Przeciwnicy ustawy o in vitro podpisanej przez byłego już prezydenta od początku wskazywali na wiele pułapek tego prawa. Jednym z nich był brak określenia limitu wieku dla kobiet korzystających z tej procedury. Zwolennicy tego prawa machali na brak precyzyjnych zapisów ręką. Dziś budzą się z letargu, i powoli zaczynają dostrzegać, do czego sami doprowadzili. Media nagłaśniają przypadki coraz starszych kobiet, które nagle poczuły przypływ macierzyńskich uczuć i zapragnęły zostać matkami. Mają pieniądze, to wymagają i płacą. A rządne zysku kliniki in vitro chętnie w tym procederze korzystają. Jak pisze „Gazeta Wyborcza” w Polsce ok. 30 proc. zapłodnień wykonuje się u kobiet w wieku ponad 50 lat. I tym sposobem upadł mit, jakoby in vitro było wyłącznie lekiem na niepłodność par borykających się z brakiem potomstwa. In vitro to spełnianie coraz bardziej niedorzecznych pomysłów kobiet, które przegapiły swoją szansę na macierzyństwo w czasie na to odpowiednim.
Dlaczego ustawodawca nie wprowadził limitu wiekowego? Skoro taki wymóg jest choćby przy okazji adopcji czy nawet rządowego programu refundacji zapłodnienia pozaustrojowego? Czy wiedząc, ile kobiet w wieku pomenopauzalnym poddaje się sztucznemu zapłodnieniu, ktoś celowo zapomniał dopisać wieku potencjalnej matki? W końcu od razu radykalnie spadłaby liczba klientów takiej kliniki. A każdy klient to wszak tysiące złotych.
W przypadku adopcji różnica wieku między dzieckiem a adopcyjnym rodzicem nie może być większa niż 40 lat. Taka maksymalna różnica wieku podyktowana jest bowiem dobrem dziecka. Ono ma prawo do wychowywania się w pełnej rodzinie. Statystycznie dużo większe szanse na doczekanie dorosłości dziecka ma matka 25- czy nawet 40-letnia niż 50- czy 60-letnia. A in vitro niestety daje takie możliwości. „Coraz więcej kobiet odkłada macierzyństwo na czas, kiedy już zrealizuje się zawodowo i ustabilizuje materialnie. Te, które przeszły menopauzę, korzystają z komórek anonimowych dawczyń lub z możliwości "adoptowania" zarodka” – pisze „Gazeta Wyborcza”.
Jak pokazuje ostatni przypadek nagłaśniany przez media, dla lekarzy z klinik in vitro nie jest problemem zapłodnienie kobiety 60-letniej. Pytanie tylko, czy osoby uczestniczące w tym procederze zastanawiają się, czy faktycznie takie działanie służy dobru dziecka. Czy po prostu chęć szybkiego zarobku zabiła w nich ostatnie przebłyski zdrowego rozsądku.
Ojciec nieznany – anonimowy dawca nasienia. Matka genetyczna – często anonimowa dawczyni komórek jajowych. Matka biologiczna – w wieku, który w naturze nie pozwoliłby na zapłodnienie. I oto mamy wyprodukowane dziecko bez tożsamości, bez korzeni, z matką, która nawet jeśli doczeka dorosłości, to sama będzie wymagała pielęgnacji i opieki. Coś tu jednak nie gra. „W przypadku mężczyzn zostanie ojcem w wieku 50 i więcej lat także się zdarza, ale matkami są ich znacznie młodsze partnerki czy żony. Tymczasem kobieta po menopauzie rzadko ma młodego partnera czy męża, który w razie jej zniedołężnienia czy śmierci wychowa dziecko” - zauważa Ewa Siedlecka. I trudno z nią się w tym aspekcie nie zgodzić.
Pan Bóg tak bowiem skonstruował świat, że jest w nim czas na rodzenie i czas na odpoczynek, na towarzyszenie dzieciom i wnukom we wkraczaniu w dorosłe życie. In vitro, dając dzieci kobietom, które dawno mogłyby być babciami, zaburza w sposób radykalny zamierzenie Boga Stwórcy. To gwałt na naturze. To, co jest możliwe technicznie, nie oznacza, że jest moralnie dobre. Szkoda, że decydentom, ogłupionym przez lobby in vitro, zabrakło tej refleksji.
Małgorzata Terlikowska