Niezwykle wpływowy w Rosji Klub Wałdajski, o którym mówi się, że stanowi intelektualne zaplecze Kremla, zorganizował w moskiewskim hotelu Hilton konferencję poświęconą relacjom chińsko – rosyjskim. (4 - 5 kwietnia). O ambicjach organizatorów świadczy jej tytuł – „Rosja i Chiny przed wyzwaniem globalnych zmian.”. Chyba przypadkowo zbiegła się ona w czasie ze spotkaniem przywódców Chin i Stanów Zjednoczonych, rozpoczynającym się dzisiaj na Florydzie, ale w związku z tym jej wydźwięk jest tym ciekawszy. Jak można odczytywać intencje organizatorów moskiewskiej konferencji, jej celem było potwierdzenie wspólnego (tak chciano) przekonanie elit obydwu krajów o strategicznej wadze sojuszu Moskwy i Pekinu. Problem polega wszakże na tym, że z tych zamierzeń nic nie wyszło. Fiasko na całej linii.
Rosjanie są przekonani o końcu świata, w którym zdanie Zachodu, wartości Zachodu, generalnie rzecz ujmując zachodni styl myślenia i działania oraz zachodni porządek dominują. Mówił o tym minister Ławrow w trakcie konferencji w Monachium, ostatnio również w wywiadzie dla The National Interest. Ale co w to miejsce? W ich opinii miast, jak to nazywają systemu jednobiegunowego ukształtuje się system spolaryzowany, w którym Stanom Zjednoczonym przeciwstawi się blok azjatycki, utworzony na aliansie Rosji, Chin oraz Indii, wokół którego orbitowały będą mniejsze państwa azjatyckie – Pakistan, Korea Pd czy nawet Japonia i Iran. To rosyjski plan marzenie. Otwarcie tenże Ławrow mówił o nim w trakcie niedawnego spotkania z kadrą kierowniczą i wyższymi oficerami rosyjskiego sztabu generalnego. Warto zwrócić uwagę, że nigdzie nie pojawia się tu kwestia Europy. Właśnie, dlatego, że w opinii Rosjan wcale nie jest przesądzone, że zakotwiczy ona na trwale w obozie, któremu przewodniczyć będą Stany Zjednoczone. O jej pozycję geopolityczną będzie się dopiero toczyła w naszym stuleciu gra, walka o wpływy i znaczenie. Walka między obserwującym zmierz swojej światowej pozycji Waszyngtonem i nowymi tygrysami, wśród których z racji swej pozycji militarnej, umiejętności dyplomatycznych i zasobów surowcowych niepoślednią rolę odgrywała będzie Moskwa.
Aby jednak ten rosyjski scenariusz – marzenie się zrealizował musi najpierw powstać i zacząć odgrywać polityczną rolę oś Moskwa – Pekin – Delhi. I z nią właśnie nie jest ostatnio najlepiej. A zaczęło się tak dobrze. Indie kupowały duże ilości rosyjskiej broni i stale zwiększały zamówienia. Na pierwszy ogień poszły czołgi – Hindusi na początku naszego wieku kupili od Moskwy 310 czołgów T90S (800 mln dolarów), w 2007 powiększyli zamówienie o kolejne 347 sztuk (1,24 mld). W 2004 roku Delhi kupiło rosyjski lotniskowiec Admirał Gorszkow (docelowo 2,33 mld dolarów). W ubiegłym roku obie stolice porozumiały się o dostawach rosyjskich fregat typ 11356 oraz wspólnej budowie śmigłowców bojowych (od 2,5 do 5,8 mld dolarów). Podpisano umowy na zakup następnych czołgów, śmigłowców, serwis samolotów, budowę kolejnych fregat, o mniejszym sprzęcie nawet nie wspominając. Dziś Indie są największym odbiorcą rosyjskiego uzbrojenia. Jednak ostatnio, coś zaczęło szwankować. Pod koniec marca Rosjanie poinformowali, że