Zakaz soli i cukry w szkołach, ciemne pieczywo i inne tego rodzaju cudowności mają, jak wszystkie zresztą zakazy i nakazy lewicy, sprawić, że nasze dzieci będą szczęśliwe, bo szczupłe i zdrowe. Podobnie ma być ze starszymi, których też – w ramach nowej akcji – przekonuje się, że jeśli ograniczą spożycie soli i cukru – to będą szczęśliwsi i bardziej długowieczni. Kłopot z tymi zapewnieniami jest tylko taki, że – nie negując znaczenie odpowiedniego jedzenia dla zdrowia – trzeba powiedzieć zupełnie wprost, że ani nie daje ono szczęścia, ani tym bardziej nie zapewnia nam zdrowia czy wiecznego życia. Chudzi czy grubi i tak pójdziemy do piachu, i to często w najmniej spodziewanym momencie. Od śmierci, a wcześniej od nieustannego strachu przed nią może nas wybawić tylko Jezus. Brak soli czy cukru nie jest w stanie tego zrobić.
Jeśli więc chcemy dać dzieciom szczęśliwe, pełne sensu dzieciństwo i dobry start, to raczej przez katechezę, niż przez zakaz solenia ziemniaków na stołówce. Kłopot polega tylko na tym, że te same środowiska, które promują zakazy w stołówkach, w imię oczywiście dobra naszych dzieci, chcą jednocześnie pozbawić je w szkołach tego, co rzeczywiście może im dać szczęście czy nadzieję na życie wieczne. Mowa oczywiście o katechezie, która jest budowaniem relacji z Tym, który jako jedyny może nam dać wieczność, i to nie przez zdrowe żywienie, ale przez zmartwychwstanie. I jakoś trudno nie dostrzec relacji między odrzuceniem wiary, którego wyrazem jest chęć wyrugowania katechezy ze szkół, a chęcią przymusowego wprowadzania zdrowego żywienia w szkołach. Obie te postawy wyrastają z tego samego, z wiary, że sami możemy sobie urządzić zdrowe życie. Bez Boga, za to z mlekiem sojowym i słodzikiem zamiast cukru. Tyle, że to fałsz i bzdura. Życie się skończy, a po śmierci sądzeni nie będziemy z tego, czy soliliśmy ziemniaki, a raczej z tego, czy nasze dzieci chodziły na katechezę.
Tomasz P. Terlikowski