Bezpowrotnie minął okres w którym niemal każdy młody człowiek zarażał się patriotyzmem po lekturze „Potopu” czy „Krzyżaków” . Dziś bardziej do wyobraźni młodych przemawiają ruchome obrazki, muzyka czy portale społecznościowe. Film „Historia Roja, czyli w ziemi lepiej słychać” jest najlepszą okazją, aby to wykorzystać. Obraz Jerzego Zalewskiego to nie tylko szansa na zaszczepienie patriotyzmu wśród „Pokolenia mp3”, ale również odkłamanie historii.
Nieznany PRL
Polska Rzeczpospolita Ludowa to dla rzeszy młodych ludzi zabawny okres dziejów, w którym „szary Kowalski” stał w długich kolejkach po mięso, miał problemy z zakupem lodówki czy telewizora, a powodów do zadowolenia dostarczały mu sukcesy reprezentacji piłkarskich czy liczne medale olimpijskie. Jednak mało kto zastanawia się nad narodzinami tego quasi-państwa. Obserwujemy obciachowe gmachy, dziurawe drogi i inne przybytki komuny, ale nie zwracamy uwagi na to, że często zostały wzniesione na szczątkach ludzi, którzy samotnie walczyli o zupełnie inny kształt Polski.
Problem zaczyna się już w szkole, gdy historycy tracą czas na szczegółowe omawianie starożytnej Mezopotamii czy Egiptu, aby nie zdążyć z omówieniem PRL-u. Proceder powtarza się przez cały cykl edukacyjny – od podstawówki po liceum. Wiele do życzenia pozostawia również program nauczania, który omija istotny element historii PRL – sprzeciw ludności wobec budowy państwa satelickiego w stosunku do ZSRR. Niewiele zmieniło się po 1989 r. Pamiętam, że gdy brałem udział w audycji radiowej, poświęconej Żołnierzom Wyklętym, realizator ze zdziwieniem stwierdził, że nigdy o tym nie słyszał, a przecież „powinni o tym mówić w szkole”.
Gdy kuleje edukacja, jej obowiązki powinna przejąć kultura. To właśnie kino jest obecnie najsilniejszym orężem, dzięki któremu można przemycić sporą porcję wiedzy. Zwłaszcza, gdy historia, która jest przedstawiona w filmie prezentuje się niezwykle atrakcyjnie…
Koniec słodkich idiotów
Historia st. Sierż. Mieczysława Dziemieszkiewicza to opowieść rodem z powieści sensacyjnej. W swoim krótkim życiu zdażył być łącznikiem między Komendą Powiatu a Komendą Okręgu, pełnił funkcję dowódcy patrolu Pogotowia Akcji Specjalnej NSZ, a później Komendantem Powiatu NZW („Ciężki” – 1947-1948, „Wisła”- 1949-1951). Jest również uznawany za ostatniego dowódcę XVI Okręgu NZW. Już jako 20-latek, decyzją dowódcy NSZ został odznaczony Krzyżem Walecznych, co najlepiej świadczy o jego niezwykłej brawurze.
I tak, gdy w całym kraju padały ostatnie bastiony niepodległości, Dziemieszkiewicz rozkręcał prężną działalność i dokonał szeregu akcji bojowych, odsyłając na tamten świat UB-eków, milicjantów i ich współpracowników. Co najciekawsze, jego akcje miały również charakter propagandowy. Tak było 6 listopada 1949 w miejscowości Gołotczyzna, k. Ciechanowa. Dokładnie w 32. Rocznicę Rewolucji Październikowej „Rój” zatrzymał pociąg osobowy, jego żołnierze partyzanci rozdali antykomunistyczne ulotki, a sam dowódca wygłosił do pasażerów antykomunistyczne przemówienie. Potem dokonał egzekucji na funkcjonariuszu PUBP Mieczysławie Piaskowskim i ppor. Czesławie Gocacie, który był stalinowskim sędzią. Akcja o podobnym charakterze została przeprowadzona 28 sierpnia 1950 roku… w Pomiechówku niedaleko Warszawy. Oddział „Roja” zatrzymał pociąg, w walce zginęło 4 funkcjonariuszy MO i SOK, a Dziemieszkiewicz ponownie dał wyraz swoich oratorskich zdolności, wygłaszając wiec antykomunistyczny dla miejscowej ludności. I pomyśleć, że to wszystko miało miejsce niedaleko stolicy, w dobie stalinizmu. To tylko przykłady. Akcji o podobnym charakterze było znaczniej więcej.
