- Ich eksperymenty to były eksperymenty – tak o pedofilskich ekscesach Daniela Cohn-Bendita i niemieckich zielonych mówi w wywiadzie dla tygodnika „Do Rzeczy” Kamil Sipowicz. - Wtedy panowała koncepcja wolnej miłości, i ludzie zastanawiali się, jak daleko to może pójść. Było kilka takich skrajnie lewackich komun, które uznały, że wolność ta dotyczyć powinna także dzieci i seksu z nimi – dodaje.
- Ówcześni lewicowcy, to byli ludzie wyzwoleni z konwenansów, także etycznych i oni mogli, także podpierając się własnymi koncepcjami społecznymi, eksperymentować – podkreśla. I natychniast przechodzi do ataku na księży-pedofilów, dla których podobnej tolerancji już nie ma. - A ksiądz to jest ktoś, kto powinien żyć Ewangelią, a ta wyraźnie zabrania mu krzywdzić najmniejszych. Jezus powiedział sam do swoich uczniów, że jeśli skrzywdzą dziecko, to lepiej będzie dla nich, by przywiązali sobie kamień młyński do szyi. Lewicowiec jest zatem wierny swojemu światopoglądowi, a ksiądz łamie zasady swojej religii – podkreśla.
Na uwagę zaś, że z punktu widzenia dziecka nie ma wielkich różnicy, czy wykorzystywane jest seksualnie przez hipokrytę czy eksperymentatora, odpowiada, że taką różnicę jednak dostrzega. - Tu jednak jest różnica. Lewicowcy bardziej o tym gadali, niż to robili, a nawet jeśli to robili, to w zupełnie innej atmosferze. Dziecko zupełnie inaczej reaguje na pewne sprawy, jeśli od wczesnego dzieciństwa żyje w lewackiej komunie i jest świadkiem tego, jak ludzie uprawiają seks i jest przekonane, że to jest super, niż wówczas gdy chłopiec idzie z księdzem, który go brutalnie gwałci – oznajmia.
TPT/Do Rzeczy