Taki właśnie cel postawił przed sobą amerykański filozof i eseista Benjamin Wiker, który w książce „Dziesięć książek, które zepsuły świat. Ponadto pięć innych, które temu pomogły” - opublikowanej właśnie przez wydawnictwo Fronda – stara się wskazać najbardziej toksyczne, złe prace, które przyczyniły się do dewastacji naszej kultury, sprowadzając na niego chaos i zniszczenie. Oczywiście nie chodzi o to, by książki te spalić (akurat tym chętnie zajmowała się lewica, która później zgrabnie przerzucała odpowiedzialność za takie działania na konserwatystów czy katolików), ale o to, by – jak to w krótkich żołnierskich słowach ujmuje sam Wiker – „poznać je na wylot. Pojąć i uchwycić, że w samej istocie prezentowanych w nich idei tkwi zło. Zdemaskować to zło i wystawić na światło dzienne”.

 

Ojcowie rewolucji

 

Kryteria, jakimi kieruje się Wiker wybierając takie, a nie inne książki do swojej pracy, są dość oczywiste. Chodzi o wskazanie takich książek, bez których rewolucja – obyczajowa, mentalna, ale i polityczna, z jaką od mniej więcej dwustu lat przychodzi nam się stykać permanentnie – nie byłaby możliwa. U jej źródeł zaś – i to także jest doskonale widoczne w „Dziesięciu książkach...” - zawsze idea, która skutecznie zmienia myślenia, a także działanie ludzi. Pierwszymi książkami, bez których Europa nie znalazłaby się nigdy w miejscu, w jakim jest obecnie są „Książę” Nicclo Machiavellego i „Rozprawa o metodzie” Kartezjusza. Obie one występują w części zawierającej cztery prace, które są „zapowiedzią chaosu”.


Wiker wybierając te właśnie książki pokazuje, że bez wprowadzenia do polityki i myśli politycznej zasady „cel uświęca środki” (a to właśnie zrobił w istocie Machiavelli) nie byłoby późniejszych wielkich totalitaryzmów, czy mordów dokonywanych w imię postępu, zysku albo obrony status quo. „... uleganie pokusie czynienia zła w imię zakładanego dobra okaże się w XX wieku źródłem bezprzykładnych rzezi, tak przerażających, jakby samo piekło zstąpiło na ziemię, mimo że ci sami ludzie, którzy za nimi stali, odrzucili ideę piekła. Z tej bezprecedensowej destrukcji płynie, czy też powinna płynąć, następująca nauka: skoro raz pozwolimy sobie na czynienie zła dla osiągnięcia spodziewanego dobra, przyczyniamy się tym samym do znacznie większego zła” - wskazuje Wiker.


Inny typ zarzutów spotyka Kartezjusza. Jego amerykański filozof oskarża o to, że – choć miał dobre intencje (jak zresztą niemal wszyscy autorzy znajdujących się na „indeksie” książek) walki ze sceptycyzmem, to efektem jego walki jest nie tyle jego przezwyciężenie, ile zburzenie wszystkiego, co było do zburzenia. „Kartezjusz zaatakował sceptycyzm, lecz zrobił to odrzuciwszy rzeczywistość. Obronił ideę nieśmiertelności duszy wobec ignorancji oświadczeń współczesnych mu materialistów, lecz przedstawił ludzi jako mało znaczące zjawy złapane w pułapkę niczym w tryby klekocącej machiny. Udowodnił istnienie Boga, ale takiego, którego to my sami możemy powołać do istnienia w swoim umyśle. Swoimi dobrymi intencjami – o ile rzeczywiście były one dobre – zapoczątkował każdy odcień samozadowalającego solipsyzmu. Ta krańcowa forma subiektywnego idealizmu wiodła w końcu do wiary, że ludzie nie różnią się zbytnio od automatów, a religia jest wytworem naszego ludzkiego ego. Wielkie dzięki, René” - grzmi, jak zawsze w lekkiej formie Wiker.


Dwaj następni nieszczęśnicy, których uznać trzeba za ojców rewolucji to Thomas Hobbes i jego „Lewiatan” oraz Jan Jakub Rouseau z „Rozprawą o pochodzeniu i podstawach nierówności między ludźmi”. Obu panom oberwało się – nie ukrywam, że uważam, że słusznie – za stworzenie nowego mitu stworzenia i upadku człowieka, w którym stanem rajskim jest totalny nihilizm moralny (w taki mniej więcej sposób żył zresztą Rouseau, który swoją stałą konkubinę wysyłał z listami do kochanek, piątkę dzieci oddał do przytułków, w których prawdopodobnie błyskawicznie one zmarły, a seks traktował tylko jako fajną grę, która nie generuje odpowiedzialności). Upadkiem w grzech stało się zaś stworzenie kultury i moralności, która wprawdzie gwarantuje nam bezpieczeństwo, ale odbiera wolność i przyjemność.

