Tomasz Leszkowicz, Histmag.org: Już w szkole, ucząc się o AK, młodzież dowiaduje się, że był to fenomen na skalę całej okupowanej Europy. Rzadko zastanawiamy się nad sensem tego stwierdzenia. Na czym polegała ta niezwykłość?

 

 Janusz Marszalec: W trakcie szkolnej edukacji wpaja się, że AK to największa i najdzielniejsza armia podziemnej Europy. Ten bardzo powszechny przekaz nie jest jednak ścisły. Mówiąc wprost, niezbyt chętnie pamiętamy o męstwie innych narodów, a tym bardziej nie chcemy oddać pierwszeństwa w dzielności, którą narodowa duma zarezerwowała dla naszej nacji. Co do liczebności, to tym bardziej nie jesteśmy pierwsi, bo partyzantów sowieckich i jugosłowiańskich zmobilizowało się w okresie wojny więcej. Jest jednak coś co wyróżnia Armię Krajową i pozwala rzeczywiście nazwać ją wielkim fenomenem. To przede wszystkim fakt, że mimo swego podziemnego charakteru była ona integralną częścią Sił Zbrojnych, pod względem prawnym równoważną tym oddziałom, które walczyły poza granicami Polski. Ta ochotnicza i konspiracyjna armia nie miała garnizonów i dopiero w 1944 r. przeszła do walki powstańczej. Druga rzecz to forma prowadzonej walki, która uwzględniała wszystkie możliwe jej odmiany – od walki propagandowej (niespotykana gdzie indziej akcja „N”!), wywiadowczej, wreszcie zbrojnej.


Gdybyśmy podkreślali tylko jej „rządowy” i formalny charakter, nie wyczerpalibyśmy definicji fenomenu. AK była w sensie społecznym czymś więcej niż wojskiem. Bez obawy o przesadę należy widzieć w niej również wielką formację ideową, a także swego rodzaju grupę nieformalną, skupiającą tysiące przyjacielskich-koleżeńskich zespołów, uformowanych na kształt militarny, ale związanych silnymi więzami koleżeństwa i przyjaźni. Takie zespoły gotowe były narażać życie swoje i niejednokrotnie życie swoich bliskich dla sprawy i umierać w obronie towarzyszy – właśnie dlatego jednym z najważniejszych i najbardziej spektakularnych działań AK było odbijanie uwięzionych przez Niemców członków organizacji, czego najbardziej znanymi przykładami są akcja pod Arsenałem w Warszawie w marcu 1943 r. czy akcja por. Jana Piwnika „Ponurego” w styczniu 1943 r., zakończona rozbiciem więzienia pińskiego i uwolnieniem aresztowanych żołnierzy „Wachlarza”. To, że armia ta nie wygrała wojny, a mimo to przeszła do legendy, jest już inną sprawą...


Czy w czasie II wojnie światowej istniały gdziekolwiek podobne, tak rozbudowane struktury podziemne?


Były silne i liczne partyzantki, ale nigdzie nie było tak ukształtowanego organizmu wojskowego i społecznego, który można nazwać armią, zbrojnym ramieniem konstytucyjnej władzy szanującej demokratyczne standardy, skupiającym obywateli bez względu na przekonania polityczne. Partyzantka sowiecka choć była „propaństwowa”, zbudowana została na totalitarnym fundamencie. Inne europejskie komunistyczne partyzantki (np. grecka czy jugosłowiańska) są kopią sowieckiego wzoru, albo de facto wojskówkami partyjnymi.


Czy w wypadku AK widoczne są inspiracje dawniejszymi instytucjami konspiracyjnymi, np. Polską Organizacją Wojskową?


Oczywiście! Powstające od jesieni 1939 r. organizacje konspiracyjne musiały opierać się na wzorcach z lat wcześniejszych. Najbliższym był im okres odbudowy państwa polskiego, a więc czas, kiedy działała Polska Organizacja Wojskowa. Jej struktura i aktywność inspirowały twórców organizacji konspiracyjnych, wyrastających jak grzyby po deszczu od pierwszych dni okupacji. Pamiętajmy, że przystępowali do nich również ci, którzy nie tylko pamiętali POW z lekcji szkolnych, ale byli jej członkami. Starzy peowiacy niejednokrotnie sami inicjowali zawiązywanie komórek konspiracyjnych. Większe znaczenie dla zawiązującej się konspiracji miały jednak przygotowywane przed wojną przez Oddział II struktury tzw. dywersji pozafrontowej, która miała prowadzić dywersję na terenach zajętych przez wroga. Rzecz jasna, ta sieć w czasie zawieruchy wojny 1939 r. została porwana, ale to na niej tworzyły się zręby co najmniej kilku silnych organizacji, które następnie scaliły się z ZWZ-AK.

Żołnierze ze zgrupowania AK „Kampinos” (ze zbiorów Narodowego Archiwum Cyfrowego, sygn. 37-1260-3)

Mówiąc o inspiracjach w konspirowaniu nie możemy zapominać, że klasycznym wzorcem dla ludzi Polski Walczącej było Tajne Państwo Polskie z okresu powstania styczniowego. Twórcy Polskiego Państwa Podziemnego czuli tę łączność ideową, a pożywką dla partyzantki była legenda partyzanckiej wojny z lat 1863-1864. Te romantyczne sentymenty wspomina bohater opowiadań Jana Józefa Szczepańskiego - por „Szary”, literacki odpowiednik samego autora, który był partyzantem AK.