Niektóre z przemówień partyzanta zachowały się do dnia dzisiejszego. Tak „Rój” zwracał się do swoich żołnierzy w apelu z 28 maja 1950 r.: „Koledzy, nie zrażajmy się tym, że giną co dnia najlepsi synowie Ojczyzny. Nic to. Giną za wiarę i Polskę, a z krwi ich wyrośnie Wielka Chrześcijańska Polska tylko dla prawdziwych Polaków.”. W tym samym dokumencie Dziemieszkiewicz pouczał: „Koledzy, każdy z Was musi być dobrym żołnierzem, dowódcą i kolegą, bo gdy przyjdzie chwila, że zginie Wasz dowódca, nie hamujcie pracy, a szerzcie Narodową Organizację jako Apostołowie, głosząc słowo Boże wśród pogan”
Były to słowa, które głęboko zapisały się w pamięci towarzyszy broni. Np. „kronikarz oddziału” Władysław Grudziński ps.„Pilot” uwiecznił swojego dowódcę wierszem, który doskonale oddawał przywiązanie żołnierzy i szacunek, jakim darzyli „Roja”: (…) Potomność powie o nim dobrze i sławy mu nie ujmie,/ Nie zginie jego dobre imię w innych nieprawych tłumie./ Aby dał Bóg, by z trudów Twych i nieprzespanych nocy,/ Wyrosła Polska Wielka, Wolna od zdrajców i przemocy. Warto dodać, że wiersz został zadedykowany „dobremu, lecz niestałemu koledze”.
Jednak nie wszyscy zachowali taki obraz „Roja”. Rozmawiając z osobami, które pamiętają tamten okres, można odnieść wrażenie, że ich opowieści dotyczą dwóch zupełnie różnych postaci. Dla ludzi, którzy pomagali partyzantom NZW, Dziemieszkiewicz był energicznym idealistą, dzielnym żołnierzem, który zawsze ratunku poszukiwał w modlitwie. Niestety na terenach, gdzie przyszło mu spędzić swoje ostatnie dni, częściej można spotkać się z określeniami „zbir” czy „bandyta”. Nie usłyszymy również o dzielnym Rycerzu, ale krwawym watażce, który nie stronił od alkoholu i uciech cielesnych. Na pewno swój wpływ miała propaganda UB, która miała na celu zohydzenie partyzantów. Czarny PR wokół żołnierzy trwał przez następne dziesięciolecia. Zamordowanych komunistów przedstawiano jako „niewinne ofiary faszystów". Tak Marian E. Kofman przedstawia zabicie zatwardziałego socjalisty Wacława Kozińskiego: „Nie drgnęła nawet ręka faszystom „Roja” kiedy serią z automatu pozbawili życia 63-letniego uczciwego i spokojnego człowieka, zasłużonego wychowawcę i pedagoga”. („5 rzek”, nr 4 1966). Tekst został oczywiście przedrukowany w lokalnej prasie i następne pokolenie karmiło się czarną legendą antykomunistycznej partyzantki.
