Nie oszukujmy się. Nagonka, jaka dopadła prof. Pawłowicz nie jest wyjątkiem, i nie chodzi w niej tylko o to, że pani poseł ma ostry, niekiedy wręcz niewyparzony język. Takich posłów w Sejmie i profesorów na uczelniach nie brakuje nie brakuje. Magdalena Środa z uporem obraża katolików i nikt się nie domaga usunięcia jej z uczelni; poseł Niesiołowski wyspecjalizował się wręcz w obrzucaniu ludzi obelgami, ale autorytety nie domagają się przymusowego leczenia psychiatrycznego; prof. Jan Hartman słynie z ostrego języka, ale nikt mu tego nie zarzuca, wręcz czyni się z tego atut. Ale to, co uchodzi lewicowcom, to, co jest dla nich powodem do dumy, u człowieka prawicy jest już niedopuszczalne. On nie ma prawa powiedzieć czegoś dosadnie, bo natychmiast posypią się na niego gromy. A jeśli, nie daj Boże, pozwoli sobie skrytykować jedną z liberalnych świętych krów (na przykład gejów, ludzi żyjących na kocią łapę czy transseksualistów) to już nie ma zmiłuj. Rusza nagonka, która ma zniszczyć człowieka do końca.
Powodem tej nagonki nie jest więc forma, ale treść. Tu nie chodzi o to, jak prof. Pawłowicz mówi, ale o to, co mówi. Jarosław Gowin wypowiada się o niebo spokojniej, ale i na niego spadają dokładnie te same gromy. I trzeba sobie uświadomić, że jeśli nie zaczniemy protestować, pozywać przed sądy prowodyrów „mowy nienawiści”, ale i wspierać ludzi, którzy bronią bliskich nam poglądów to za chwilę nie będzie ich ani na uczelniach, ani w mediach. A jedyne do czego będą potrzebni, to internetowe lincze, w których rozwydrzona przez lewicowo-liberalnych dziennikarzy hołota będzie sobie wycierać nimi gębę, domagać się ich zwalniania z pracy, a może nawet zsyłania do kontenerowych gett, jak to już zaproponowały władze Amsterdamu...
Tomasz P. Terlikowski