Posiedzenie Knesetu w Krakowie to dla Polski dobre wydarzenie. W pierwszym rzędzie dlatego, że odbywa się pod hasłami polskiego filosemityzmu, co może istotnie się przyczynić do pozbycia się – przyprawianej nam przez wiele lat, w radykalnym kontraście z faktami – gęby antysemitów. Ma to związek z neokolonialnym fałszowaniem historii i obciążaniem Polaków współodpowiedzialnością za holocaust. Tymczasem w związku z krakowskim posiedzeniem Knesetu Żydzi zapowiadają m.in. walkę z notorycznie powtarzanym w zachodnich mediach określeniem „polskie obozy koncentracyjne”. Można się z tego tylko cieszyć i mieć nadzieję, że nie będzie to jednorazowa kampania.
To również świetna okazja do przypomnienia o fenomenalnym Sejmie Czterech Ziem. Czyli o żydowskim parlamencie w I Rzeczypospolitej, który był prawdopodobnie jedyną w historii ludzkości centralną reprezentacją polityczną narodu w diasporze na terenie innego państwa. Co więcej, reprezentacją republikańską w epoce szalejącego w Europie despotyzmu.
Przyjazd izraelskich parlamentarzystów nad Wisłę to także dobra okazja do tego, aby nasi politycy porozmawiali z żydowskimi o sprawach, w których ci ostatni mogą nam pomóc. Takich jak rezygnacja ich amerykańskich ziomków z roszczeń majątkowych względem Rzeczypospolitej, czy wsparcie – polityczne i technologiczne – w budowie tzw. polskiej tarczy antyrakietowej (czyli obrony przeciwrakietowej i przeciwlotniczej).
Ogólnie rzecz biorąc, podtrzymywanie dobrych relacji z Izraelem jest w żywotnym interesie Polski. Zwłaszcza w dobie amerykańskiego zwrotu na Pacyfik i wynikającego z niego wycofania z Europy. Bo Tel Awiw wciąż – pomimo rozluźnienia dwustronnej relacji za Obamy - ma duży wpływ na Waszyngton.
Bartłomiej Radziejewski, redaktor naczelny "Nowej Konfederacji"