wspólny, rosyjsko – indyjski program budowy wojskowego samolotu transportowego został zakończony. Strony nie były w stanie osiągnąć porozumienia. W ubiegłym tygodniu natomiast dowodzący hinduskimi siłami powietrznymi marszałek B.S. Dhanoa poinformował o rozpoczęciu, przez jego kraj negocjacji w sprawie zakupu samolotu transportowego średniego zasięgu od europejskiego konsorcjum Airbus. Zaś zupełną katastrofą zakończyła się konferencja rosyjsko – indyjska zorganizowana przez wpływowe w obydwu krajach think tanki – rosyjską Radę ds. Międzynarodowych oraz indyjska Fundację Vivekananda na początku kwietnia. Przewodniczący pracami fundacji indyjskiej były dowódca wojsk lądowych tego kraju po wojskowemu powiedział w trakcie otwarcia, iż wielki niepokój w Indiach wzbudza wojskowa współpraca Rosji i Pakistanu a także rosnąca pozycja Chin (Chin, które sojusz z Islamabadem uczyniły jednym z filarów własnej pozycji w Azji), co naruszyć może równowagę sił na kontynencie. Uczestniczący w dyskusji były dowódca indyjskiej wschodniej floty postawił kropkę nad i mówiąc, że „Rosja ma prawo sprzedawać broń Pakistanowi, ale wówczas winna być przygotowana na to, że formuła współpracy business as usual przestanie obowiązywać”. Hindusi w niemniejszym stopniu zaniepokojeni są także gotowością Rosjan do rozpoczęcia rozmów z Talibami, w czym pośredniczyć ma właśnie Islamabad. Rządząca w Delhi konserwatywna partia Janata najprawdopodobniej w takiej sytuacji wybierze „opcję atlantycką” i silniejszy sojusz gospodarczy i wojskowy z Waszyngtonem. Oczywiście o ile obecna administracja pójdzie w ślady Georga W. Busha młodszego i sojusz z Indiami uczyni jednym z filarów amerykańskiej polityki wobec Azji.
Nie tylko w imporcie rosyjskiej broni Indie są największym nabywcą. Również najwięcej na świecie kupują rosyjskiego złota. Ale i tu nie jest najlepiej. Jak ostatnio poinformował Reuters w 2016 roku rosyjski bank centralny kupił 201 ton złota, więcej niż wszystkie inne państwa naszego globu razem wzięte. Analitycy uważają, że tempo zakupów złota przez Moskwę w 2017 roku nie będzie wcale niższe – ok. 200 ton. Pesymiści na tej podstawie formułują pogląd, że Rosjanie szykują się do jakiejś większej akcji militarnej i wiedząc o grożących im konsekwencjach gromadzą „twarde zasoby”. Jest też mniej czarne wyjaśnienie tej sytuacji – otóż Indie znacząco zmniejszyły zakupy tego kruszcu, a są największym jego światowym importerem. To jedna strona medalu. I druga – rosyjscy oligarchowie „robiący w złocie” (tacy jak Mordaszow) znacząco zwiększyli produkcję i trzeba było pomóc przyjaciołom najważniejszej osoby w państwie rosyjskim. Generalnie współpraca gospodarcza Moskwy i Delhi jest dość anemiczna. Rosyjski eksport w 2016 roku wyniósł 7,7 mld dolarów (w 2012 11,0) i gdzież mu do setem miliardów w handlu z chinami. (import z Indii był jeszcze niższy). Teraz jeszcze doszły kontrowersje polityczne.
Rosjanie obserwując tarcia indyjsko – chińskie, na tle współpracy tych ostatnich z Islamabadem w ostatnich miesiącach nieco przesunęli akcenty i w miejsce osi rosyjsko – chińsko – indyjskiej intensywniej zaczęli mówić o strategicznym partnerstwie Pekinu i Moskwy.
