Marta Brzezińska-Waleszczyk: Wczoraj w ponad 100 miejscowościach w Polsce odbyły się Marsze dla Życia i Rodziny. To ogromny postęp, który dokonał się w stosunkowo krótkim czasie – w 2006 roku impreza odbywała się tylko w jednym mieście. Czy są już jakieś wstępne szacunki, ile osób mogło wczoraj manifestować?  

Jacek Sapa: Nie spłynęły do nas jeszcze informacje z wszystkich miejscowości. Na razie posiadamy dane z dwunastu miast, gdzie manifestowało ponad 30 tys. osób. Jeśli chodzi o kwestie frekwencji, to się nie obawiamy (śmiech). Dużo ważniejsze jest dla nas to, że pochodom towarzyszyła dobra atmosfera, było dużo radosnych ludzi, którzy chcieli wczoraj być ze sobą, chcieli dać wyraz przywiązania do wartości, które są im bliskie na co dzień, a które powodują, że są szczęśliwi.

Można powiedzieć, że od pewnego czasu zaczęła panować „moda na rodzinę”?

Wydaje się, że kwestie związane z rodziną są coraz ważniejszym elementem debaty publicznej. Pojawia się jednak pytanie, co dziś zaprezentuje pan prezydent, który od wczoraj zapowiada aktywny udział w kreowaniu polityki prorodzinnej. Biorąc pod uwagę doświadczenia, które mamy z rządem, a przecież prezydent wywodzi się z Platformy, to na razie przechodzą nam raczej ciarki po plecach.

Dlaczego?

Jest to związane z kwestią wiarygodności. Według mnie, ten rząd nie jest wiarygodny jeśli chodzi o politykę prorodzinną. Nie przysłonią tego żadne działania, nawet z matkami „pierwszego kwartału”, bo to obnaża raczej głupotę polityków. Jak można wykluczyć część ludzi z pewnych rozwiązań, a później mówić, że zrobiło się coś bardzo ważnego, co wynikało z uszanowania ich woli. To pokazuje nonsens tego, co robią politycy. Ale to nie dotyczy tylko PO, bowiem pojawia się pytanie o klasę polityczną w ogóle. Przez ponad 20 lat rządzący nie potrafili wypracować żadnej polityki prorodzinnej. I nie chodzi o rozwiązania stricte socjalne. To jest w mojej ocenie największe nieszczęście polityki prorodzinnej – do roku mniej więcej 2000 twierdzono, że taka polityka polega na pomaganiu ubogim. Polityka prorodzinna była prezentowana jako mechanizm uzależniania rodziny od państwa, czyli de facto mocno rozbudowany socjal, który rodzinom raczej nie pomaga, a powoduje dysfunkcje na wiele pokoleń.

Na czym ma w takim razie polegać dobra polityka prorodzinna?

Chodzi raczej o ogólne podniesienie prestiżu rodziny. W tym sensie wydaje się, że jedynym osiągnięciem polityków przez ponad dwadzieścia lat jest jedno z ostatnich miejsc na świecie, na którym plasuje się Polska pod względem dzietności. Takie są fakty. Wydaje się, że m.in. dzięki tym marszom ludzie zaczynają to zauważać. Czekamy na konkrety, żadne zapowiedzi polityków nas nie interesują. Premier zapowiedział „rok rodziny” i rozpoczął go od... dezawuowania pojęcia małżeństwa, czyli podstawy zdrowej rodziny. Jeśli tak samo ma wyglądać polityka prorodzinna w wydaniu prezydenta, to ja dziękuję bardzo.

Mówi Pan o bezradności polityków, ale co można zmienić poprzez maszerowanie? Jak to ma się przełożyć na konkretne korzyści dla polskich rodzin?

Mogę się odwołać do naszych doświadczeń, które zebraliśmy na przestrzeni tych kilku lat. W 2005 roku, przy okazji Narodowego Dnia Życia zgłoszono projekt kwoty wolnej od podatku na dzieci. Po dwóch latach udało się go wprowadzić. To pokazuje, że trzeba mieć konkretne propozycje i robić wszystko, co w naszej mocy, by zostały wprowadzone. Może nie od razu, ale po jakimś czasie można liczyć na sukcesy. Ważna jest także organizacja. Przy okazji marszów buduje się pewna struktura lokalna – zachęcamy wszystkie środowiska do strukturalizowania działań, zakładania fundacji, stowarzyszeń. Na przestrzeni ostatniego roku w wielu ośrodkach takie pracy trwały i zakończyły się wejściem w obszar działań NGO's. Zachęcamy, aby to się ciągle rozprzestrzeniało. Druga poważna sprawa to współpraca z lokalnym samorządem. W większości miejsc w Polsce te samorządy są nam przychylne, angażują się, organizują pikniki.

Jakie macie plany na najbliższy rok?

Będzie on bardzo ważny z jednej prostej przyczyny – zbliżają się wybory samorządowe, a tak naprawdę większość naszych wysiłków jest skupiona wokół działań lokalnych. Mamy dobre doświadczenia związane z przyznawaniem certyfikatów kandydatom przyjaznym życiu i rodzinie w wyborach parlamentarnych. Chcemy więc taką samą technikę zastosować w wyborach samorządowych. Będziemy wspierać kandydatów, a może nawet listy, przyjazne życiu i rodzinie. Wyróżnimy tych, którzy nie tylko nie szkodzą, ale nadają prestiżu rodzinie, gdyż na tym najbardziej nam zależy. Temu samemu celowi służy nadawanie tytułu ambasadora życia i rodziny. Wprowadziliśmy go w tym roku na kongresie Polskiej Rodziny. W ten sposób budujemy szerokie środowiska oddziaływania. Jeśli w tym roku znowu rozdamy certyfikaty, to jest szansa, wpływania na decyzje na poziomie samorządowym. Następnym krokiem będzie z pewnością kontynuacja marszy. Chcemy, by także środowiska lokalne były aktywne w przyznawaniu certyfikatów dla kandydatów przyjaznych rodzinie. Liczymy na skutki wymierne i praktyczne. Nie chodzi o to, która partia ma większość w sejmie, ale o to, czy posłowie mają poczucie, że reprezentują wyborców, a nie swoje partie oraz by byli to reprezentanci, którzy szanują podstawowe wartości, służące rodzinie i uszczęśliwiające ludzi. Wtedy możemy liczyć na większość  może nie w sensie partyjnym, ale większość, która rzeczywiście będzie wrażliwa na sprawy życia i rodziny. To jest najbliższa perspektywa naszych działań.

Rozmawiała Marta Brzezińska-Waleszczyk