Jagiellonia.org

Włodzimierz Iszczuk: W Polsce nie wszyscy rozumieją, co dzieje się na wschodzie Ukrainy, rosyjska propaganda twierdzi, że w Donbasie toczy się „wojna domowa” i niektórzy Polacy uwierzyli w tę informację. Jest pan Polakiem, który z bronią w ręku walczył przeciwko terrorystom i rosyjskim agresorom. Co może pan powiedzieć o tej wojnie? Co naprawdę dzieje się w Donbasie?

Jarosław Wójcicki, Polak z Sądowej Wiszni, który walczył w jednostce szybkiego reagowania Straży Granicznej „Skała” na wschodzie Ukrainy: W Donbasie toczy się prawdziwa wojna. Jakkolwiek byśmy chcieli ją nazywać inaczej: ATO [operacja antyterrorystyczna – red.] czy wojna domowa, to jest to wojna!

Państwo ukraińskie używa określenia ATO, ale żadna operacja antyterrorystyczna nie trwa trzech lat. To zrozumiałe, żeby nazwać to wojną, bo to oznacza, że Ukraina jest oficjalnie stroną konfliktu wojennego z jakimś państwem, w tym przypadku z Federacją Rosyjską. W takiej sytuacji wszystkie przedsiębiorstwa powinny pracować tylko na potrzeby wojny, nie można przeprowadzać jakichkolwiek reform, państwo nie może normalnie funkcjonować.

Nie jest to żadna „wojna domowa”, ponieważ „wojna domowa” oznacza stan, kiedy konflikt toczy się wewnątrz państwa, a w danym przypadku mamy do czynienia z siła trzecią, a dokładnie z najemnikami i żołnierzami rosyjskimi, którzy walczą po stronie tzw. separatystów. Sporo dowodów na to przedstawił projekt InformNapalm [inicjatywa wolontariuszy, której celem jest informowanie społeczności międzynarodowej o rozwoju wydarzeń na Ukrainie – red.] i brytyjska grupa Bellingcat [zajmuje się śledztwem w sprawie rozbitego w 2014 roku na Ukrainie malezyjskiego boeinga – red.]. InformNapalm i Bellingcat rejestrują fakty obecności wojsk rosyjskich, a także nowoczesnego uzbrojenia rosyjskiego, jakiego nie posiada wojsko ukraińskie, na wschodzie kraju. Faktem jest też to, że niejednokrotnie żołnierze i wywiad ukraiński zatrzymywali żołnierzy rosyjskich na terytorium Ukrainy w tzw. strefie ATO, których później w większości wymieniali na jeńców ukraińskich.

Osobiście potwierdził mi to jeden z mieszkańców terytorium niekontrolowanego przez Ukrainę podczas przekroczenia blok-postu [punkt kontrolny – red.] nr 12 w Gnutowie niedaleko Mariupola, gdzie stacjonował nasz oddział. Na blok-poście separatystów zauważył ludzi niepodobnych do Słowian. Byli to Czeczeni, tzw. kadyrowcy. Nie wiedzieli nawet, jak wygląda paszport ukraiński i otworzyli go, trzymając poziomo (jak paszport rosyjski), a nie pionowo (jak ukraiński). Później nasz wywiad potwierdził, że niewiele wcześniej odbyła się tam rotacja wojsk i przybyli żołnierze rosyjscy i czeczeńscy.

Proszę opowiedzieć o sobie i o tym, jak pan się znalazł na wojnie?

Moje zawiadomienie o mobilizacji leżało przez kilka dni w Radzie Miejskiej, w Wydziale Spraw Wojskowo-Mobilizacyjnach, i nikt mnie o nim nie powiadomił. Pewnie myśleli, że zrobię wszystko, żeby nie iść na front, tym bardziej że jestem Polakiem i po co miałbym tam wojować? Ale w końcu przekazali tę informację mojej mamie. Mama też od razu mi o tym nie powiedziała, dopiero na dwa dni przed datą, kiedy miałem się stawić przed komisją wojskową, prekazała mi tę informację i zapytała: „Pójdziesz”? Długo się nie namyślając, odpowiedziałem: „Oczywiście, ktoś musi”. „Nawet w to nie wątpiłam” – z rezygnacją stwierdziła mama.

Kiedy w wyznaczonym terminie poszedłem do Komisariatu Wojskowego, mogłem wybrać jednostkę, w której miałem służyć. Z 24 brygady zmechanizowanej, 80 brygady powietrznodesantowej ze Lwowa i nowo utworzonej jednostki szybkiego reagowania Straży Granicznej „Skała” wybrałem tę ostatnią.

