Nie jestem nastawiony charyzmatycznie, to nie moja duchowość i nie moje klimaty. Tyle, że z tego wcale nie wynika, że nie są to klimaty katolickie czy duchowo rozbudzające. Oczywiście można spotkać ludzi, którzy pozostali wyłącznie na poziomie emocji, ale… w grupach tradycjonalistycznych można spotkać takich, którzy pozostali wyłącznie na poziomie rytualnym i nie przeszli ani kroku wyżej. Z ich słabości nie wynika zatem słabość, czy niekatolickość całych wspólnot czy tradycji duchowych i liturgicznych.
Zabawnie brzmią też zapewnienia, że spotkanie na Stadionie jest słabe, bo jego uczestnicy nie wzięli by udział w całonocnym czuwaniu wokół męki Pańskiej, a biorą udział w spotkaniu, bo to show i obietnica cudów. Owszem, zapewne jakaś część ludzi wzięła udział w spotkaniu oczekując na cuda niewidy, ale warto przypomnieć, że za Jezusem też nie wszyscy chodzili, by słuchać Jego nauki, a wielu ruszało wyłącznie po to, by doświadczyć rozmnożenia chleba. I jakaś część z nich nawracała się. Wierzę głęboko, ba spotkałem takich, którzy przeżyli nawrócenie (niekoniecznie całego życia, czasem tylko jego części) podczas spotkań na Stadionie albo innych charyzmatycznych modlitw. To, że ja nie zawsze to czuję nic nie znaczy. Ważne, że to się stało, że Bóg zadziałał.
Sami apostołowie zaś też, choć chodzili za Jezusem trzy lata, gdy przyszedł czas na czuwanie, spali. I mam poczucie, że zarówno ja, jak i wielu z moich przyjaciół (zarówno charyzmatycznych, neońskich jak i tradycyjnych), zarówno tych, którzy zapewniają, że osłabia ich dążenie do cudowności, jak i tych, którzy doświadczają duchowego rozbudzenia w trakcie takich spotkań, gdyby przyszło, co do tego, to przysnęłoby w czasie czuwania z Jezusem. Ale znam i takich – tradsów, charyzmatyków, neonów, opusiaków itd. itp., którzy – biorąc udział w spotkaniach charyzmatycznych albo nie, ekscytując się albo nie – czuwaliby z Chrystusem. Wielu z nich już zresztą czuwa. I nie dostrzega sprzeczności między jednym a drugim.
I dlatego zamiast jęczeć, krytykować, naśmiewać się warto podziękować Panu Bogu za cuda, które czyni przez ręce o. Bashobory i innych charyzmatyków. Za radość duchowe umocnienie, nawrócenia, które się dzieją. Jeśli nie odpowiada nam ten styl, to możemy podziękować uczestnicząc w Eucharystii (także trydenckiej), albo odmawiając super tradycyjny różaniec (może być po łacinie). Katolicyzm oznacza przecież zgodę na różnorodność, odmienność, inność w przeżywaniu prawd wiary i pobożności, a nie wojskową uniformizacji. Łączyć ma nas wiara, a nie to, w jaki sposób ją przeżywamy lub wyrażamy. W ten sposób, ciesząc się radością i wiarą innych, pokażemy, że jesteśmy ludźmi dziękczynienia, a nie katolickimi marudami, które muszą nieustannie coś krytykować, żeby poczuć się lepiej i bardziej katolicko.
Tomasz P. Terlikowski