Nie ma wątpliwości, że o moralnym kompromisie – i to mimo zapewnień „Rzeczpospolitej” - w sprawie in vitro nie ma mowy. In vitro jest złem, bowiem pociąga za sobą likwidację istnień ludzkich. W takiej sprawie zaś prawdziwego kompromisu być nie może. Aborcja, eutanazja, in vitro to sprawy, nie tylko z katolickiego, ale także ludzkiego punktu widzenia, nienegocjowalne. I nie jest to tylko kwestia „wrażliwego sumienia”, ale sumienia w ogóle.
Sumienie podpowiada jednak także, że konieczne są jakieś zapisy prawne. W obecnym stanie prawnym ludzie powoływani do istnienia w procedurze in vitro nie są chronieni w ogóle. Można nimi handlować, niszczyć ich, przerabiać na kosmetyki czy testować na nich lekarstwa. Nikt nie kontroluje mrożenia, niszczenia, zlewania do ścieków istnień ludzkich. Ten stan nie skończy się bez nowego prawa, a do jego ustanowienia potrzebny jest kompromis prawny i polityczny, o którym mówi arcybiskup Michalik.
Jego warunki brzegowe są jednak dość oczywiste. Trzeba maksymalnie chronić ludzkie życie. A to wymaga przynajmniej (a to absolutne minimum, bowiem dzieci ginę także, gdy zastosuje się owe warunki brzegowe) zakazu mrożenia zarodków (inaczej nie będzie żadnego kompromisu i żadnego poprawienia sytuacji), a także zakazu selekcji eugenicznej w trakcie tej procedury. I tylko szkoda, że acybiskup Michalik jasno i wyraziście o nich nie przypomniał. To, co powiedział w „Rzeczpospolitej” będzie bowiem wykorzystywane przez przeciwników obrony życia dzieci poczętych metodą in vitro do kwestionowania nauczania Kościoła i nacisków na katolików i obrońców życia, by ci zrezygnowali ze sprzeciwu wobec in vitro.
Tomasz P. Terlikowski