Gdyby to wsparcie było (nie finansowe, broń Boże), byłoby nam dużo łatwiej, zaryzykuję tezę - kanał by się rozwijał. Tymczasem przez cały czas naszego istnienia jeden (słownie jeden) biskup publicznie bąknął coś o pożytecznej roli Religia.tv w medialnym krajobrazie. Na porządku dziennym mieliśmy hece z biskupami, którzy zabraniali księżom przychodzić do naszych programów, bo my niszczymy Kościół, atakując ojca Rydzyka" - napisał w liście do widzów Hołownia.

 

A wtóruje mu zachwycona zarzutami Katarzyna Wiśniewska. „I miał rację. Ilość pieśni pochwalnych wykonywanych przez biskupów pod adresem TV Trwam jest trudno policzalna. Na mszach księża z ambony apelowali o wsparcie dla "katolickich mediów" ojca dyrektora. Sama słyszałam biskupa (o sympatie radiomaryjne go wówczas nie podejrzewałam), który pytany o Religię.tv, wzruszył ramionami i powiedział: "To nie jest katolicka telewizja". W Religii.tv nie przesiadywali politycy, nikt nikogo nie opluwał. Można było obejrzeć program i o życiu chrześcijan, i np. o buddyzmie” - zachwyca się Wiśniewska.

 

Zarzuty te są jednak absurdalne. I to z wielu przyczyn. Po pierwsze nie ma powodów, by biskupi udzielali poparcia świeckiemu medium i świeckiej firmie, która często firmowała produkcje głęboko niechrześcijańskie. Katolicy mogli i powinni się w nią zaangażować, ale nie ma powodów, by liczyli na wsparcie biskupów. Szczególnie (i to jest drugi powód, dla których trudno się zgodzić na twierdzenia Szymona Hołowni), że na rynku medialnym, naprawdę można sobie poradzić bez niego. Fronda nie była i nie jest wspierana przez biskupów, nikt jej nie wychwala z ambon, a jednak ma swoich oddanych czytelników (i to trzeba powiedzieć wielokrotnie więcej niż telewizja z ogromnym budżetem). I ani nam redaktorom, ani naszym czytelnikom nawet nie przyjdzie do głowy, by upominać się o wsparcie Kościoła. A nie przyjdzie, bo media – szczególnie świeckie, nawet jeśli poświęcone – robi się na własny rachunek, a nie rachunek Kościoła.

 

Jakie są zatem przyczyny upadku Religia TV? Dlaczego nie zdobyła ona oglądalności? Wydaje się, że powody są dwa. Po pierwsze w katolickim i konserwatywnym kraju postanowiono zrobić telewizję nie tyle zaangażowaną religijnie, ile religioznawczo, dystansującą się od Kościoła i ewangelizacji. W efekcie katolicy – choć oczywiście mieli tam programy dla siebie – nie czuli się w ramówce tej telewizji do końca u siebie. Antyklerykałowie i tak programu nie oglądali, bo przecież dyrektor jednak jest księdzem, a twarz stacji była w zakonie. A agnostyków i liberalnych, otwartych katolików, którzy z równym zapałem śledzą losy buddyzmu, jak i katolicyzmu było zwyczajnie za mało, by zagwarantować odpowiednią oglądalność. Telewizja, która stworzono skierowana była więc od nikogo, do niszy, której nie było. I jako żywa nie jest to wina biskupów, ale twórców.

 

Ale jest i drugi powód. Ksiądz Kazimierz Sowa i Szymon Hołownia nadali Religia TV „otwarty sznyt”. Wśród prowadzących było wiele mocnych postaci, ale w przeważającej części byli to przedstawiciele katolicyzmu otwartego (nie ośmieliłbym się powiedzieć liberalnego, bo akurat takiego w Polsce niemal nie ma). Rynek zaś pokazał, że na ten kierunek myślenia w mediach i w Kościele zwyczajnie nie ma zapotrzebowania. Katolicy potrzebują mediów tożsamościowych, umacniających ich w zasadach, walczących o prawdę i wiarę, a niekiedy mocno krytycznych wobec instytucji. Nie są nam natomiast potrzebne media miękkie, niezdecydowane, często bez wyraźnej tożsamości lub skupiono nie tyle na obronie religii, ile na wspólnym z laicyzatorami krytykami fundamentalizmu religijnego. Brak oglądalności Religii TV pokazał to niezwykle mocno.

 

Rozwój środowisk i mediów, takich jak Fronda (zarówno portal, jak i kwartalnik) czy „Gościa Niedzielnego” - są świadectwem, że katolicy chcą i potrafią robić media, że są w stanie zawalczyć o oglądalność, o wejścia, o klikalność i o to, by ich produkt był rozpoznawalny. Ale do tego trzeba nie tylko pieniędzy, ale i współodczuwania z większością katolików. A w tej sprawie – mam wrażenie – słuch zawiódł zarówno ks. Sowę jak i Szymona Hołownię. A teraz chcą oni zarzucić winę na biskupów. Na to zaś, mimo że naszym hierarchom w kwestiach medialnych sporo można zarzucić, zgody być nie może.

 

Tomasz P. Terlikowski