widać końca tej sprawy. Rodzice chłopaka coraz gorzej znoszą rozłąkę z synem. Podobnie jak Tomasz. Kilka miesięcy temu mówił o tym ze spokojem, teraz coraz częściej podnosi głos. Nie rozumie postawy służb i śledczych. – Niestety, jest to po prostu przykre. Mój brat jest osobą bardzo spokojną, nigdy w życiu z nikim się nie pobił, nigdy nikomu nie naubliżał, na co dzień nie używa wulgaryzmów. Nie bierze żadnych środków odurzających, w ogóle nie korzysta z żadnych używek. Także od samego początku nie widzę żadnych podstaw do jego zatrzymania. Jest to dla mnie jakaś paranoiczna sytuacja. Przecież całe dnie spędzał przed komputerem i nie miał żadnego towarzystwa! Bał się w ogóle wyjść z domu – mówi rozżalony Tomasz.

 

Wszyscy sądzili, że sprawa zakończy się jak poprzednie wizyty funkcjonariuszy w domu Łętowskich. Do pierwszej tajemniczej wizyty przedstawicieli ABW doszło po katastrofie smoleńskiej. Agenci zauważyli, że w pobliżu domu Łętowskich ktoś wchodzi na wojskowe częstotliwości. Do następnej wizyty doszło tuż przed wizytą Baracka Obamy w Polsce. Nic z niej nie wyniknęło. Inaczej było 5 czerwca, gdy mieszkanie odwiedziło ok. 7 funkcjonariuszy. W końcu tym razem miało chodzić o „polskiego Breivika”, jak na ironię, wyznającego islam…

 

 

Co w takim razie z podejrzeniem organizowania grupy dżihadystycznej? Łętowski tłumaczy, że brat w czasie jednej z rozmów z nieznajomym z Bangladeszu przyznał, że chętnie wysadziłby w Polsce Sejm. Podobnych rozmów mogło być więcej. Nie wiadomo jednak, kim są domniemani wspólnicy Artura Ł. Jego brat nie wierzy w ustalenie ich tożsamości. - Nie będą w stanie tego sprawdzić. Zajęli się tylko moim bratem. Teraz sytuacja wygląda tak, że agenci ABW mówią do mojego brata: ,,Powiedz nam coś o swoich kolegach”. Tyle, że brat niczego o tych osobach nie wie. Bo i skąd ma wiedzieć? Był to tylko kontakt internetowy, są jakieś fragmenty rozmów, a agenci nie mają żadnych danych na temat tych osób. Nie wiem kto jeszcze może być przesłuchany w tej sprawie, bo jedynym świadkiem jestem ja i wirtualny znajomy brata, który – jako jedyny - mieszka w Polsce – mówi Łętowski.

 

28-letni Tomasz nie może zrozumieć, że prokuratura zarzuca jego bratu rozpowszechnianie treści, które każdy szary Kowalski może bez problemu znaleźć w Internecie. Jedna z „zakazanych książek” będąca rzekomo poradnikiem dla terrorystów, to w istocie podręcznik o metodach walki partyzanckiej, który jest powszechnie dostępny i można nabyć go za około 10 dolarów.

 

- Ze strony prokuratury cały czas jest nacisk, żeby Artur nadal przebywał w areszcie. Jako powód podawano fakt, że brat gromadził dokumentację na temat materiałów wybuchowych i przez to stwarzał zagrożenie. Problem w tym, że wszystkie materiały, jakie poszły „na konto” Artura należą do mnie. Poza arafatką, którą mu kilka lat temu podarowałem – ironizuje Łętowski.

 

Tomasz przez kilka lat uzbierał pokaźne zbiory. Kilkadziesiąt płyt DVD z materiałami z Afganistanu, Iraku czy Somalii. Znaczną część materiałów wykorzystał do pisania pracy magisterskiej. - Każdy ma prawo to posiadać. Każdy, bez względu na to, czy zajmuje się tym tematem, czy nie. Nie są to jakieś dane, które by wymagały jakiś specjalnych uprawnień. Jest to powszechnie dostępne w Internecie – przekonuje Łętowski.

 

Co ciekawe, również źródła z Agencji Bezpieczeństwa Wewnętrznego przyznają, że poza wspomnianymi filmami w sieci nie ma żadnych dowodów na to, aby Artur Ł. przygotowywał zamach czy próbował skonstruować bombę. - Najgorsze w tym wszystkim jest to, że nasze prawo przewiduje w tej sprawie odciąganie wszystkiego w nieskończoność. To jest trochę chore, tym bardziej, że tutaj tak naprawdę żadnych dowodów fizycznych nie ma. Tu się nic nie wydarzyło. Nie ma żadnego dowodu na to, że coś nastąpiło na skutek tego, że Artur wysłał komuś plik albo link z Internetu – mówi Tomasz.

 

A sam zainteresowany? Ogląda telewizję, siedzi, śpi do południa, a potem wychodzi na spacer. Przebywa obecnie na oddziale szpitalnym. Od czasu do czasu dostaje leki na uspokojenie. Wcześniej był na obserwacji psychiatrycznej.

 

Wygląda na to, że sprawa znudziła również śledczych. – Areszt przedłużono na wniosek poprzedniego prokuratora, który w tej chwili już nie prowadzi tej sprawy. Zrezygnował z niej, ale nie wiem z jakich przyczyn. Podejrzewam, że poczuł, że już nic nie da się ugrać na sprawie mojego brata, która jest jedną wielką bańką medialną – mówi Łętowski.

 

Innego zdania jest sąd. Areszt został przedłużony do 4 lutego 2013 r. Dlaczego? – Podstawą aresztowania jest obawa matactwa i obawa przez podejrzanego przestępstwa o którym mowa w art. 258 paragraf 3 kodeksu postępowania karnego, czyli przestępstwa przeciwko życiu, zdrowiu albo bezpieczeństwu powszechnemu - mówi sędzia Igor Tuleya, rzecznik prasowy Sądu Okręgowego w Warszawie.

 

Jak wynika z wniosku prokuratora, postępowanie przygotowawcze musi być kontynuowane, a dodatkowo należy powołać biegłego z zakresu informatyki i uzyskać opinię sądowo-psychiatryczną.

 

Czy zatem Artur Ł. nadal stwarza zagrożenie, o ile w ogóle kiedykolwiek je stwarzał? – Tak – odpowiada krótko sędzia Tuleya.

 

Brat podejrzanego z niedowierzaniem kręci głową…

 

Aleksander Majewski