- Dla mnie sprawa święta Trzech Króli zaczęła się jeszcze w szkole podstawowej. W 1960 r. wykasowano je z kalendarza państwowego. Decyzją I sekretarza PZPR Gomułki zlikwidowano to święto razem z kilkoma innymi świętami katolickimi. On nie zamykał księży w więzieniach, ale wypierał Kościół z przestrzeni publicznej. Święto mimo to przetrwało w sercach ludzi i były pełne kościoły wiernych, a po Mszy świętej brano kredę i kadzidło do domów i oznaczano swoje domy.Zanikała jednak obyczajowość świętowania tego dnia. To przecież jedno z najstarszych świąt chrześcijańskich, szczególnie ważne dla polskich rolników.
Starałem się przywrócić temu świętu należne mu miejsce. Na początku „metodą pełzającą”, tzn. jako prezydent Łodzi z wiceprezydentami jeździliśmy do żłóbka przy łódzkiej katedrze i tam na ręce arcybiskupa składaliśmy mirrę, kadzidło i złoto. Gdy zostałem nominowany jako jeden 21 przedstawicieli regionów do takiego europejskiego parlamentu samorządowego w Brukseli to stwierdziłem, że dominujące partie PO i PSL są tam zarejestrowane jako partie chrześcijańsko-demokratyczne. Uznałem, że jest to szansa, aby przywrócić to, co nam zabrano, a sejm kontraktowy nie wiedzieć czemu tego ważnego święta nie przywrócił.
Postanowiłem więc zebrać odpowiednią ilość podpisów pod tą inicjatywą. I zebrano ponad 700 tys. podpisów. Inicjatywę przyjęto i pamiętam, że odnoszono się niej z dużą sympatią w różnych klubach poselskich. Nawet związkowcy z lewicy dawali mi sygnały wsparcia. Jednak jak doszło do głosowania, to PO zarządziła dyscyplinę partyjną i zagłosowała przeciwko. Postanowiliśmy więc wznowić akcję i przynieść ponad milion podpisów, co się udało. Tym razem było jeszcze bardziej twardo, bo dyscyplinę zarządziły również kluby lewicowe, które razem z liberałami rozpoczęły medialny atak na tą inicjatywę. Pani Senyszyn np. wyliczała mi przed kamerami ile to świąt Maryjnych przypada na dni powszednie i powinienem wystąpić również o ustanowienie tych dni jako wolnych od pracy. Odpowiedziałem, że jeśli ona taką akcję podejmie to na mój podpis może liczyć.
W efekcie jednak w klubie PO nastąpił bunt i zażegnał go premier Tusk, który poprosił mnie abym z trzema milionami podpisów już do sejmu nie przychodził, bo przed końcem kadencji to święto zostanie uchwalone i wróci do kalendarza dni wolnych od pracy. Powiedziałem, że poczekam i rzeczywiście projekt ustawy został uchwalony i prezydent go podpisał - dodaje Kropiwnicki.
Not. Jarosław Wróblewski