Oczywiście, pierwsza reakcja to szok. Ale pojawia się we mnie także takie odczucie, którego doświadczyłem już dwa, albo trzy razy, kiedy widziałem, że papież Benedykt XVI jest bardzo chory. I to chyba nie jest związane z jakąś jedną, konkretną chorobą – widziałem jego potworne zmęczenie i to, w jaki sposób z trudem dawał sobie radę. Nie było to tak widoczne, jak u Jana Pawła II, ale są takie komunikaty mowy ciała, które zdradzają właśnie, że człowiek jest przy jakiejś granicy, dochodzi do kresu sił. To są tylko dwa moje wrażenia, nie wiem, czy nie nakładam teraz na nie stanu szoku, jaki powoduje w nas wszystkich ta informacja, jednak wydaje mi się, że nie.
Mam takie odczucie, że stajemy wobec sytuacji całkowicie wyjątkowej. Nie jestem zwolennikiem jakichś apokaliptycznych emocji, ich rozbudzania i żywienia, ale ta informacja jest w pierwszej chwili całkowicie miażdżąca. W Kościele oczywiście nic złego się nie stanie, ale oprócz rozumu, doświadczenia i wiedzy, musimy także czytać znaki. Tę informację sprzed paru chwil odbieram jako wezwanie do osobistego nawrócenia, do całkowitego radykalizmu.
Oczywiście, świat może trwać jeszcze tysiące lat, ale jeśli wchodzimy w czasy ostatecznie ostateczne, to dotyczy to już nie tylko narodów, społeczeństw, nie grup ludzi, ale bezpośrednio każdego z nas. My wiemy co na ten temat, na temat czasów ostatecznych, mówi Słowo Objawione i wiemy, kim będzie ten, kto będzie głównym aktorem tych ostatnich czasów. Ktoś, kto będzie jednocześnie takim prezydentem ONZ, największym sportowcem świata, wielkim magiem, Gandalfem do szóstej potęgi, rycerzem, człowiekiem pełnym cnót, a jednocześnie kimś na zimno planującym zniszczenie chrześcijaństwa. Być może ta perspektywa jest tylko efektem szoku emocjonalnego. Mam dystans do własnej osoby, ale od tego, kto zostanie następcą Benedykta XVI bardzo wiele zależy. Także w życiu każdego pojedynczego człowieka na świecie, nie tylko chrześcijanina.
Not. Marta Brzezińska