Wydawało mi się, że „Smerfów” zepsuć się nie da. Serial mojego dzieciństwa i młodości wydawał się taki niewinny, że nie sposób było w nim przemycić głupich i błędnych treści. A jednak autorom „Smerfów 2” to się udało. Film jest słaby, nudnawy, ale przede wszystkim szkodliwy.
Zacznijmy od treści. Fabuła jest prosta, jak konstrukcja cepa. Smerfetka ma urodziny, smerfy chcą jej zrobić niespodziankę, więc unikają jej, a ją dręczy świadomość pochodzenia od Gargamela i wątpliwości, co do pochodzenia. Zły Gargamel wysyła po nią do wioski wredkę (swojego stworka), która porywa ją, by ta przekazała mu tajemnicę eliksiru, który chce wykorzystać do panowania nad światem. W pościg wyrusza niewielka grupa pościgowa z Papą Smerfem na czele, której pomaga małżeństwo wraz z ojczymem mężczyzny. Smerfetkę próbują przeciągnąć na złą stronę inne wredki, a także Gargamel. Ale ostatecznie dobro zwycięża, Gargamel przegrywa i wszyscy (wraz z nowymi odmienionymi z wredek smerfami) wracają do wioski. W tle rozgrywa się jeszcze historia pojednania dorosłego mężczyzny z nigdy nie akceptowanym ojczymem.
Na pozór nie ma w tej historii nic strasznego. Można jej zarzucić schematyczność czy to, że nie wytrzymuje półtorej godziny filmu. Ale, gdy się już ją obejrzy, pozostaje niesmak. Gargamel z sympatycznego, w gruncie rzeczy safanduły, przekształcił się w postać demoniczną. Jego czary służą poniżaniu i niszczeniu ludzi, panowaniu nad nimi. Symboliczną wręcz sceną jest, gdy za pomocą czarów zmusza on ludzi do oddawania mu pokłonu. W tym filmie magia została więc pokazana, jako to, czym jest naprawdę, czyli szatańsko inspirowaną grą ze złem. Nie jestem przekonany, że to są treści, które powinno się przekazywać dzieciom. Szczególnie, że postać ta niewiele ma już wspólnego z czarodziejem z bajki, który – choć zły – w gruncie rzeczy jest niegroźny.
Tak przedstawiona magia jest zawsze zła, bo jest sposobem kontrolowania, panowania nad innymi. A skoro tak to niemożliwa staje się magia dobra, a tej służy Papa Smerf i sama Smerfetka. Ale w filmie wcale tak nie jest. Magia może być dobra lub zła, w zależności od tego komu służy. I to jest fałsz, który w zabawowej formie sączy się w umysły naszych dzieci, i to w sytuacji, kiedy zło jest przedstawione w tym filmie niezwykle widowiskowo, realnie, wcale nie po dziecinnemu.
I wreszcie zarzut ostatni to sposób przedstawiania więzi rodzinnych. Znowu mamy tu do czynienia z rodziną patchworkową, z synem zostawionym przez ojca i fantastycznym ojczymem, który próbuje go obłaskawić. I to jest wątek, z którym mam problem, bo z jednej strony pokazuje on zło, jakie wyrządza dziecku zostawiający je ojciec (niedojrzałość bohatera, jego emocjonalne braki są przedstawione w niezwykle realistyczny sposób i zmuszają do skonfrontowania się z tą winą ojców zostawiających swoje dzieci), ale z drugiej jest kolejną próbą oswajania dzieci z tym, że nie są wychowywane przez własnych ojców i przekonywania ich, że w istocie nic się nie stało, że to norma, i że powinny zaakceptować nowego tatusia. Oczywiście ten brak nie jest winą dziecka i oczywiście trzeba je z nimi nauczyć żyć (a mężczyzna, która spełni – choćby połowicznie rolę ojca – jest konieczny) i funkcjonować. Pytanie tylko, czy lekarstwem na chorobę jest lekceważenie (a film ma takie przesłanie) więzi biologicznych i gloryfikowanie patchworkowych wujków (a taki przekaz jest miejscami zupełnie wprost formułowany w filmie), przyszywanych do rodziny? Szczerze wątpię.
I na koniec humor. Tak nędznych, odwołujących się do najniższych instynktów, dowcipów nie słyszeliśmy dawno. W tym filmie dla dzieci śmieszyć ma to, że bohater uderzył się w jądra, albo że pokazał pośladki... Gratuluję twórcom wyczucia, a rodzicom doradzamy: oszczędźcie kasę i na ten film dzieci nie prowadźcie. A jeśli chcecie zapoznać je ze Smerfami, to wróćcie do pierwszych odcinków tej znakomitej serii, zamiast truć dzieci „Smerfami 2”.
Tomasz P. Terlikowski