Minęły dwa tygodnie od tragicznych wydarzeń w Paryżu, gdzie w zamachach terrorystycznych śmierć poniosło ponad sto osób. Czy świat zareagował czymś więcej niż tylko pustymi gestami? O tym rozmawiamy z generałem Romanem Polko, byłym dowódcą jednostki specjalnej GROM.

 

Trudno nie odnieść wrażenia, że dwa tygodnie po paryskich zamachach w Europie zachodniej o dziwo wciąż panuje dyktat politycznej poprawności i nie wypada mówić o tym, że zamachowcami byli muzułmanie… A może to mylne odczucia?

Niestety rzeczywiście cały czas mamy do czynienia w wielu krajach Europy z ogromnym przywiązaniem do zasad politycznej poprawności. To się nie zmienia od lat. Pamiętam, kiedy w okresie zamachu na World Trade Center ostrzegałem, że może dojść ze strony islamistów do tego typu ataku. Wtedy wielu dyplomatów amerykańskich zwracało uwagę, że nie wolno obrażać tych, którzy dostarczają im ropę oraz że nie można mówić o zamachu, który jeszcze nie nastąpił. Teraz Europa pokazuje zupełny brak konsekwencji. Mieliśmy protesty, piękne słowa, zapewnienia o wsparciu, ale co z tego, skoro nie idzie za tym zdecydowane działanie?

A jakie działania powinny nastąpić?

Wiele krajów Europy zachodniej wciąż boryka się z problemem zamkniętych enklaw muzułmańskich, czyli dzielnic, do których nawet policja nie ma dostępu, miejsc w których, delikatnie mówiąc, nie są przestrzegane europejskie wartości. Teraz wychodzi na to, że to te miejsca są siedliskiem terrorystów, ale wciąż nie ma woli, by zrobić z tym porządek. Jeżeli toleruje się nawet drobne wykroczenia, daje się pożywkę dla rozwoju większych problemów. Tak się stało i wciąż tak się dzieje w Europie zachodniej. A powodem tego jest właśnie poprawność polityczna, pod której pozorem toleruje się to, co się dzieje w takich miejscach. Teraz Pani Merkel dodatkowo grozi zamknięciem strefy Schengen, co jest absurdem, bo przecież teraz i tak są kontrole na granicach, ale nie dotyczą uchodźców, którzy swobodnie podróżują. To są efekty poprawności politycznej.

Skąd w ogóle się bierze taka postawa wśród przedstawicieli elit politycznych i społeczeństwa Europy Zachodniej?

Sam chciałbym znaleźć odpowiedź na to pytanie. Ta postawa, o której mówimy, prowadzi do bardzo złych skutków. Powoduje, że służby, które powinny gwarantować nam bezpieczeństwo i chronić przed atakami terrorystycznymi, nierzadko unikają odpowiedzialności i zdecydowanych działań. Przecież ostatnio nawet syn szefa włoskiej mafii w Nowym Jorku powiedział, że on i jego ludzie będą walczyć z islamistami, jeśli ci tylko przyjadą do Stanów. To byłoby kuriozalne, gdybyśmy dziś powracali do sytuacji z czasów drugiej wojny światowej, kiedy to włoska mafia pomagała aliantom walczyć z nazistami. Walkę z terroryzmem można realizować, tylko trzeba chcieć i trzeba wdrażać konkretne działania. Gdyby Europa się w końcu przebudziła i podjęła prawdziwe starania, można by było oczyścić świat z tej zarazy i to w niedługim czasie.

Gdzie możemy upatrywać źródła tej choroby?

Wszystko to przelało się do Europy oczywiście z Bliskiego Wschodu, gdzie kolejne państwa rozgrywały swoje interesy. Dziś mamy tam Rosję popierającą Asada, USA popierające rebeliantów, czy Turcję bynajmniej niesprzyjającą Kurdom. Francja niby prowadziła tam ostatnio działania odwetowe przeciwko Państwu Islamskiemu, ale skala tych działań, a przede wszystkim sytuacja w regionie w niczym nie przypomina choćby walki z Irakiem sprzed dekady, kiedy obalano reżim Husajna.

Kiedy dodamy dwa do dwóch, czyli trwającą bierność Europy zachodniej oraz chaos w Syrii wychodzi na to, że czeka nas dalsza eskalacja konfliktu i kolejne zamachy terrorystyczne?

To niestety racja. Problemy nierozwiązane bowiem nie znikają, tylko wracają ze zwielokrotnioną energią. To dziwne, że Francuzi nie wyciągają lekcji po tych zamachach. Wydawało się, że Bruksela zupełnie zdominowana przez muzułmanów, czy Szwecja, która dostrzegła, że w tym kraju mogą funkcjonować terroryści, mogą się przebudzić. Niestety okazuje się, że po krótkim okresie ożywienia te kraje zapadają w letarg i czekają na kolejny atak. Pytanie, co musiałoby się stać, by te kraje w końcu przejrzały na oczy i ruszyły do działania. Kiedy w końcu Unia zacznie działać? Czy faktycznie dojdziemy do sytuacji, w której to nieformalne struktury takie jak mafia, czy organizacje kikolskie będą musiały brać sprawy w swoje ręce?

