Nie neguje znaczenia dialogu ekumenicznego i potrzeby jego prowadzenia. Nie mam nic przeciwko spotkaniom z luteranami i próbie osiągania zbliżenia czy wręcz jedności. Ale nie mogę nie odnieść się do pomysłu, by papież świętował Reformację. A powód jest niezmiernie prosty. Otóż jej znaczenie wygląda zupełnie inaczej z katolickiego i protestanckiego punktu widzenia. I nie da się tych perspektyw pogodzić.
Dla protestantów to moment, gdy przywrócono – po latach zaciemnienia i błędów – prawdziwe głoszenie Ewangelii i Słowa. Po wiekach ciemnych katolickich błędów nastał okres, gdy Reformatorzy odważnie zaczęli głosić zasady reformacyjne, które sprowadzić można do sola fide, sola gratia, sola Scritura. Z ich punktu widzenia Reformacja wcale nie jest więc tylko momentem, gdy ukształtowały się ich wspólnoty wyznaniowe (a przynajmniej ich korzenie), ale momentem, gdy po wiekach złego głoszenia Ewangelii, błędów, zaciemnień, budowania twierdzeń, które z wiarą niewiele miały wspólnego, nastał czas czystej (a przynajmniej czystszej) Ewangelii. Z tej perspektywy, nawet jeśli ceną za to był rozłam, jest co świętować.
Ale już gdy spojrzeć się na to z perspektywy katolickiej, sprawa wygląda bardziej skomplikowanie. Dla katolika Reformacja to moment, gdy całe wspólnoty, a nawet narody odpadły od jedności z Rzymem i Kościołem katolickim, w którym – by posłużyć się terminologią Soboru Watykańskiego II – w pełni trwa Kościół Chrystusowy. Trudno uznać to za powód do świętowania, szczególnie, że nawet jeśli uznamy, że we wspólnotach tych można znaleźć elementy prawdy, i to nawet bardziej wyeksponowane niż w Kościele katolickim, to nie zmienia to faktu, że nie ma w nich wielu innych elementów prawdy, a te, które są nie są osadzone w pełnym kontekście wiary katolickiej. Przykłady można mnożyć na każdym poziomie. Dotyczy to zarówno eklezjologii, soteriologii, sakramentologii, jak i antropologii. Protestanci w wielu tych kwestiach tkwią w błędzie.
Warto też sobie uświadomić, że samo rozumienie Kościoła wpływa na rozumienie Reformacji. Dla zwolenników przekonania, że Kościół Chrystusowy w istocie jest niewidzialny i uobecnia się w każdej wspólnocie – sam rozpad nie jest jakimś wielkim dramatem, a czasem może być drogą uzdrowienia sytuacji. Jednak dla katolika (tak jak dla prawosławnego), który uznaje, że Kościół Chrystusowy jest widzialny i trwa w pełni w ich wspólnocie (lub by użyć bardziej tradycyjnego sformułowania jest Kościołem katolickim ewentualnie Cerkwią Prawosławną) rozpad jest dramatem, bo oznacza odejście od Kościoła ogromnych rzesz ludzi i całych wspólnot. I jak poprzednio nie widać powodu, by szczególnie to świętować. To raczej moment, gdy powinno się – uznając, a ja to robię, winę obu stron sporu – odbywać nabożeństwa pokutne, w których będziemy pokutować za winy przeciw jedności.
I już tylko te różnice (zwracam uwagę, że choć mam jasne zdanie, co do tego, kto w sporze tym się myli, to nie muszę tego rozstrzygać, by wskazać na ich znaczenie) sprawiają, że trudno mówić o katolickich powodach, by świętować Reformację. A sprawa jeszcze się skomplikuje, gdy uświadomimy sobie, gdzie owa rocznica będzie się odbywać. Kościół Szwecji nie powstał z przyczyn doktrynalnych. Skandynawscy królowie chcieli zwyczajnie zagarnąć majątek kościelny i zrobili to, a potem podporządkowali sobie w całości wspólnoty luterskie. Skutek jest zaś taki, że obecnie luteranizm skandynawski (poza ruchami uświęceniowymi i staroluterskimi) nie wyznaje już niemal wiary Ewangelii, a zamiast tego proponuje jakąś wersję lewicowej politycznej poprawności już niemal nie doprawionej Pismem Świętym. Kościół Szwecji jest niestety najlepszym dowodem na to, dokąd zaprowadziła całe wspólnoty Reformacja. I to jest kolejny powód, dla którego nie widać powodu, by z nim świętować 500-lecie Reformacji.
Wszystkie te sprawy nie mają nic wspólnego z jakimś przesadnym tradycjonalizmem, ani tym bardziej z fobiami na nowość. Wynikają one z dość klasycznego podejścia do myślenia, w którym rzeczywistość jest jakaś i nie każde dwa twierdzenia dadzą się ze sobą pogodzić. Tak jest z podejściem protestantów i katolików do Reformacji. Rozumienie Kościoła, a także postrzeganie jego historii jest tu na tyle odmienne, że nie da się wspólnie świętować tego wydarzenia. No chyba, że jedna ze stron (w tym przypadku katolicka) przyjmie perspektywę drugiej (w tym wypadku protestanckiej). Tyle, że to nie ma nic wspólnego z ekumenizmem czy tym bardziej z katolickim do niego podejściem. I niczego nie zmienia tu wyjaśnienie, że generalnie chodzi o pogłębienie rozumienia dokumentu „Od konfliktu do komunii” (swoją drogą o jakiej komunii tu mowa), czy słowa kard Kurta Kocha, który zaznacza, że luteranie i katolicy „skupiając się wspólnie na centralnym charakterze pytania o Boga i na podejściu chrystocentrycznym” będą mogli ekumenicznie upamiętnić Reformację nie w sposób pragmatyczny, lecz z wiarą w Chrystusa ukrzyżowanego i zmartwychwstałego.Z tych słów bowiem niewiele wynika, a do tego pomijają one istotę problemu, jakim jest całkowicie odmienne rozumienie Reformacji i Kościoła.
Tomasz P. Terlikowski