Paweł Chmielewski, portal Fronda.pl: Wystąpienie ministra Grzegorza Schetyny w sprawie polskiej polityki zagranicznej ocenił pan profesor w sali sejmowej bardzo negatywnie. A były jakieś pozytywy?

Prof. Krzysztof Szczerski, PiS: Tylko taki, że minister Schetyna nie prezentuje takiej bufonady w polityce zagranicznej, jaką prezentował minister Sikorski. Braki swojej polityki zagranicznej minister Schetyna próbował je przykryć dyplomatycznym rzemiosłem, a więc omówieniem standardowych stosunków z całym światem. Sikorski te same braki próbował przykrywać samym sobą i pewną osobistą bufonadą. O tyle wystąpienie Schetyny było lepsze. Pokazało jednak poważną pustkę koncepcyjną.

No, jeśli chodzi o wojnę ukraińską, to słyszeliśmy, że Polska jest gotowa udzielić dużego kredytu, że w razie zaostrzenia sytuacji będziemy się silnie angażować. Tyle trochę niejasne obietnice, a konkrety?

Zabrakło czegoś zupełnie naturalnego, to jest „polskiego planu”. W kilku punktach, trzech czy pięciu, minister powinien powiedzieć: taki mamy plan, będziemy do niego pozyskiwać sojuszników, kierujemy konkretne sprawy do tych a tych stolic, będziemy aktywni. Takiego planu w ogóle nie było. Była tradycyjna mantra: popieramy, odnotowujemy, doceniamy i tak dalej. To rzecz pokazująca, że de facto jeździmy po świecie z pustymi taczkami. Nasz własny plan to rzecz najważniejsza. Przecież w polityce zagranicznej mówimy o kwestiach pokoju i bezpieczeństwa Polski. A tymczasem nie usłyszeliśmy wczoraj o żadnym konkretnym planie.

W ocenie pana profesora mamy więc do czynienia z kontynuacją polityki bierności i wycofania z aktywnego udziału w sprawach regionu?

Tak. Dzisiaj tak naprawdę uczestniczymy dzisiaj w wydarzeniach, które toczą się na świecie i wokół nas, bez żadnego programu. Widać to doskonale w sprawie wojny i pokoju na Ukrainie. W miejsce, które powinno być miejscem Polski, weszły Niemcy i Francja – nawet nie Unia Europejska ani NATO, ale po prostu te dwa państwa. Nie uczestniczymy w jakiejkolwiek polityce budującej jedność w Europie Środkowej. Ta jedność się rozpada, bo kraje regionu rozmaicie reagują na sytuację, jaka ma dzisiaj miejsce. Pokazuje to, że w tym, co jest w naszym bezpośrednim otoczeniu nie przejawiamy inicjatywy, by to nas określano jako rzecznika regionu i państwo, które jest aktywne programowo, wyznacza kierunku polityki środkowoeuropejskiej i wschodniej.

Przyjmijmy na chwilę, że zarówno wybory prezydenckie jak i parlamentarne wygrywa Platforma Obywatelska. Co by to oznaczało dla naszej polityki zagranicznej?

Nie życzę tego Polsce. Oznaczałoby to po prostu, że polska polityka stanie się na trwałe funkcją polityki innych krajów w naszym regionie. Zawsze było dla Polski największym niebezpieczeństwem, że to, co będzie działo się w Polsce, będzie wynikiem decyzji podejmowanych bez Polski i poza Polską; że staniemy się nie podmiotem, a przedmiotem polityki zagranicznej. Polska przecież – mam taką nadzieję – nie przestanie istnieć nawet pod rządami Platformy Obywatelskiej. Przestanie jednak istnieć jako samodzielny podmiot. Będzie po prostu pionkiem, którego kto inny będzie przestawiał na szachownicy.

Załóżmy teraz odwrotny scenariusz, to znaczy: PiS bierze wszystko. Co się zmieni?

Krok po kroku odbudujemy polską, samodzielną pozycję. Będziemy pozyskiwać sojuszników dla naszych propozycji dotyczących pokoju na Ukrainie poprzez umacnianie tam prawa i stabilności, po to, zwiększyć bezpieczeństwo Polski. Można tego dokonać poprzez ulokowanie infrastruktury i baz NATO, poprzez projekty naszej wspólnej, skoordynowanej pomocy w polityce wschodniej i regionalnej. Kiedy przejmiemy władzę będziemy też musieli Polskę wyciągnąć z tych wszystkich niekorzystnych obowiązek, do których zepchnęła nas Platforma. Mówię tu między innymi o dekarbonizacji w ramach Unii Energetycznej – i tak dalej. Dzisiaj koszty członkostwa w Unii Europejskiej coraz bardziej rosną. To trzeba zmienić, żeby Polska odzyskała możliwość rozwoju i urzeczywistniania swojego potencjału. A mamy przecież ogromny potencjał! Polska to duży kraj, Polacy to przedsiębiorczy i zaradny naród. Musimy po prostu przestać prowadzić politykę kraju niepoważnego, kraju wstydliwego, kraju bez własnego zdania. Odwrotnie: szacunek, powaga i własne zdanie; to trzy recepty na polską politykę zagraniczną.

Mamy duży potencjał, ale gdy potrzebujemy helikopterów, to szukamy ich we Francji, nie wykorzystując fabryk, które u nas stoją. To była dobra decyzja rządu?

