W zasadzie to nic nowego. Od dawna wiadomo, że w Polsce – tak w mainstreamowych mediach, jak i mainstreamowej polityce katolikiem można być tylko jeśli pozostawi się swoją wiarę w domu. Jakiekolwiek objawy wiary, zaangażowania w obronę spraw dla osób wierzących ważnych oznacza uznanie za oszołoma, szaleńca, fanatyka czy fundamentalistę, a z czasem wykluczenie z głównego nurtu.
Początkowo tego typu zjawiska dotykały tylko katolików radykalnie ortodoksyjnych czy stosujących mocne środki wyrazu, ale teraz dotykają one już wszystkich. Historie Hołowni i Gowina pokazały dobitnie, że w głównym nurcie, w świecie rzekomo tolerancyjnym nie można być katolikiem świadomie prezentującym kwestie istotne. I nie ma znaczenia, czy prezentuje się je miękko czy twardo, istotne jest to, że w ogóle się je prezentuje.
Wyrzucenie Gowina z rządu, poprzedzone kilkoma medialnymi polowaniami z nagonką jest tego kolejnym dowodem. I nie ma się, co oszukiwać, że będzie lepiej. Jeśli nie zaczniemy się bronić, budować silnych grup lobbingowych, to stopniowo zostaniemy zepchnięci do getta. A to będzie oznaczać, że prawo będzie stanowione, a opinia publiczna kształtowana bez nas, za to z licznymi reprezentantami mniejszości obyczajowych.
Tomasz P. Terlikowski