 

Rewolucjoniści i pożyteczni idioci

 

Cztery pierwsze pozycje to jednak tylko zapowiedź tego, co miało się stać później. Druga część (ta poświęcona „szczególnie toksycznym książkom”) to już lista naprawdę groźnych dzieł (choć na pierwszy rzut oka część znajduje się na tej liście z niewiadomych powodów). Zaczyna się od „Manifestu komunistycznego” Marksa i Engelsa. Szkodliwości akurat tego „dzieła” nie trzeba nikomu tłumaczyć. Ofiary tej myśli spoczywają w setkach, często bezimiennych grobów, a także zaściełają ogromne połacie Syberii. Umieszczenie jednak na tej liście Johna Stuarta Milla może jednak szokować. Subtelny ojciec liberalizmu i utylitaryzmu nie kojarzy się większości z ludobójstwem, a raczej z nowoczesną demokracją i postępem. To jednak właśnie Mill stworzył etykę dla – jak to określa Wiker – dla „wieprzy”.


I choć nie jest to może najmocniejszy zarzut, to nie sposób nie dostrzec, że właśnie millowski utylitaryzm leży u podstaw nowoczesnych bioetyk, które domagają się już nie tylko prawa kobiet do aborcji, ale i do dzieciobójstwa (kilka dni temu w jednym z prestiżowych czasopism amerykańskich ukazał się tekst, w których dwoje etyków postulowało, by prawo dopuszczało zabijanie dzieci już po narodzeniu we wszystkich sytuacjach, w których zgadza się na aborcję). Czy Mill przyjąłby takie postulaty trudno oczywiście rozstrzygać, ale... nie ulega wątpliwości, że współcześni autorzy jedynie wyciągają wnioski z tego, co on sam napisał. I przynajmniej w tym sensie ponosi on za nich odpowiedzialność.


Równie szokującym dla wielu czytelników bohaterem tej książki może być Karol Darwin. Jednak także jego obecność na liście ksiąg zakazanych jest dość oczywista, a szok jaki wywołuje wynika głównie z nieznajomości książek twórcy teorii ewolucji. Nieliczni tylko wiedzą, że swoje poglądy na temat pochodzenia gatunków (nadal będące teorią a nie prawem czy prawdą nauki) odnosił on także do ras ludzkich i do relacji międzyludzkich. W wielu miejscach jego książek można znaleźć otwarcie eugeniczne czy rasistowskie poglądy. Biała rasa jest wedle nich najwyższa, a co za tym idzei, ma prawo do niszczenia innych ras. Współczucie (także wewnątrz własnej rasy) jest przedstawiane jako stawianie oporu biologii, a słabsi czy niedostosowani jako materiał, który wymrze. Jako żywo nie są to poglądy liberalnego gentelmena, ale kogoś kto jest duchowym ojcem Adolfa Hitlera. Sam führer (także bohater książki Wikera) zresztą przyznawał się do inspiracji darwinowskich i ewolucjonistycznych.

 

Ojcowie i córki

 

Podobne zarzuty można i należy postawić duchowej matce feminazistek i aborcjonistek czyli Margaret Sanger. Jej dzieła – o czym z pasją przypomina Wiker – pełne są uwag na temat konieczności oczyszczenia państwa i społeczeństwa z czarnych. A najlepszą metodą tego czyszczenia ma być, a jakże aborcja. W tym sensie Kazimierz Kutz – w duchu absolutnie faszystowskim – stwierdzający w wywiadzie dla portalu Onet.pl, że aborcja jest świetną metodą rozwiązania problemu ludzi „niedostosowanych społecznie” jest w istocie wnukiem Sanger. Kazimiera Szczuka – ze swoją pochwałą prostytucji – to raczej duchowa córka Margaret Mead (tej, co to nakłamała na temat rzekomej rozpusty na wyspach Polinezji) i Alfreda Kinseya (to ten, który ukrywając je pod pozorem naukowej rozprawy opisał w słynnym raporcie własne upodobania do mężczyzn, dzieci i wsadzania sobie szczoteczki do zębów włosiem do dołu do cewki moczowej). Oboje autorzy są bowiem zdania, że każdy środek do rozbicia tradycyjnej moralności jest dobry. I niestety, trzeba powiedzieć, że ich kłamstwa odegrały istotną rolę w niszczeniu naszej cywilizacji.


Język, wiedza, a także swada Wikera sprawiają, że jego książkę połyka się jednego wieczoru. Ale jej treści pozostają na długo i pozwalają doskonale zrozumieć, na czym polegają nie tylko istotne problemy współczesnej kultury, ale także, gdzie tkwił błąd, który stał się podstawą destrukcji. Argumenty zaś Wikera i jego przykłady pozwalają uzbroić się do walki z tymi, którzy toksynami z powyższych książek przeniknięci są do szpiku kości. I dlatego każdy konserwatysta tę książkę przeczytać powinien.

 

B. Wiker, Dziesięć książek, które zepsuły świat. Ponadto pięć innych, które temu dopomogły, tłum. Z. Dunian, Wydawnictwo Fronda, Warszawa 2012, ss. 336.

 

Tomasz P. Terlikowski