Casus powstania styczniowego i polskie skłonności do konspirowania uważnie studiowali Niemcy i to jeszcze przed najazdem Polski, obawiając się partyzanckiej ruchawki już w okresie regularnych działań wojennych. Z tego zresztą wynikała ich obsesja w tropieniu rzekomych i prawdziwych aktów dywersji. Skutkowało to terrorem, który uderzał w żołnierzy (casus zbrodni na jeńcach WP w Ciepielowie) i cywilów, posądzanych o organizowanie oporu na zapleczu armii czy strzelanie w plecy żołnierzy Wehrmachtu.


Na ile akcja scaleniowa innych organizacji podziemnych z AK przebiegała pomyślnie? Skąd brały się związane z nią konflikty?


Generalnym założeniem „polskiego Londynu” oraz dowódców ZWZ-AK było połączenie w ramach AK – czyli wielkiej krajowej (nie „narodowej”) armii o obywatelskim obliczu tych wszystkich, którzy respektowali polską rację stanu. Chodziło o formacje zbrojne – te partyjne, jak i te tworzone bez specjalnego zamysłu politycznego – po to by walczyć o wolną Polskę. Z tymi ostatnimi nie było większego problemu, bo w naturalny sposób szukały one kontaktu z „czynnikami miarodajnymi”, jak się wówczas mówiło. Ambitne i rozpolitykowane wojskówki partyjne niechętnie podporządkowywały się rozkazom ZWZ-AK. Mimo, że akcja scaleniowa z racji ambicji różnych grup i osób nie mogła być doprowadzona do końca, jej ostateczny bilans był imponujący. W wielki nurt AK wpłynęły, podporządkowując się KG AK, setki organizacji, grup i oddziałów lokalnych i ponadlokalnych, w tym partyjne „wojska” PPS-WRN czy ruchu ludowego - Bataliony Chłopskie. Ta część NOW, która nie scaliła się z AK utworzyła Narodowe Siły Zbrojne, nie uznając autorytetu Delegatury Rządu i Komendy Głównej AK, choć nie podważając legalności rządu w Londynie.


Organizacje podporządkowujące się AK wnosiły nie tylko tysiące nowych żołnierzy, lecz również swoje wizje Polski, ideały, przyzwyczajenia organizacyjne czy zwykłe ambicje i polityczne uprzedzenia. Armia stawała się przez to prawdziwą „armią krajową”, ze wszystkimi tego konsekwencjami, również negatywnymi.

(...)


Rok temu przez kraj przetoczyła się dyskusja o Egzekutorze Stefana Dąmbskiego, jako książce pokazującej ciemną stronę AK. W ostatnich dniach kontrowersje budzi wyrzucenie ze Światowego Związku Żołnierzy AK kombatanta, który nazwał swojego dowódcę zbrodniarzem. Czy Pana zdaniem to zapowiedź jakiejś trwałej zmiany w dyskusji o Armii Krajowej?


Przykład Egzekutora to przyczynek do uzmysłowienia sobie, że wojna to nie jest harcerska przygoda. Autor, nawet jeśli koloryzował, przeniósł nas w świat brutalnej rzeczywistości, którą znamy również z innych źródeł, w większości niepublikowanych. Dalekie są one od wniosków Aleksandra Kamińskiego, który opisywał harcerskie środowisko „Zośki” i „Parasola”, z całych sił opierające się wojennej demoralizacji. Nie wszyscy mieli taką siłę i takich dowódców. Naiwnością byłoby więc wierzyć, że AK to armia rycerzy bez zmazy i skazy. Nawet patriota mógł popełnić zbrodnię. Przykład wsi Rędziny-Borek, gdzie połączone siły miechowskiej dywersji „zlikwidowały” (a dokładnie zamordowały) 6 ukrywających się Żydów jest na to najlepszym przykładem. Wojna jest jeszcze straszniejsza niż opisał to Kamiński, bo oprócz bohaterów ginących za ojczyznę są również ci, którzy żyją i muszą rozstrzygać straszne dylematy: zabić kolegę na rozkaz dowódcy czy np. wziąć ubranie zabitego konfidenta dla swoich bliskich? Najlepiej opisał je w swych opowiadaniach żołnierz AK Jan Józef Szczepański. Uważny czytelnik Butów czy Wszarza odnajdzie w nich zdziczenie i straszną konieczność dokonywania wyborów, które niszczą duszę człowieka. Ale i ten obraz byłby zbyt płaski, bo w opowiadaniach (dokładnie w jego pamięci), mimo upodlenia wojną, ludzie - przynajmniej niektórzy - zachowują wiarę w podstawowe prawdy i powinności.


Pyta Pan czy jest szansa na zmianę dyskusji o AK? Odpowiadam: tak, ale trzeba wstać z kolan i pisać jak było, mając w pamięci słowa prasy konspiracyjnej, która ostrzegała przed demonami wojny - tu cytat: żądzą krwi i rabunku. Świadomość potrzeby spojrzenia na naszą bohaterska historię z innej strony nie jest propozycją nową. Badania takie inicjował przecież już 10 lat temu Tomasz Strzembosz, redagując tomik studiów o bandyceniu się partyzantki.

 

dr. Janusz Marszalec, zastępca dyrektora Muzeum II Wojny Światowej w Gdańsku w wywiadzie dla portalu histmag.org.

 

Główna fotografia przedstawia Żołnierzy 27 Wołyńskiej Dywizji Piechoty Armii Krajowej podczas odpoczynku (Archiwum Fotograficzne Stefana Bałuka).