Inną przyczyną było pragnienie ułożenia sobie życia przez mieszkańców wykrwawionego Północnego Mazowsza. Ludzie nie chcieli już walczyć i nie rozumieli sensu dalszej batalii. Przyjmowali Polskę taką, jaką była. Być może dlatego mieszkanki miejscowości Szyszki z wielkim zdziwieniem zareagowały na słowa p. Burkackiej (matki ukochanej „Roja”), która mówiła sąsiadkom, że „niedługo będzie wojna i kolejny przewrót”. Jak się później okazało była pod wpływem pogawędek ze swoim niedoszłym zięciem… Ale czy „Kurp-przybłęda” był w stanie poderwać do walki obumarłe wsie? Tym bardziej, że od pewnego momentu sami partyzanci zdawali sobie sprawę, że III wojny światowej nie będzie, a ich walka to jedynie taniec śmierci.
Mężczyzna, który przeprowadzał przez wieś partyzantów, wspomina, że jeden z żołnierzy (najprawdopodobniej „Mazur”) popłakał się i mówił do swojego dowódcy, że jest młody, niczego w życiu nie dokonał, nie stworzył rodziny, a niebawem będzie musiał zginąć. Również sam „Rój” przeczuwał rychły koniec i po tym, gdy młodzieniec po raz ostatni odprowadził żołnierzy, uściskał go i ucałował…
Ludzie opowiadają jednak o tym bardzo niechętnie, na ogół unikają rozmowy. Czyżby pamięć o represjach, jakie spotkały sprzymierzeńców partyzantów była wciąż żywa? A niestety z roku na rok, takich ludzi jest coraz mniej. Gdy w lipcu ubiegłego roku odwiedziłem państwa Świąteckich u których ukrywał się „Rój”, okazało się, że nie ma już możliwości przeprowadzenia wywiadu z jego ostatnim żołnierzem – Karolem Świąteckim ps. Głóg, ze względu na stan zdrowia mężczyzny. Kilka dni temu działacz antykomunistycznego podziemia zmarł. Nawet portale zajmujące się tematyką NSZ czy Żołnierzy Wyklętych nie poinformowały o tym fakcie.
Historia Dziemieszkiewicza nadal jest pełna tajemnic, zaskakujących zwrotów akcji, heroicznych czynów, ale również zagubienia i upadków. Niektórych ciemnych kart tej historii, nie powinniśmy traktować wyłącznie jako „wymysłu komunistów”, ponieważ stanowią element bardzo złożonej całości. Dopiero wówczas będziemy w stanie pojąć kim rzeczywiście byli „żołnierze wyklęci”, co przeżywali, dlaczego powinniśmy szanować ich poświęcenie. Po pokazach kopii roboczych filmu, wiele osób było zniesmaczonych tym, że partyzanci NZW przeklinają, piją na umór, a film epatuje scenami erotycznymi. Nie rozumiem tego „świętego oburzenia”. Jak wynika ze wspomnień ludzi, również z najbliższego otoczenia partyzantów, ich ostatnie chwile były naznaczone łapczywym smakowaniem życia i przerażającym poczuciem nadchodzącej śmierci. Jeżeli rzeczywiście Zalewski uchwycił ten element w swoim filmie, należą mu się słowa uznania. We współczesnym świecie to często brudni, źli i brzydcy najbardziej przypadają do gustu szerokiej publiczności. Bohater bez skazy przejadł się w popkulturze, a jego historia prowokuje jedynie do „odbrązowienia” postaci. W kinie już dawno nadszedł kres słodkich idiotów, a na pewno Mieczysław Dziemieszkiewicz do lalusiów nie należał. Właśnie taki bohater z krwi i kości może przekonać do siebie nowicjuszy. Może lepiej będzie wyglądał na t-shirtach, niż Ernesto „Che” Guevara?
Nie tylko „Rój”
Warto pamiętać, że historia chłopaka, który dezerteruje z „ludowego” wojska, walczy o niepodległość i zostaje zdradzony przez bliską mu osobę jest tylko jedną z wielu. Historia samego Północnego Mazowsza jest bogata w przykłady partyzantów, którzy równie brawurowo zatańczyli swój danse macabre na celowniku bezpieki. Ich historie często nie doczekały się nawet solidnego opracowania historycznego, a co dopiero publikacji prasowych czy filmu.