21 sierpnia 2014 roku, kiedy doszło do tragedii pod Iłowajskiem [w starciu z wojskami rosyjskimi i oddziałami separatystów prorosyjskich zginęło 366 żołnierzy ukraińskich, ok. 500 zostało rannych, a 180 uznano za zaginionych – red.], zaczęły się trwające miesiąc ćwiczenia prowadzone przez żołnierzy, którzy przeszli już „piekło wschodu”. Między innymi byli to żołnierze z 80 brygady powietrznodesantowej, którzy brali udział w walkach o utrzymanie lotniska w Ługańsku, chłopcy ze Straży Granicznej, którzy wychodzili z oblężenia między granicą rosyjską i tzw. separatystami i ostrzeliwali ich i jedni, i drudzy. Przez ten miesiąc przygotowywano nas do koordynacji działań w oddziale, poruszania się w kolumnach bojowych, ataków na oddziały przeciwnika, działań zwiadowczych i dywersyjnych, wyjścia z oblężenia, pierwszej pomocy medycznej i innych.

W końcu września 2014 roku wyruszyliśmy na wschód w kierunku Mariupola, a dokładnie do miejscowości Sartana, która znajduje się na północny wschód od Mariupola.

 Jakie zadania wykonywał pan i pański oddział?

Kiedy przybyliśmy do bazy w Sartanie, zostaliśmy podzieleni na grupy, które miały stacjonować na czterech blok-postach. Zadania, które wykonywaliśmy na początku, to kontrola (filtracja) osób i środków transportu, które przekraczały blok-posty, przeciwdziałanie grupom dywersyjnym wroga, przechwytywanie kontrabandy i inne. Później wyznaczono mnie do grupy zwiadowczo-poszukiwawczej, której zadaniem był m.in.: monitoring tzw. szarej strefy [strefy niczyjej – red.], zwalczanie grup dywersyjnych, wykrywanie wśród miejscowych osób o skłonnościach separatystycznych (tzw. zaczyszczanie albo filtracja). W listopadzie 2014 roku naszej grupie przydzielono dyżury na nowo powstałym 12. blok-poście w miejscowości Gnutowo, na tzw. linii zerowej, w bezpośrednim sąsiedztwie ze strefą niczyją. Zadania mieliśmy podobne, co poprzednio, lecz byliśmy już na linii frontu, gdzie nas regularnie ostrzeliwano i gdzie było większe zagrożenie ze strony grup dywersyjnych i snajperskich.

 Czy szybko pan się przyzwyczaił do warunków bojowych?

Służyłem w wojsku ukraińskim dziesięć lat temu – odbyłem służbę zasadniczą. Donbas to było całkiem inne doświadczenie, zupełnie nieporównywalne. Czy szybko się przyzwyczaiłem? Nie wiem, czy szybko czy wolno, ale musiałem się zaadaptować. Pewnie jak większość. Koledzy, znajomi często pytają, czy było strasznie, czy się bałem? Tylko człowiek bez wyobraźni powie, że niczego się nie boi. Wszystko zależy od tego, jak się zmobilizujesz w sytuacji krytycznej – trzeba zachowywać zimną krew.

 Czy żołnierzy na wschodzie Ukrainy charakteryzuje duch bojowy?

Gdyby nie duch bojowy żołnierzy walczących na wschodzie naszego kraju przez ostatnie trzy lata, pewnie trzeba by było sprawdzać ducha bojowego mieszkańców prawobrzeżnej Ukrainy, jeśli nie dalej, a może i w Europie.

 Jakie były nastroje ludności cywilnej w Donbasie w tamtym okresie wojny?

Kiedy byłem na Donbasie, czyli od września 2014 roku do marca 2015 roku, nastawienie miejscowej ludności do zaistniałej sytuacji było różne. Na początku, kiedy przyjechaliśmy do Sartany, około 75 proc. mieszkańców było nastawionych wrogo, ponieważ jeszcze nie wiedzieli, po której stronie się opowiedzieć. Na początku lata 2014 roku, kiedy Mariupol i okolice zostały oczyszczone z separatystów i najemników rosyjskich, większość ludności pielęgnowała tzw. russkij mir (rezultat wojny hybrydowej oraz rosyjskiej propagandy), a mniejsza jej część była proukraińska. Problemem było także to, że kiedy ostrzeliwano nasze pozycje, narażeni byli także mieszkańcy. Na przykład 14 października w miejscowości Sartana w czasie ostrzału artyleryjskiego (w tym przez system BM-21 Grad) zginęło 7 cywilów, którzy szli w kondukcie pogrzebowym. W efekcie mieszkańcy chcieli, żebyśmy opuścili nasze pozycje, chociaż byliśmy na obrzeżach miejscowości i nas też ostrzelano. Ale później, kiedy wznowiły działalność sklepy, bankomaty, które przed naszym przybyciem były zamknięte z powodu zagrożenia ze strony separatystów, zrozumieli, że ich bronimy i stali się nam bardziej przychylni. Z czasem miejscowa ludność przekonała się, kto jest kto, chociaż nadal część z nich pomagała separatystom, zwłaszcza jeśli byli z nimi powiązani rodzinnie.

 Jakie wrażenie robi przeciwnik? Co motywuje tych ludzi? Czy można ich nazwać przeciwnikiem godnym szacunku?