W przeddzień konferencji rosyjsko – chińskiej w Moskwie, Klub Wałdajski opublikował swój kolejny biuletyn (63 z rzędu), poświęcony osi Moskwa – Pekin. Ciekawy to materiał. Choć pisany przez Australijczyka (Glenna Disena) oddaje rosyjski sposób widzenia. Otóż, zdaniem autora, regionalne bloki integracji i współpracy, wykazują zdolność przetrwania, tylko wówczas, gdy ich uczestnicy godzą się na powstanie, jak to on określa „równowagi wzajemnych zależności”. To, w jego opinii jedna z przyczyn powodzenia integracji europejskiej, ale też jeden z powodów dzisiejszego upadku Unii. Upadku w obliczu uzyskania dominującej pozycji przez jeden z krajów – w tym wypadku Niemcy. Otóż tego rodzaju sytuacja generuje pokusy instrumentalizowania sojuszu i zagarnięcia wszystkich pożytków z niego płynących przez stronę silniejszą. To rodzi z kolei tendencje odśrodkowe, resentymenty słabszych i w rezultacie osłabienie, jak w przypadku Unii, lub całkowity rozkład więzi, jak w sytuacji współpracy tejże Unii z Rosją. To jest, bowiem najkrótsza diagnoza przyczyn kryzysu na linii Bruksela – Moskwa. Miast partnerskiej relacji próba zdominowania ich przez świat Zachodu, narzucenia przewag gospodarczych i modelu kulturowego. Z czym elity rosyjskie nie chciały się zgodzić i co w rezultacie dało przeorientowanie rosyjskiej polityki zagranicznej po 2008 roku z kierunku zachodniego na azjatycki. Nie wdając się w ocenę trafności tej diagnozy, warto zapytać jak zastosowanie takiego modelu ma się do relacji Moskwy i Pekinu? Otóż oczywista różnica potencjałów obydwu krajów – gospodarczego, ludnościowego, finansowego nie powinna być, w opinii Dysena, wykorzystywana przez Pekin do zdominowania relacji. Znacznie lepszym rozwiązaniem, lepszym oczywiście dla Rosji, byłoby świadoma rezygnacja Chińczyków z takiej możliwości i pewne uprzywilejowanie Rosjan. Co by to dało w efekcie? Silny sojusz chińskiej ekspansywności gospodarczej i finansowej oraz rosyjskiej przewagi militarnej w połączeniu z rosyjską sprawnością i doświadczeniem w dyplomacji. Taki tandem mógłby przyciągnąć inne regionalne potęgi. Jednym słowem pasywne Chiny i aktywna Rosja, idące razem. Złośliwi mogliby powiedzieć ogon kręci psem, ale to rosyjski scenariusz marzeń i cel pracy w XXI wieku.
Problem polega wszakże na tym, że Chińczycy, nieco inaczej, delikatnie to ujmując, wyobrażają sobie wzajemne relacji. I tu wracamy do moskiewskiej konferencji, o której wspominałem na wstępie. Wezwania jednego z liderów klubu Sergieja Karaganowa, który wystąpieniem w tym duchu rozpoczął konferencję, Chińczycy określili, bez specjalnych ceregieli mianem „przestarzałej geopolityki”. Zwrócili też Rosjanom uwagę, że dziś świat zajmuje się zupełnie innymi sprawami – takimi jak choćby budowa wspólnej wielostronnej platformy wolnego handlu, a nie aranżowaniem sojuszy gospodarczo – militarno zwróconych przeciw trzecim siłom. Jeden z chińskich uczestników konferencji zwrócił też uwagę, że z historycznego punktu widzenia Rosja i Chiny „już trzy razy budowały sojusze wojskowe. I trzy razy się rozwodziły. Trzeba mieć sumienie.” – dokończył.
Biorąc pod uwagę matrymonialny punkt widzenia, to na marginesie warto zauważyć, że jeden z ostatnich rosyjskich sondaży opinii publicznej dał ciekawe rezultaty. Otóż Rosjanki, za najlepszych kandydatów na mężów uważają właśnie Chińczyków. Nie najlepiej wróży to dla rosyjskiego elementy etnicznego na Dalekim Wschodzie.
Konferencja Klubu Wałdajskiego najwyraźniej nie zakończyła się oczekiwanym sukcesem i w rosyjskich mediach niewiele można przeczytać na jej temat. Ale wyraźnie widać, że Pekin, który odwrotnie niźli Rosja jest wielkim wygranych procesu globalizacji, wcale nie ma ochoty na budowanie jakichkolwiek antyamerykańskich sojuszy czy azjatyckich osi. Przemawiają też za tym twarde fakty. O ile na utworzenie instytucji mających być konkurencyjnymi wobec tych, które zdaniem Rosji, są kontrolowane przez Zachód, takich jak np. Azjatycki Bank Rozwoju Chiny (Rosja również) przeznaczyć mają po 2 mld dolarów w ciągu 7 lat, o tyle na chińskie projekty – np. Fundusz Jedwabnego Szlaku, Pekin wykłada dziesiątki miliardów dolarów (na Fundusz 40 mld, Azjatycki Bank Infrastruktury 50 mld).
Wygląda, zatem, na to, że rosyjskie marzenia o budowie azjatyckiego bloku, mogą pozostać tylko marzeniami, ale ekspansja trwa. Tyle, że chińska.
Marek Budzisz/salon24.pl