Tego typu przetargi, które są bardzo poważnymi inwestycjami budżetowymi, zawsze wiążą się z jakimś strategicznym planem. Chodzi tu o pewne polityczne koncesje od tych, którzy są oferentami tego typu przetargów. Musimy zawsze mieć jakąś korzyść gospodarczą i polityczną właśnie dzięki takiemu przetargowi. Zadaniem rządu jest teraz udowodnić opinii publicznej, że taki a nie inny wynik przetargi spełnia te wymogi. Po pierwsze rząd musi więc pokazać, że Polska uzyskała jakieś konkretne korzyści polityczne, a po drugie odniesiemy z tego konkretne korzyści gospodarcze. Pierwszy ogląd obecnej sytuacji pokazuje, że żaden z tych wymogów, przynajmniej oficjalnie, nie został spełniony. Z przetargu na śmigłowce nie wynika żadna korzyść dla rozwoju gospodarki ani żaden polityczny zysk. Rząd musi udowodnić, że jest inaczej – jeśli tego nie zrobimy, to znaczy, że były jakieś kryteria, których nie można wyjawić, że zabrakło przejrzystości.

[koniec_strony]

Schetyna chwalił się polskimi zbrojeniami, mówił o 130 mld złotych. Jak pan profesor ocenia politykę zbrojeniową rządu?

130 mld złotych na rynku zbrojeniowym to suma znacząca. Wydanie tych pieniędzy musi wiązać się z politycznymi osiągnięciami. Takiej kwoty nie wydaje się tak po prostu. Pojawia się więc pytanie, jaki jest polityczny plan, który wiąże się z tymi zamierzonymi wydatkami? Czy na przykład otrzymamy w zamian zwiększoną obecność wojsk natowskich za to, że kupujemy tak drogi sprzęt w krajach NATO? A może otrzymamy ważne miejsce dla Polski w instytucjach międzynarodowych? Musimy mieć więc jakiś polityczny zysk. Inaczej to tylko kwestia czystego biznesu – a na tym rynku jest tylko biznes polityczny.  

Minister Schetyna w swoim wystąpieniu odniósł się też do Litwy, przyznając, że nasze stosunki z Wilnem nie są najlepsze. Wskazał, że Litwini powinni ściśle przestrzegać postanowień traktatu z 1994 roku o ochronie mniejszości etnicznych. To wystarczy?

Można powiedzieć, że elementu litewskiego, tak jak białoruskiego, u Schetyny prawie w ogóle nie było. To są dwa podstawowe punkty jeśli chodzi o naszą politykę wschodnią. Kwestia jest o wiele bardziej skomplikowana niż jedno zdanie, które minister wypowiedział. Chodzi o to, jakie mamy dzisiaj instrumenty oddziaływania na politykę litewską? Bo to, że oczekujemy od Litwy tego czy czegoś innego, to jedna rzecz. Czy mamy jednak lewar, instrument, coś, czym moglibyśmy oddziaływać na politykę litewską? Odpowiedź brzmi: nie. Nie mamy ani dużych dwustronnych projektów z Litwą, ani nie jesteśmy gotowi egzekwować w prawny czy formalny sposób od Litwy praw Polaków na Litwie. Tak właśnie jest, gdy prowadzi się wycofaną politykę: traci się instrumenty do oddziaływania na inne kraje. Możemy wówczas wyrażać wyłącznie oczekiwania. Ale minister spraw zagranicznych nie może wyrażać oczekiwań! Musi po prostu mieć plan działania.

Dotyczy to także Białorusi?

Tak, bo nie ma żadnego pomysłu na politykę polsko-białoruską – ani na europejsko-białoruską. Jesteśmy dzisiaj w sytuacji patowej. Miał miejsce okres szamotaniny ministra Sikorskiego, który raz się z Aleksandrem Łukaszenką spotykał, to znowu się na niego obrażał i prowadził politykę od ściany do ściany, oczywiście razem z Niemcami, bo rzadko robił coś samodzielnie. Efekt jest taki, że wyczerpaliśmy różne możliwości i dzisiaj nasza polityka wobec Białorusi jest zamrożona. Nie ma żadnej aktywności – a nie można przeczekiwać sytuacji, bo „może coś się zmieni”, a dzisiaj jest jak jest… Tak nie może być. Nie trzeba czekać aż coś się samo zmieni, żeby mieć własną, inną politykę.

Rozumiem więc, że gdy Andrzej Duda zostanie prezydentem, polska polityka zagraniczna uzyska właściwą dynamikę?

Oczywiście, że tak. Dla Polski racją stanu jest podmiotowość środkowej Europy. Pomiędzy dwiema dużymi stolicami, prowadzącymi bardzo aktywną politykę – Niemcami i Rosją – naszą racją jest stworzenie przestrzeni politycznej dla polskiej dyplomacji. A taką przestrzeń tworzy region. Dlatego im region jest silniejszy i bardziej spójny, tym większe jest pole manewru dla naszej dyplomacji. Pojawiają się wówczas różne układanki geopolityczne, które możemy korzystnie rozwiązywać. Im jest tu ciaśniej, tym mniej będzie miejsca dla naszych manewrów. A mówimy o ogromnym obszarze z wielkim potencjałem, o terenie od Skandynawii po Turcję i Bałkany. To mozaika różnych interesów, które można rozgrywać; z tymi państwami można tworzyć realną politykę. Trzeba tylko tak ten region rozepchać, żeby miał swoją własną przestrzeń i swoją podmiotowość. Wówczas będzie z kim grać i z kim planowa różnorodną politykę.