To jest wojna i żadnego przeciwnika nie wolno lekceważyć, tym bardziej że przeciwko ukraińskiemu wojsku, siłom rządowym i ochotnikom walczą nie tylko prorosyjscy separatyści rekrutujący się z miejscowej ludności – jest ich trochę więcej niż połowa – ale także rosyjscy żołnierze zawodowi i najemnicy, co potwierdzają grupy InformNapalm i Bellingcat.

Co ich motywuje? Jeśli chodzi o miejscowych, to przede wszystkim chęć łatwego zarobku. Tzw. separatyści pochodzą z marginesu – są to alkoholicy, narkomani, byli więźniowie, a także ludzie, którzy ulegli rosyjskiej propagandzie.

Rosyjscy żołnierze w większości, wykonują rozkaz – otrzymują żołd od państwa – i muszą walczyć, w razie odmowy mogą zostać uwięzieni. Ale z pewnością można ich nazwać żądnymi krwi mordercami. Z kolei najemnicy – rosyjscy, czeczeńscy, abchascy, buriaccy etc. – walczą za pieniądze oraz dla łupów zdobywanych na miejscowej ludności.

Nasz przeciwnik nie jest godny szacunku, ponieważ nie ma dla niego niczego świętego. Gdyby jeszcze ci ludzie walczyli z honorem przeciwko wojsku ukraińskiemu, ale oni ostrzeliwują z artylerii ludność cywilną, i to z całą świadomością, stosując zasadę spalonej ziemi. Jaki więc można mieć do nich szacunek?

 Czego pana zdaniem brakuje armii ukraińskiej do skutecznej obrony?

Do skutecznej obrony armii ukraińskiej potrzebne jest przede wszystkim nowoczesne uzbrojenie, w tym: systemy (radary) kontrbateryjne, przeciwpancerne pociski kierowane, nowoczesne opancerzone wozy bojowe, których na początku wojny przeraźliwie brakowało.

Teraz też tego sprzętu nie wystarcza, ale w ciągu tych trzech lat armia ukraińska stała się o wiele mocniejsza, bo jednak sporo sprzętu wyprodukowano albo zmodernizowano. Niestety, owych problemów nie rozumie albo udaje, że nie rozumie, Europa, dla której Ukraina jest tarczą broniącą nie tylko swojej niepodległości, lecz także Europy.

Jedno, czego na pewno nie brakuje żołnierzom ukraińskim, a także ochotnikom to ducha bojowego.

 W sierpniu 2008 roku były prezydent Polski Lech Kaczyński powiedział: „Wiemy dobrze, że dziś Gruzja, jutro Ukraina, pojutrze państwa bałtyckie, a później może i czas na mój kraj, na Polskę! Byliśmy głęboko przekonani, że przynależność do NATO i Unii zakończy okres rosyjskich apetytów. Okazało się, że nie, że to błąd”. Czy zgadza się pan z twierdzeniem, że na wschodzie Ukrainy toczy się wojna o przyszłość całej Europy, że obiektem ataku jest nie tylko Ukraina, ale cała Europa?

Niestety, to fakt. Na wschodzie Ukrainy toczy się wojna o przyszłość i integralność Europy i państwa europejskie też zaczynają się dozbrajać: przywracają służbę zasadniczą, inwestują więcej pieniędzy w budżety obronne. Lecz te działania są niewystarczające. Europa powinna wesprzeć Ukrainę w wojnie przeciwko „niedźwiedziowi rosyjskiemu”, ponieważ jeśli Ukraina przegra, następnymi obiektami inwazji mogą być państwa bałtyckie, niestety, także Polska.

 Proszę powiedzieć kilka słów do ofiar rosyjskiej wojny informacyjnej, do Polaków, którzy obdarzyli zaufaniem kłamliwych rosyjskich propagandzistów.

Każdy człowiek ma swój rozum i własny stosunek do propagandy, w tym także rosyjskiej. Poleciłbym wszystkim, którzy ulegli owej propagandzie, krytycznie oceniać to, o czym mówią i piszą media rosyjskie, i zwracać uwagę na to, że Rosja inwestuje kolosalne sumy pieniędzy w propagandę, tak przeciwko Ukrainie, jak i Polsce oraz wszystkim państwom europejskim, które nie pochwalają agresywnych ekspansjonistycznych działań Rosji przeciwko cywilizowanemu światu. I radziłbym nie zapominać, jak było w przeszłości: 1992 – wojna w Mołdawii, 1991-1994 – wojna w Płd. Osetii i Abchazji, 1992-1995 – wojna w Tadżykistanie, 1994-1995 – I wojna przeciwko Iczkerii, 1999 – II wojna przeciwko Iczkerii, 2008 – wojna przeciwko Gruzji, od 2014 do dziś – wojna przeciwko Ukrainie, 2015 do dziś – Syria. Kto następny?

 Czy wierzy pan w zwycięstwo?

Zwycięstwo musi być! Pytanie, kiedy i jakim kosztem. Na razie nie wygląda to zbyt dobrze. Faktem jest, że wojna agresywna w porównaniu z wojną obronną zazwyczaj jest wojną przegraną. Sprawdza się też porzekadło „kto mieczem wojuje, ten od miecza ginie”.

Jagiellonia.org