Jak w porównaniu do tych innych krajów możemy ocenić postawę naszych władz, ale też przede wszystkim aktualne przygotowanie Polski do obrony przed terroryzmem?

Szczerze mówiąc, jestem zmartwiony aktualnym stanem. Rządowe Centrum Bezpieczeństwa zapewnia, że jesteśmy silni, zwarci i gotowy i nie ma żadnych zagrożeń, ale nie mówi o rzeczywistych problemach, które są. Trzeba przedstawić stan faktyczny takim, jaki jest i szukać możliwości rozwiązań, a nie czekać na prawdziwe kłopoty. W swojej karierze wielokrotnie bywałem we wspominanym Rządowym Centrum Bezpieczeństwa. Przypominam sobie pierwszą wizytę, kiedy zobaczyłem system reagowania na wypadek kryzysu. Jako jednostka, która mogłaby działać w takiej sytuacji była tam wpisana jednostka GROM. Jako dowódca GROM byłem zdziwiony tym faktem i zapytałem, czemu nic o tym wcześniej nie wiedziałem. Jakiej oczekiwano odezwy i stopnia gotowości bojowej, skoro nie było żadnych przygotowań, nie wprowadzono żadnych procedur? Nikt nie był mi w stanie powiedzieć, jakie dokładnie zadania mielibyśmy realizować. Jeżeli nie ma przygotowanych rozwiązań prawnych oraz wypracowanego szczegółowego systemu i schematu działania, a kolejne sytuacje nie są przećwiczone, nie może być mowy o reagowaniu i o dobrym funkcjonowaniu jakichkolwiek służb w czasie kryzysu. Zaniedbań w tym zakresie było sporo, mam nadzieję, że teraz zostanie zrobiony z tym porządek.  

W kontekście tego poziomu przygotowania do obrony rodzi się kolejne pytanie, pytanie o dostęp obywateli do broni. Ostatnio w Internecie popularna jest petycja, w której obywatele domagają się większego upowszechnienia dostępu do broni palnej. Czy to słuszna droga? A może nic by to nam i tak nie pomogło w wypadku konfliktu?

Sam przez długi czas byłem wrogiem zupełnie powszechnego dostępu do broni i w istocie dalej nie jestem jego fanem. Ale patrząc na to, co nam zagraża w tym momencie i obserwując stan przygotowania służb, faktycznie trzeba stwierdzić, że lepiej by było, gdyby dostęp do broni był bardziej powszechny. Trzeba by też przy tej okazji umożliwić nie tylko kupno broni, ale także właściwy trening i przeszkolenie, które pozwoliłyby obywatelom na sprawne i bezpieczne korzystanie z niej. Powinny też istnieć regulacje prawne, które umożliwiałyby ochronę miru domowego i własnej osoby.

Dziś wielu obywateli takiej możliwości nie ma…  

Dla mnie czynnikiem, który otworzył mi oczy na kwestię dostępu do broni w Polsce, jest kuriozalny w istocie fakt, że żołnierze w jednostce komandosów oraz w innych jednostkach specjalnych naszego kraju, podkreślmy – żołnierze w służbie czynnej, którzy na co dzień w misjach poza granicami kraju narażają życie, prywatnie nie mają dostępu do broni. Żandarmeria wojskowa odmawia im możliwości kupienia broni na własny użytek, tylko po to by mogli chronić siebie i swój dom. To jest kuriozum. Trudno przecież przypuszczać, by któryś z tych ludzi korzystał z broni w niewłaściwy sposób.

Skąd się bierze takie podejście do sprawy?

W naszym kraju wciąż traktuje się korzystanie z broni jako przywilej dla wybranych, który ma być reglamentowany, a nie jako umożliwienie obywatelowi obrony własnego domu, co jest dodatkowo absurdalne, gdy mówimy o obywatelu przeszkolonym i odpowiedzialnym, jakim bez wątpienia jest żołnierz Wojska Polskiego. Większe upowszechnienie dostępu do broni nie musiałoby więc wpłynąć negatywnie na poziom bezpieczeństwa, a wręcz odwrotnie, dałoby szansę ochrony przed zagrożeniami, choćby takimi o jakich mówiliśmy wcześniej. To ważna kwestia zwłaszcza w perspektywie migracji uchodźców i imigrantów wśród których jak wiemy, mogą się znajdować terroryści. Ale to oczywiście wg władz Unii Europejskiej nie powinno wpływać na nasz pozytywny stosunek do nich.

Bardzo dziękuję za rozmowę

Rozmawiał MW