Marta Brzezińska: Była Pani na wczorajszej Manifie z plakatem antyaborcyjnym. Zostały Panie zaatakowane przez uczestników manifestacji? Może Pani opowiedzieć co się stało?
Maria Piasecka Łopuszańska, Kobiety Dla Narodu: Miałyśmy ze sobą największy transparent na całej Manifie. „Stop przemocy wobec kobiet” - takie widniało na nim hasło. Drugi plakat przedstawiał Inkę i miał hasło: „Stop dyskryminacji patriotek”. Miałyśmy też trzeci plakat z napisem „Homokracja = manipulacja. Myśl samodzielnie”. Rozwinęłyśmy te transparenty w trzech różnych miejscach.
Jak na nie reagowali uczestnicy Manify?
Na początku wszyscy podchodzili, oglądali transparent „Stop przemocy wobec kobiet”. Padały hasła, że obecnie polskimi barwami narodowymi są kolory siniaków kobiet, że owszem, są na Manifie mężczyźni, ale oni nie biją i nie gwałcą, bo to są faceci na poziomie. Następnie zdarłyśmy z naszego transparentu część, na której było napisane „Dość przemocy względem kobiet” i oczom manifestujących ukazało się zdjęcie młodej kobiety, która zginęła w efekcie legalnej aborcji. Baner zrobiła Fundacja PRO. Było na nim także zdjęcia Wandy Nowickiej.
Co Panie chciały przez to przekazać?
Naszym zamiarem było zwrócenie uwagi na pewne zjawisko społeczne. Dziś mówi się dużo o tym, że dzieci są ofiarami. To jest oczywiste. Często natomiast zapomina się o dziewczynach, kobietach, które także są ofiarami, i to ofiarami legalnej aborcji. To nie chodzi o żadne podziemie aborcyjne, mafię czy cokolwiek! To chodzi o legalną aborcję i dziewczyny same pozbawiają się życia w wyniku syndromu poaborcyjnego Wprawdzie feministki przekonują, że go nie ma, ale niestety, korelacja pomiędzy samobójstwami kobiet a aborcją jest bardzo wysoka.
Co było dalej?
Nastąpiła rzecz całkiem kuriozalna. Na początku podeszli dziennikarze, żeby zrobić zdjęcia. Część osób w zasadzie nie bardzo orientowała się, co się dzieje, bo widać było tylko zdjęcie zmarłej kobiety. Z jednym banerem podeszłyśmy troszkę bliżej sceny i podszedł do nas mężczyzna, który od razu chciał nas bić, krzyczał, żebyśmy się stamtąd wynosiły. Odpowiedziałam mu, że poczekam na organizatora. Faktycznie, za kilka minut podeszła jedna z organizatorek, pokazała swój identyfikator, więc powiedziałam, że oczywiście, wychodzimy. Zaczęłyśmy iść, a wtedy oni rzucili nam się na plecy. Były przepychanki z banerem, szarpanie, popychanie. Ale wtedy pod banerem nic się nie stało.
Jednak któraś z Was została pobita?
Tak, pod banerem z napisem „Homokracja to manipulacja” została rzucona na ziemię dziewczyna i skopana przez pana, który prowadził na Facebooku profil „Jan Paweł II zajebał mi szlugi”. Na filmikach z tego zajścia rozpoznałyśmy jeszcze jedną osobę. Tam było trzech mężczyzn, którzy minutę wcześniej deklarowali, że nie wolno bić kobiet, a chwilę później skopali Kasię. Ona oczywiście pojechała na obdukcję.
Po tym incydencie już spokojnie opuściłyście teren Manify?
Kiedy wychodziłyśmy z Manify szła za nami Antifa. Muszę w tym momencie podkreślić, że byli z nami chłopcy z Legii i narodowcy, a nikt o nich nie mówi. Oni zachowali się bardzo odpowiedzialnie, nikogo nie uderzyli, ale nie pozwolili też nikomu pobić nas.
Jak na to wszystko reagowała, jeśli w ogóle reagowała, policja? Organizatorzy Manify próbowali jakoś zapanować nad sytuacją? Przecież pobito kobietę!
Nie, nikt nic nie zrobił. Kiedy feministki widziały, że nas leją, to jedyne, co zrobiły, to poprosiły media, by tego nie filmowały. Dla mnie przerażające było to, że te kobiety są w stanie wygenerować w swoich umysłach taką sytuację, takie okoliczności, w których wolno pobić kobietę. Bo co? Bo sprowokowały? Były niepoprawne politycznie? Bo przy okazji zostałyśmy faszystkami? Nikt się nie ruszył. Feministki patrzyły jak nas biją. Mamy takie nieodparte wrażenie, że one aktywnie działają wszędzie tam, gdzie można wcisnąć jakiś produkt, prezerwatywę, albo pigułkę antykoncepcyjną...
Dlaczego? Bo byłyście przeciw, a nie za aborcją. Macie zupełnie inne poglądy niż one, więc może jesteście „mniej kobiece”?
Ale przecież występowałyśmy w interesie kobiet! Im to się nie podobało, bo odważyłyśmy się wyrazić nasze zdanie, powiedzieć, że związki partnerskie są przeciwne interesom kobiet, że patriotki nazywane są faszystkami, są dyskryminowane w dyskursie politycznym, etc. Nie tylko narodowcy są spychani na margines zadymiarzy. My kobiety jesteśmy przemilczane, nas w ogóle nie pokazują, nie ma nas. A my jesteśmy, działamy. Wypierają się nas, bo jesteśmy niewygodne. Mediom ciężko było pokazać wczorajszy incydent, bo my nikogo nie uderzyłyśmy. Chciałam jeszcze dodać kilka słów na temat postępowania policji, bo z tym było różnie. Oni najpierw podeszli do baneru, my chciałyśmy załagodzić sytuację, a oni zgłupieli, nie wiedzieli, co mają robić. Z drugiej strony, kiedy pobito Kasię, policja zatrzymała ją i sprawców tego czynu i stała się rzecz niesłychana. Okazało się, że jedna z osób, która pobiła Kasię pracuje w Sądzie Najwyższym... Było czterech policjantów. Kasia mówiła, że została pobita. Podawała swoje dane. A ten człowiek, który ją pobił, po prostu sobie odszedł. Ona prosiła, żeby go zatrzymać. Jakiś dziennikarz zaczął to nagrywać. Ale to się działo tak szybko, że nie zdążył uchwycić sytuacji, kiedy policjant odmówił przyjęcia zgłoszenia na tego człowieka. Natomiast kiedy ja wychodziłam z manifestacji, wyszły za mną dwie osoby z Antify. Z pewnością skopaliby nas, gdyby nie tajniacy, którzy jechali za nami samochodem, dopóki nie podeszłyśmy do następnego patroli. Wiedzieli, że może nam się stać krzywda.
Co zamierzacie z tym zrobić?
Od samego początku próbowałyśmy zgłosić tę sprawę, kiedy tylko Kasia została pobita. Dziś spotykamy się z prawnikiem w celu ustalenia dalszych czynności, złożenia zażalenia na postępowanie funkcjonariusza, który nie przyjął zgłoszenia. Dla nas jest dość klarowne, dlaczego on tego zgłoszenia nie przyjął. Z całą pewnością podejmiemy dalsze kroki.
Rozmawiała Marta Brzezińska