Najlepszym dowodem są dzieje Karola Bilińskiego, ps. „Ego”, żołnierza ROAK, walczącego, zarówno z sowieckim, jak i hitlerowskim okupantem. Biliński w swoich macierzystych stronach do dziś jest wspominany jako prawdziwy heros i bohater barwnych anegdot. Szkoda tylko, że wspominany zaledwie szeptem. To żołnierz, który z garstką współpracowników (w tym ze swoim bratem - Marianem Bilińskim "Trzynastką") potrafił pokrzyżować plany niemieckim żandarmom, wiozącym 150 niewinnych ludzi na przymusowe roboty, ukarać batami kolaborantów, wkroczyć na wiejską zabawę, wyprowadzić i zastrzelić zdrajców, wydających rodaków w ręce Niemców, aby następnie powiedzieć: „Niech muzyka gra dalej!”. Walczył również z bezprawiem, jakie urządzili sowieci. Później pod zmienionym nazwiskiem i dzięki kontaktom w środowisku ludowców, udał się w okolice Biskupca, aby praktykować wyuczony zawód nauczyciela i mówiąc Słowackim „nieść Oświaty kaganek”. Los chciał, że stał się kolejnym kamieniem, rzuconym przez Boga na szaniec. Namierzony przez UB, zginął z bronią w ręku. Jego ostatnie chwile były naznaczone brawurą, która zawsze była jego sztandarową cechą. Udało mu się uciec z transportu do katowni UB, zdobyć broń i walczyć do samego końca. Spadł z dużej wysokości, trafiony kulą wroga. Miał tylko 33 lata… Podobno do jego zabicia również przyczyniła się „sprawa sercowa”. Według jednej z relacji, miał rywalizować o względy pewnej panny z funkcjonariuszem UB. Wyścig o rękę zakończył się jednak tragicznie. Nie wiadomo, gdzie został pochowany. Być może na jego szczątkach zbudowano szalet lub stworzono wysypisko śmierci, jak w przypadku innych partyzantów. O jego istnieniu przypomina pamiątkowa tablica na murach świątyni w Szyszkach oraz stworzony niedawno, symboliczny grób na cmentarzu w tej samej miejscowości.
Młodzi ludzie, mimo braku solidnej edukacji o PRL, są żądni wiedzy na ten temat. Wystarczy wymienić liczne oddolne inicjatywy kulturalne, jak muzyczna składanka w hołdzie NSZ, książka autorstwa młodych narodowców, pełna rozmaitych prób literackich na temat Żołnierzy Wyklętych. Dużą popularnością cieszyły się kolejne owoce fascynacji antykomunistyczną partyzantką: płyta zespołu De Press „Myśmy rebelianci” czy książka Sebastiana Reńcy „Z cienia”.
W całej Polsce spontanicznie powstają komitety na rzecz budowy pomników Żołnierzy Wyklętych, organizowane są wystawy i konferencje. Co ciekawe, budzą dużo większe zainteresowanie, niż pozostałe inicjatywy naukowe. Pamiętam, że gdy miałem wygłosić referat poświęcony właśnie postaci „Roja” na Wydziale Politologii i Stosunków Międzynarodowych UMK, liczyłem na grono kilku słuchaczy (zazwyczaj tyle przychodzi na spotkania z cyklu „Koło w Kole”). Na opowieść o „polskiej Wandei”, ku zaskoczeniu organizatorów, przybyło 30 osób i to w okresie sesji egzaminacyjnej. Warto dodać, że spotkanie nie było specjalnie promowane.
Na każdym kroku możemy zauważyć duży popyt na przybliżanie postaci antykomunistycznej partyzantki. A co z podażą? Telewizja Polska nie dostrzega tego, choć często słyszymy o „misji mediów publicznych”. Należy postawić pytanie: jakiej misji? I czy aby na pewno pro publico bono? „Rój” nadal jest prześladowany, a tytuł pierwszego bohatera romantycznego w polskim kinie wciąż przypada Franzowi Maurerowi.
Aleksander Majewski